Maria Valtorta 46.
Napisane 19 stycznia 1945. A, 4237-4247
Oto plac targowy w Jerychu. Jednak to nie jest poranek, lecz wieczór: długi,
bardzo ciepły zmierzch, w pełni lata. Z porannego targu pozostały jedynie
śmieci: resztki jarzyn, stosy odpadów, słoma, która wypadła z koszy lub z oślich
juków, kawałki tkaniny... Ponad wszystkim tryumfują muchy... Słońce wywołało
fermentację i wydzielanie się przykrych i cuchnących wyziewów. Obszerny plac
jest pusty. Tylko nieliczni przechodnie, jacyś swarliwi chłopcy ciskają
kamieniami w ptaki siedzące na drzewach przy placu. Kilka kobiet idzie do
źródła. To wszystko.
Jezus przybywa drogą. Rozgląda się wokół Siebie, lecz nie widzi nikogo. Opiera
się o pień drzewa i cierpliwie czeka. Znajduje sposób, by przemówić do
chłopców o miłości, mającej źródło w Bogu i zstępującej od Stworzyciela na
wszystkie stworzenia.
«Nie bądźcie okrutni. Dlaczego niepokoicie te ptaki? Mają tam gniazda. Mają
swoje młode. Nikomu nie czynią krzywdy. Dają nam świergoty i zapewniają
czystość, zjadając resztki [porzucone przez] człowieka i owady, szkodzące
zbiorom [zbóż] i owocom. Po co je ranić i zabijać, pozbawiając młode ich ojców
i matek lub rodziców – ich dzieci? Czy bylibyście zadowoleni, widząc kogoś
złego wchodzącego do waszego domu, niszczącego go, zabijającego rodziców
lub zabierającego was daleko od nich? Nie, nie podobałoby się wam to.
Dlaczego więc czynić tym niewinnym stworzeniom coś, czego nie chcielibyście,
by wam ktoś uczynił? Jakże będziecie mogli kiedyś nie wyrządzać krzywdy
[drugiemu] człowiekowi, jeśli dziś, jako dzieci, czynicie nieczułymi serca,
[szkodząc] małym bezbronnym i miłym stworzeniom, jakimi są ptaki?
Czy nie wiecie, że Prawo mówi: “Miłuj bliźniego swego jak siebie samego?” Kto
nie kocha swego bliźniego, nie może też kochać Boga. A kto nie kocha Boga,
jakże może iść do Jego Domu, aby się modlić do Niego? Bóg mógłby mu
powiedzieć i mówi mu z wysokości Niebios: “Odejdź. Nie znam ciebie. Ty?
Synem? Nie, ty nie kochasz swych braci, nie szanujesz w nich Ojca, który ich
stworzył. Nie jesteś więc ani bratem, ani synem, lecz bękartem, złym synem dla
Boga, fałszywym bratem dla twych braci.”
Widzicie, jak kocha On, Pan Przedwieczny? W najchłodniejszych miesiącach
pozwala ptakom znaleźć strychy i szopy, by mogły się w nich schronić. W upalne
dni daje im cień liści dla ochrony przed słońcem. W zimie, na polach, ziarno jest
ledwie przykryte ziemią i łatwo jest je znaleźć i nim się pożywić. W lecie
pożywne owoce zaspokajają ich pragnienie, mogą budować solidne i ciepłe
gniazda z kawałeczków siana i wełny pozostawionej przez stada na kolcach
[roślin]. On jest Panem. Wy, mali ludzie – stworzeni jak ptaki przez Niego, a w
konsekwencji bracia tych małych stworzeń – dlaczego chcecie być inni,
uważając, że wolno wam być okrutnymi wobec wszystkich małych zwierzątek?
Bądźcie dla wszystkich miłosierni: i dla ludzi, waszych braci, i dla zwierząt,
waszych sług i przyjaciół. Nikogo nie pozbawiajcie tego, co mu się należy. A
Bóg...»
«Nauczycielu! – woła Szymon. – Idzie Judasz.»
«...a Bóg będzie wobec was miłosierny, dając wam wszystko, czego wam
potrzeba, jak czyni to dla tych niewinnych stworzeń. Idźcie i zabierzcie ze sobą
Boży pokój.»
Jezus przeciska się przez stojących kołem chłopców, do których przyłączyli się
dorośli, i idzie w kierunku Judasza i Jana, nadchodzących szybko inną drogą.
Judasz jest uradowany. Jan uśmiecha się do Jezusa... lecz nie wygląda na
szczęśliwego.
«Chodź, chodź, Nauczycielu. Myślę, że dobrze zrobiłem. Ale chodź ze mną, bo na
drodze nie możemy rozmawiać.»
«Dokąd, Judaszu?»
«Do gospody. Zająłem już cztery pomieszczenia... O, to coś skromnego, nie
obawiaj się. W sam raz, by odpocząć na posłaniu po tylu wyrzeczeniach i po tym
upale, zjeść [posiłek] jak ludzie, a nie jak ptaki na gałęzi. Będzie też można
spokojnie porozmawiać. Sprzedałem za dobrą cenę, prawda, Janie?»
Jan potwierdza bez większego entuzjazmu. Judasz jednak – tak zadowolony z
[wykonanego] zadania – nie zauważa, że Jezus nie jest zbytnio rozradowany
wygodną gospodą i że postawa Jana jest jeszcze mniej entuzjastyczna. Judasz
ciągnie dalej: «Sprzedawszy za wyższą cenę, niż szacowałem, powiedziałem
sobie: “Słuszne będzie wziąć małą sumę, sto denarów, na nasze posłania i
posiłek. Skoro my jesteśmy wyczerpani – my, którzy cały czas jedliśmy – to
Jezus musi być u kresu sił.” Mam obowiązek czuwać, by mój Nauczyciel się nie
rozchorował! To obowiązek miłości, bo Ty mnie kochasz, a ja kocham Ciebie...
Przewidziałem to i dla was, i dla stad – mówi [Judasz] do pasterzy. – O
wszystkim pomyślałem.»
Jezus nie wypowiada ani jednego słowa. Idzie z innymi za Judaszem. Dochodzą
do małego podrzędnego placu. Judasz mówi: «Widzisz ten dom bez okien na
ulicę i te drzwi tak małe, że wydają się szczeliną? To dom złotnika Diomedesa.
Można by sądzić, że to biedne domostwo, prawda? A jest tam dość złota, by
zakupić całe Jerycho i... cha!... cha!... cha!.. – Judasz śmieje się złośliwie... – W
tym złocie można znaleźć wiele naszyjników i naczyń, i... i innych rzeczy
[należących do] wszystkich najbardziej wpływowych osób w Izraelu.
Diomedes... O! Każdy udaje, że go nie zna, lecz znają go wszyscy: od herodian
aż do... do... no, wszystkich. Na tym biednym murze bez zdobień można by
napisać: “Sekret i Tajemnica”. Gdybyż te mury umiały mówić! Mogłyby się
zgorszyć jedynie sposobem, w jaki załatwiłem tę sprawę. Janie! Ty... umarłbyś z
osłupienia, przygnieciony skrupułami. Ale posłuchaj, Nauczycielu. Nie wysyłaj
mnie już więcej z Janem w pewnych sprawach. Mało brakowało, a wszystko by
popsuł. On nie potrafi w lot chwytać, nie potrafi zmyślać, a z takim szelmą jak
Diomedes trzeba być bystrym i szybkim.»
Jan szepce: «Ty mówiłeś takie rzeczy! Nieoczekiwane i takie... takie... Tak,
Nauczycielu, nie wysyłaj mnie już. Potrafię tylko kochać, ja...»
«Rzadko będziemy potrzebować takich transakcji» – odpowiada Jezus. Jest
poważny.
«Oto gospoda. Wejdź, Nauczycielu. Ja będę mówił, bo... wszystko ustaliłem.»
Wchodzą i Judasz rozmawia z właścicielem, który każe zaprowadzić owce do
stodoły, a potem sam prowadzi gości do małego pomieszczenia, w którym
znajdują się dwie maty służące za posłania, stołki i stół już nakryty. Potem
oddala się.
«Pomówmy od razu, Nauczycielu, podczas gdy pasterze zajmują się stadami»
[– mówi Judasz.]
«Słucham cię» [– odpowiada Jezus.]
«Jan może powiedzieć, czy jestem szczery...»
«Nie wątpię w to. Pomiędzy ludźmi uczciwymi nie potrzeba przysiąg i
świadectw. Mów» [– odpowiada Jezus.]
«Przybyliśmy do Jerycha o godzinie szóstej. Byliśmy zlani potem jak zwierzęta
pociągowe. Nie chciałem, by Diomedes miał wrażenie, że to sprawa nagląca.
Najpierw przybyłem tutaj. Odświeżyłem się. Włożyłem czyste ubranie i
chciałem, by [Jan] zrobił to samo. O! Nie chciał słyszeć ani o wonnościach, ani o
ułożeniu włosów... A ja w drodze przygotowałem sobie plan!... Gdy zapadł
zmierzch, powiedziałem: “Chodźmy!” Byliśmy wypoczęci i odświeżeni jak dwaj
bogacze w podróży dla przyjemności. Kiedy byliśmy już blisko domu Diomedesa,
powiedziałem do Jana: “Pomóż mi. Nie zaprzeczaj i dokładaj starań, by
zrozumieć.” Ale lepiej by było pozostawić go na zewnątrz. Wcale mi nie pomógł.
A nawet... Na szczęście jestem bystry za dwóch i wszystkiemu stawiłem czoła.
Urzędnik podatkowy wychodził właśnie z jego domu. “Dobrze – powiedziałem
sobie – że wychodzi! Znajdziemy pieniądze, a tego chcę, aby pohandlować.” Bo
urzędnik podatkowy – lichwiarz i złodziej jak wszyscy jemu podobni – zawsze
posiada naszyjniki wyrwane groźbą i lichwą jakiemuś biedakowi, na którego
nakłada podatek w sposób niedozwolony, aby mieć wiele do wydania na hulanki
i kobiety. I jest bardzo zaprzyjaźniony z Diomedesem, który kupuje i sprzedaje
złoto i... ciało. Weszliśmy, gdy dałem mu się poznać. Powiedziałem:
“weszliśmy”, bo inną rzeczą jest wejść tam, gdzie on udaje, że uczciwie wyrabia
złoto, a inną – zejść do piwnic, gdzie dokonuje prawdziwych transakcji. Trzeba
być mu bardzo dobrze znanym, by [otrzymać] takie zaproszenie. Gdy mnie
zobaczył, powiedział: “Znowu chcesz sprzedać złoto? To nieodpowiednia chwila.
Mało mam pieniędzy.” To jego oklepany frazes. Odpowiedziałem mu: “Nie
przychodzę sprzedać, lecz kupić. Czy masz klejnoty dla niewiasty? Ale piękne,
bogate, wielkiej wartości, ciężkie, z czystego złota?” Diomedes był zaskoczony.
Zapytał: “Potrzebujesz kobiety?” “Tym się nie zajmuj” – odpowiedziałem. “To
nie dla mnie. Dla przyjaciela. Ma oblubienicę i chce kupić ukochanej złote
kosztowności.”
W tym momencie Jan zaczął się zachowywać jak dzieciak. Diomedes patrząc na
niego zauważył, że jest zupełnie purpurowy. Ten odrażający starzec powiedział
mu: “O! Chłopak już na samo wspomnienie oblubienicy jest cały
rozgorączkowany. Czy ta twoja niewiasta jest piękna?” – zapytał. Kopnąłem
Jana w kostkę, by go obudzić i dać mu do zrozumienia, że nie ma z siebie robić głupca. On odpowiedział: “Tak” – jednak głosem tak zduszonym, że Diomedes
stał się podejrzliwy. Wtedy mu powiedziałem: “Czy jest piękna czy nie, to nie
powinno obchodzić ciebie, starego. Ona nigdy nie będzie należeć do kobiet, z
powodu których pójdziesz do piekła. To uczciwa młoda dziewczyna, a wkrótce –
szlachetna małżonka. Potrzebujemy twego złota. Ja zajmuję się bliskim ślubem
i mam dopomóc temu młodemu człowiekowi... ja, Judejczyk, z miasta.” “To
Galilejczyk, prawda?” [– padło pytanie]. Zawsze zdradzają was te włosy! “Jest
bogaty?” [– zapytał jeszcze Diomedes]. “Bardzo” – odrzekłem.
Wtedy zeszliśmy na dół i Diomedes otwarł skrzynie i kufry. Powiedzże prawdę,
Janie, nie wydawało ci się, że jesteś w niebie, [gdy ujrzałeś] wszystkie te drogie
kamienie i to złoto? Naszyjniki, wisiory, bransolety, kolczyki, złote siatki na
włosy i szlachetne kamienie, zapinki do włosów, obrączki, pierścienie... Ach! Co
za wspaniałości! Bardzo wyniośle wybrałem naszyjnik podobny do naszyjnika
Aglae, a potem zapinki do włosów, obrączki, bransolety... Wszystko podobne do
tego, co miałem w zanadrzu, i w tej samej liczbie. Diomedes osłupiał i pytał:
“Jeszcze? Ależ... kim on jest? Kim jest jego oblubienica? Księżniczką?” Kiedy
miałem już wszystko, co chciałam, zadałem pytanie: “Cena?”
O! Jaką [usłyszałem] litanię uskarżań na ciężkie czasy, na podatki, na ryzyko,
na złodziei. Och! Jakaż druga litania, aby mnie przekonać o jego uczciwości!
Wreszcie padła odpowiedź: “Naprawdę, ponieważ to dla ciebie, powiem prawdę.
Bez przesady, ale nie mogę już spuścić ani jednej drachmy. Żądam dwunastu
talentów w srebrze.” “Złodziej!” – powiedziałem [na to], a do Jana: “Chodźmy,
Janie. W Jerozolimie znajdziemy kogoś, kto mniej kradnie niż on.” I udawałem,
że wychodzę. Jednak on biegł za mną. “Mój wielki przyjacielu, mój drogi
przyjacielu, wróć, zrozum twego biednego sługę. Za mniej nie mogę. Naprawdę
nie mogę. Patrz. Naprawdę robię wysiłek i rujnuję się. Robię to, bo zawsze
darzyłeś mnie przyjaźnią i dzięki tobie tyle miałem interesów. No, jedenaście
talentów. Tyle dałbym, gdybym kupował to złoto od głodnego. Ani denara mniej,
bo to oznaczałoby zupełne wykrwawienie moich starych żył.”
Tak mówił, prawda? To budziło śmiech i wywoływało nudności. Kiedy
widziałem, że już zupełnie ustalił cenę, wtedy zadałem cios. “Odrażający
starcze, dowiedz się, że ja nie chcę kupić, lecz sprzedać. Oto co chcę sprzedać.
Patrz, piękne jak twoje klejnoty. Rzymskie złoto i nowe kształty. Nie braknie ci
nabywców. To dla ciebie za jedenaście talentów. To ty wyznaczyłeś cenę. Ty je
oszacowałeś i ty płacisz.” A wtedy!... [Diomedes] krzyczał: “To zdrada!
Zawiodłeś szacunek, którym cię darzyłem! Rujnujesz mnie! Nie mogę tyle dać!”
“Ty oszacowałeś. Płać.” “Nie mogę.” “Uważaj, bo powiem o tym innym.” “Nie,
przyjacielu” [– mówił mi,] a wyciągał ręce do klejnotów Aglae. “Płać więc.
Powinienem wymagać dwunastu talentów, lecz trzymam się twego ostatniego
szacunku.” [Diomedes na to:] “Nie mogę.” “Lichwiarz! [– powiedziałem mu.]
Uważaj, bo mam tu świadka i mogę donieść na ciebie jako na złodzieja...”
Przypisałem mu też inne cechy, których nie powtórzę przed tym chłopcem...
Na koniec – ponieważ spieszno mi było sprzedać i to szybko – obiecałem mu
pewien drobiazg. Między nami... nie dotrzymam tej obietnicy. Jaką ma wartość,
skoro została dana złodziejowi? Zamknęliśmy sprawę za dziesięć i pół talenta.
Odeszliśmy pośród utyskiwań, ofert przyjaźni i... kobiet. A Jan... jeszcze trochę,
a rozpłakałby się. Ale co cię to obchodzi, że biorą cię za występnego?
Wystarczy, że nim nie jesteś. Czy nie wiesz, że taki jest świat i bierze ciebie za
płód poroniony? Młody mężczyzna, który nie zna smaku kobiety? Któż ci
uwierzy? Albo jeśli ci uwierzą... O! Co do mnie to nie chciałbym, by o mnie
myślano to, co mogą myśleć o tobie ci, którzy wyobrażają sobie, że nie masz
skłonności w tym kierunku.
Masz, Nauczycielu, sam policz. Miałem stos monet, ale poszedłem do urzędnika
podatkowego i powiedziałem mu: “Weź ode mnie wszystkie te drobniaki i daj mi
talenty, które otrzymałeś od Izaaka.” Dowiedziałem się bowiem o tym przy
okazji mojej sprawy. A na samym końcu powiedziałem Izaakowi - Diomedesowi:
“Pamiętaj, że Judasz ze Świątyni już nie istnieje. Jestem teraz uczniem
Świętego. Udawaj więc, że mnie nigdy nie znałeś, jeśli zależy ci na własnej
skórze.” I omal nie skręciłem mu karku, bo mi brzydko odpowiedział.»
«Co ci odpowiedział?» – pyta obojętnie Szymon.
«Powiedział mi: “Ty, uczniem Świętego? Nigdy w to nie uwierzę albo wcześniej
zobaczę tu twego Świętego proszącego mnie o kobietę.” Powiedział mi:
“Diomedes jest starym nikczemnikiem, nieszczęściem świata, lecz ty jesteś jego
młodszym odbiciem. Ja mógłbym się jeszcze zmienić, bo stałem się taki na
starość. Ty się nie zmienisz, bo takim się urodziłeś.” Obrzydliwy starzec!
Przeczy Twej mocy, rozumiesz?»
«Jako dobry Grek wypowiedział wiele prawd» [– mówi Szymon.]
«Co chcesz powiedzieć, Szymonie? Mówisz to o mnie?» [– pyta Judasz.]
«Nie. O wszystkich. Jest kimś, kto zna złoto i serca – tak samo dobrze jedno,
jak i drugie. To złodziej, [człowiek] odrażający w najbardziej obrzydliwym
handlu. Jednak można w nim odnaleźć filozofię wielkich Greków. Zna człowieka
– zwierzę o siedmiu głównych wadach, polipa niszczącego wszystko co dobre,
co szlachetne, całą miłość i tyle innych rzeczy w sobie i w innych.»
«Ale on nie zna Boga» [– odpowiada Szymonowi Judasz.]
«I ty chciałbyś go o Nim pouczyć?» [– pyta Szymon]
«Tak, ja» [– odpowiada Judasz.] – A wiesz, dlaczego? Bo to grzesznicy
potrzebują poznania Boga.»
«To prawda. Jednak... nauczyciel powinien posiadać wiedzę, chcąc nauczać» [–
stwierdza Szymon.]
«A ja jej nie mam?» [– pyta Judasz.]
«Pokój, przyjaciele [– odzywa się Jezus. –] Idą pasterze. Nie mąćmy ich dusz
wysłuchiwaniem naszych kłótni. Przeliczyłeś pieniądze? To wystarczy. Zakończ
sprawę, jak ją rozpocząłeś, i powtarzam ci: w przyszłości nie kłam, nawet dla
ułatwienia dobrej sprawy...»
Wchodzą pasterze. [Jezus mówi:] «Przyjaciele, oto dziesięć i pół talenta.
Brakuje tylko stu denarów, które Judasz wziął na wydatki związane z gospodą.
Weźcie.»
«Wszystko [im] dajesz?» – pyta Judasz.
«Wszystko. Nie chcę zatrzymać najmniejszej monety z tych pieniędzy. Mamy
jałmużnę od Boga i od tych, którzy szczerze Boga szukają... i nigdy nie
zabraknie nam tego, co niezbędne. Wierz w to. Bierzcie i radujcie się, jak i Ja
cieszę się ze względu na Chrzciciela. Jutro pójdziecie do jego więzienia. Dwóch
z was: Jan i Maciej. Symeon pójdzie wraz z Józefem znaleźć Eliasza, aby mu o
wszystkim donieść i dowiedzieć się coś o przyszłości. Eliasz wie. Potem Józef
powróci z Lewim. Spotkamy się za dziesięć dni przy Bramie Rybnej w
Jerozolimie, o pierwszej godzinie. A teraz jedzmy i wypocznijmy. Jutro wcześnie
rano wyruszam z Moimi [uczniami]. Nie mam wam na razie nic więcej do
powiedzenia. Później otrzymacie ode Mnie wieści.»
Wizja się kończy w chwili, gdy Jezus łamie chleb.