Oprawcy, którzy mordowali pod zmienionymi nazwiskami
Już jesienią 1945 roku sowiecki doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego płk Nikołaj Sieliwanowski w raporcie do Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Ławrientija Berii z pisał: „(…) W Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego pracuje 18,7 proc. Żydów, 50 proc. stanowisk kierowniczych zajmują Żydzi. W I Departamencie tego Ministerstwa pracuje 27 proc. Żydów. Zajmują oni wszystkie stanowiska kierownicze. W Wydziale Personalnym – 23 proc. Żydów, na stanowiskach kierowniczych – 7 osób. W Wydziale ds. Funkcjonariuszy (inspekcja specjalna) – 33,3 proc. Żydów, wszyscy zajmują odpowiedzialne stanowiska. W Wydziale Sanitarnym MBP – 49,1 proc. Żydów, w Wydziale Finansowym – 29,9 proc. Żydów”.
Stara tradycja
W 1938 roku ukazała się w Polsce książka „Polacy-chrześcijanie pochodzenia żydowskiego”. Uprzedzając wszystkie zarzuty o antysemityzm – nic takiego nie miało w niej miejsca. Jej autor Matthias Mieses nie był antysemitą, a wręcz przeciwnie – syjonistą i propagatorem jidisz. Być może dlatego zarówno sama publikacja, jak i jej autor są dziś skazani na zapomnienie, a książka jest absolutnie niedostępna. Wielka szkoda, bowiem autor porusza kwestię osób żydowskiego pochodzenia, przed wybuchem wojny posługujących się polskimi nazwiskami. Mieses omawiał m. in. przypadki kontrowersyjne i trzeba przyznać, że pod względem historycznym swoją pracę dość dobrze udokumentował. Wypunktował w niej „przypadki” nazwisk typowo żydowskich, chociaż pozornie polskich. Według niego należą do nich:
nazwiska – pochodne imienia Abraham (ojciec narodu żydowskiego) np. Abramowski, Abramski, Abramowicz itp.
nazwiska od nazw miesięcy i dni tygodnia – typu Poniedzielski, Czerwiński, Lipski albo będące wprost nazwami miesięcy lub dni tygodnia – Maj, Poniedziałek, Środa itp.
wszelkie nazwiska na „nowo” – typu Nowak, Nowicki, Nowakowski itp.
nazwiska „z dobrej woli”, np. Dobrowolski,
nazwiska od „krzyż”, np. Krzyżanowski, Krzyżowski, Krzyżak
nazwiska od „nawracania się”, np. Nawrocki, Nawrot itp.
Pisał też o przypadkach z czasów zaborów, kiedy dokonując przymusowej rejestracji Żydów nieposiadających rodowych nazwisk, urzędnicy nadawali takie, jakie przyszły im w danym momencie do głowy, często z gatunku tych pospolitych typu „Słoma”, „Woda”, „Guma” (po wojnie ich odpowiednikami stały się np. „Śledź”, „Dusza”, „Światło”) itp. Albo pochodzące od nazw miast lub regionów – typu Poznański, Wojewódzki, Gdański, Warszawski itp.
Dziś trudno ocenić, dlaczego Żydzi zmieniali nazwiska w XIX wieku – skoro nie istniało ani państwo polskie, ani naród polski. Część na pewno z wygody, z powodu współpracy z carską ochraną, z powodu możliwości uzyskania korzyści materialnych, część pewnie faktycznie przypadkiem. Nie były przypadkiem zmiany nazwisk z żydowskich na polskie w czasie II wojny światowej. Ratując Żydów przed pewną śmiercią, Polacy wyrobili im tysiące fałszywych dokumentów, dając całkowicie fałszywą (i nową) tożsamość. Po wojnie wielu z nich nie wróciło do dawnych nazwisk. Czasami ze strachu, czasami aby zapomnieć, czasami dlatego, że były już znane pod okupacyjnymi pseudonimami, czasami dlatego, że wyginęli wszyscy członkowie ich rodzin. Była jednak grupa Żydów, która zmieniła nazwiska w czasie wojny lub zaraz po niej nie po to, aby się ratować, ale po to, aby mordować Polaków. Dzięki nim nastąpił ponowny wysyp nie tylko nazwisk wymienionych już przez Meisesa ale także „nowych”, np. pochodzących od polskich imion – Romkowski, Mietkowski albo zakończonych na „-icz” – Szymonowicz – sadystyczny komendant więzienia Toledo w Warszawie. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że część stalinowskich morderców nie wysilała się na zmianę nazwisk – np. Jakub Berman – na tyle potężny, żeby w tym jednym przypadku „postawić się” samemu Stalinowi. Oficjalnie zmianę nazwisk umożliwiał dekret z dnia 10 listopada 1945 roku o zmianie i ustalaniu imion i nazwisk. Artykuł 18 tego dekretu brzmiał: „Dla osób, które przybrały inne imię lub nazwisko w czasie pełnienia służby w Wojsku Polskim w okresie od dnia 1 września 1939 r. do dnia 9 maja 1945 r., do uznania zmiany imienia lub nazwiska za prawnie wystarczające jest zaświadczenie o zmianie wydane przez Ministerstwo Obrony Narodowej”. Generalnie dekret umożliwiał zmianę nazwiska tylko w konkretnych, szczególnych przypadkach np. jeśli osoba „nosi nazwisko hańbiące albo ośmieszające lub nielicujące z godnością człowieka” lub przybrała „inne nazwisko (pseudonim konspiracyjny) w związku z udziałem w podziemnej walce z najeźdźcą niemieckim” lub nosi „nazwisko o brzmieniu niepolskim”.1 Ale przybyli wraz z NKWD mordercy narodu polskiego żydowskiego pochodzenia podczas swej działalności przed 1945 rokiem posługiwali się zupełnie innymi pseudonimami, niż ich oficjalne nazwiska. Dlaczego więc?
Początki
Pamiętać trzeba, że kiedy w Londynie oklaskiwano Churchilla a w Nowym Jorku podczas ulicznej fety marynarz całował pielęgniarkę, co stało się amerykańskim symbolem zakończenia II wojny światowej, w Polsce szalało NKWD i jego pomocnicy z UB. Mieli jeden i podstawowy cel – fizyczną eliminację ocalałych bojowników walki o wolną Polskę. Stalin dobrze przygotował swoje kadry do tego zadania – miał w końcu wprawę po wymordowaniu milionów Rosjan. Dzięki tej „zapobiegliwości” Stalina kiedy 21 lipca 1944 roku oficjalnie powstawał w Moskwie Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, miał on już w swej strukturze Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Dokładnie 1 sierpnia 1944 roku w tym resorcie utworzony został Departament Kontrwywiadu, na którego czele stanął jeden z najkrwawszych powojennych Polakożerców – Roman Romkowski, a właściwie – Natan Grinszpan-Kikiel, przedwojenny komunista pochodzenia żydowskiego. Później to właśnie on wespół z innym komunistą żydowskiego pochodzenia – Mojżeszem Borowickim, bardziej znanym jako Mieczysław Mietkowski – jako wiceministrowie Bezpieczeństwa Publicznego sterowali całym resortem, łącznie z jego szefem – ministrem Stanisławem Radkiewiczem – jednym z nielicznych Polaków w resorcie. Samo Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego powstało z przekształcenia Resortu Bezpieczeństwa Publicznego w momencie, gdy z PKWN tworzony był Rząd Tymczasowy. Zarządzany przez Kikiela-Romkowskiego Departament Kontrwywiadu został podzielony na osiem wydziałów, którym radzieccy mocodawcy powierzyli różne zadania. W tym samym w ślad za Armią Czerwoną postępowały komendantury organizowane przez NKWD i powierzone Wojewódzkim Urzędom Bezpieczeństwa Publicznego. Z Armią Berlinga, będącą częścią Armii Czerwonej szli także żołnierze Informacji Wojskowej (tacy, jak Wojciech Jaruzelski). W rzeczywistości Informacja Wojskowa była częścią SMIERSZu – radzieckiego kontrwywiadu, tropiącego „szpiegów” (sama nazwa pochodzi od skrótu słów – smiert’ szpionam – śmierć szpiegom), przynajmniej tak traktował tę jednostkę nadzorujący polskie formacje wojskowe w ZSRR z ramienia NKWD/NKGB generał Gieorgij Siergiejewicz Żukow. W efekcie – zaraz po przejściu „wyzwolicieli” tysiące żołnierzy AK trafiało do łapy NKWD i jego uczniów z Wojewódzkich, Miejskich, Powiatowych i Gminnych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego. Oznaczało to konieczność pilnego zbudowania olbrzymiego aparatu bezpieki, złożonego z bezwzględnych kadr. I rzeczywiście od tego czasu rozpoczęła się rozbudowa aparatu bezpieki w Polsce, zarówno pod względem organizacyjnym, jak i kadrowym.
Problemy kadrowe
Generalnie o obsadzie głównych stanowisk w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego decydowała Moskwa. Potem ci wybrani, namaszczeni przez Stalina, zgodnie z jego wytycznymi dobierali sobie podwładnych, ci swoich i tak dalej. Przyznać też trzeba, że nie wszyscy Polacy czuli pociąg do tego typu pracy. Dlatego też kadry UB rekrutowały się w znacznej mierze spośród najbiedniejszej części społeczeństwa, którą komuniści nastawili wrogo przeciwko części zamożniejszej. Jednak trzon bezpieki stanowili przedwojenni komuniści, w znacznej części pochodzenia żydowskiego. Część z nich wojnę przetrwała na terenach okupowanych przez ZSRR kolaborując z okupantem, część wstępowała do struktur bezpieki zaraz po przyjściu „wyzwolenia”. Żydzi wstępujący do struktur bezpieki nie mieli żadnych problemów – przeciwnie – zazwyczaj od razu stawali na czele mniejszej lub większej „komórki” bezpieki. Już jesienią 1945 roku sowiecki doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego płk Nikołaj Sieliwanowski w raporcie do Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Ławrientija Berii z pisał: „(…) W Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego pracuje 18,7 proc. Żydów, 50 proc. stanowisk kierowniczych zajmują Żydzi. W I Departamencie tego Ministerstwa pracuje 27 proc. Żydów. Zajmują oni wszystkie stanowiska kierownicze. W Wydziale Personalnym – 23 proc. Żydów, na stanowiskach kierowniczych – 7 osób. W Wydziale ds. Funkcjonariuszy (inspekcja specjalna) – 33,3 proc. Żydów, wszyscy zajmują odpowiedzialne stanowiska. W Wydziale Sanitarnym MBP – 49,1 proc. Żydów, w Wydziale Finansowym – 29,9 proc. Żydów”.
Jeszcze dalej w swoich ocenach posunął się w 1949 roku ambasador ZSRS w Polsce Wiktor Lebiediew, który swoich zwierzchników poinformował, że: „(…) w MBP poczynając od wiceministrów, poprzez dyrektorów departamentów, nie ma ani jednego Polaka, wszyscy są Żydami”. Do swego bezpośredniego przełożonego – ministra spraw zagranicznych ZSRR Andreja Wyszyńskiego – pisał: „Kierownicze jądro partii stanowią Bierut, Berman, Minc. Jako czwarty do grupy tej należy Zambrowski. Wśród nich tylko Bierut jest narodowości polskiej (…). W polskiej partii toczy się ukryta, za to zaciekła walka o władzę, w której Bierut jest na razie „izolowany” od pozostałych polskich towarzyszy przez grupę działaczy wyraźnie cierpiących na żydowski nacjonalizm2. (Zambrowski to oczywiście Roman Zambrowski – według większości historyków jego prawdziwe nazwisko brzmiało Rubin Nussbaum). Wśród innych Żydów zajmujących kierownicze stanowiska w strukturach bezpieki poza już wymienionymi byli także np. Leon Andrzejewski (właściwie Ajzen Lajb Wolf) – kierownik kadr, dyrektor Gabinetu MBP, Józef Różański (właściwie Józef Goldberg) – kierownik sekcji śledczej resortu, Edward Kalecki (właściwie Szymon Eliasz Tenenbaum) – dyrektor Wydziału Finansowego resortu, Leon Gangel (właściwie Lew Gangel) – dyrektor Departamentu Służby Zdrowia MBP, Ludwik Przysuski (właściwie Salomon Przysuski) – dyrektor Departamentu Służby Zdrowia MBP, Michał Rosner – nadzorujący resort cenzury, Michał Taboryski (właściwie Mojżesz Taboryski) – dyrektor Departamentu techniki operacyjnej, perlustracji korespondencji oraz ewidencji, Zygmunt Braude – kierownik Biura Prawnego MBP, Witold Gotman – resort prawny, Feliks Goldsztajn (właściwie Fiszel Goldsztajn), Zygmunt Okręt (właściwie Nechemiasz Okręt) – dyrektor Centralnego Archiwum MBP, Roman Garbowski (właściwie Rachamiel Garber) – Biuro Wojskowe, Józef Czaplicki (właściwie Izydor Kurc) – dyrektor Departamentu III MBP, Julian Konar (właściwie Julian Jakub Kohn) – Departament I MBP, Leon Rubinstein (właściwie Lejba Rubinstein) – Departament II, Aleksander Wolski (właściwie Salomon Dyszko) – dyrektor Departamentu IV MBP, Józef Kratko – Dyrektor Departamentu IV i VII MBP, oraz dyrektor Departamentu Szkolenia MBP, Bernard Konieczny (właściwie Bernstein) – naczelnik Wydziału III Departamentu IV MBP Julia Brystiger – dyrektor Departamentu V MBP, Dagobert Jerzy Łańcut – Departament VI, Wacław Komar (właściwie Mendel Kossoj) – dyrektor Departamentu VII MBP, Marek Fink (właściwie Mark Finkienberg) – dyrektor Departamentu VII MBP, Józef Światło (właściwie Izaak Fleischfarb) – Departament X MBP, Henryk Piasecki (właściwie Izrael Chaim Pesses) – Departament X MBP. Praktycznie w każdym miejskim lub powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego jedno z kierowniczych stanowisk zajmował funkcjonariusz pochodzenia żydowskiego. Pamiętać przy tym należy, że po II wojnie światowej Żydzi stanowili zaledwie 1 proc. społeczeństwa polskiego, a zatem ich udział w budowaniu stalinowskiego aparatu represji wobec narodu polskiego był bardzo wysoki. Jednocześnie ustalenie dokładnej liczby funkcjonariuszy UB pochodzenia żydowskiego działających w bezpiece jest trudna do ustalenia. Po pierwsze dlatego, że od czasu powstania bezpieki spłonęło tysiące akt, część z nich kończy się gdzieś w latach pięćdziesiątych i nie wiadomo, co stało się z ich bohaterami. Gorzej – nawet odkrycie tego czy innego żyjącego jeszcze zbrodniarza przeciwko narodowi polskiemu może skończyć się skazaniem nie jego, a osoby, która go rozpozna za zniesławienie.
Metody
Jak wyglądały przesłuchania w UB? Rotmistrz Witold Pilecki, uznany za jednego z najdzielniejszych ludzi czasu II wojny światowej, więzień Oświęcimia po przejściu przez łapy katów z UB wyznał żonie, że „Oświęcim to była igraszka”. Można więc sobie wyobrazić, co przeszedł. Jest sporo relacji na ten temat, wśród których szczególnie uderzająca jest ta Kazimierza Moczarskiego – żołnierz AK, dziennikarz i pisarz (autor „Rozmów z katem”). W piśmie do Naczelnej Prokuratury Wojska Polskiego z 24 lutego 1955 roku Moczarski wymienia nie tylko same tortury ale i nazwiska funkcjonariuszy, którzy je wobec niego stosowali. To tylko przykład całego arsenału „środków perswazji”, którym dysponowali śledczy UB. Należało do nich nie tylko bicie całego ciała, gdzie popadnie pięściami i narzędziami takimi, jak pałki gumowe, kije, żelazne drągi, druty, pejcze i baty. Równie chętnie oprawcy koncentrowali się na miejscach szczególnie wrażliwych na ból – palcach, głowie, genitaliach. „Popularne” było też wyrywanie włosów i paznokci, przypalanie papierosami, sadzanie na nodze od stołka, śrubie albo innych ostrych przedmiotach, stosowanie karceru, pozbawianie snu, jedzenia i picia, szantażowanie aresztowaniem bliskich. Wśród ubeckich metod najmniej dolegliwe, chociaż stosowane nagminnie, były wyzwiska i lżenie aresztowanych bohaterów. I tak dalej. „Techniki przesłuchań”, których nauczano w Kujbyszewie, były zaprzeczeniem praw człowieka i jak widać – niczym nie różniły się od tych stosowanych przez gestapo. Metod było tyle, ile zwyrodnialców służących w bezpiece – każdy miał swoje ulubione – czasami będące przejawem takiego czy innego zboczenia, jak np. „szuflada” stosowana wobec więźniów przez Julię Brystygierową.
Podkreślić też należy, że tortury stosowano nie tylko wobec więźniów mężczyzn, ale także kobiet, często bardzo młodych dziewcząt, które były poddawane równie bestialskim przesłuchaniom, jak ich koledzy. Przypadki, gdy bito kobiety w ciąży albo zamykano je w karcerach bez pomocy medycznej, nawet dochodziło u nich do poronień, nie były czymś odosobnionym. Jeśli aresztowana kobieta rodziła w więzieniu dziecko, było jej ono natychmiast odbierane – zdarzało się, że oprawcy trzymali je obok celi aresztowanej, tak, że słyszała płacz swego dziecka. Miało to na niej wymusić zeznania. Jeśli miała szczęście i trafiała na ludzkiego strażnika, informował jej rodzinę i czasem udawało się takie urodzone w więzieniu dziecko zabrać i wychować. Ale też często było tak, że na rodzicach wykonywano karę śmierci, a dzieci ze zmienionymi nazwiskami trafiały do domów dziecka na drugim końcu kraju, po to, aby nie odlazła ich dalsza rodzina czy sąsiedzi lub przyjaciele rodziców. Te sieroty, świadomie pozbawione prawdziwej tożsamości, to także pokłosie budowania komunizmu w Polsce.
1. Peter Rajna „Jaruzelski” Wydawnictwo EFEKT Warszawa 2001 rok, www.fronda.pl
2. P. Lipiński „Bolesław Niejasny”, „Magazyn Gazety Wyborczej” z 25 maja 2000 r.
Aldona Zaorska
www.warszawskagazeta.pl/historia/1315-oprawcy-kt…
Stara tradycja
W 1938 roku ukazała się w Polsce książka „Polacy-chrześcijanie pochodzenia żydowskiego”. Uprzedzając wszystkie zarzuty o antysemityzm – nic takiego nie miało w niej miejsca. Jej autor Matthias Mieses nie był antysemitą, a wręcz przeciwnie – syjonistą i propagatorem jidisz. Być może dlatego zarówno sama publikacja, jak i jej autor są dziś skazani na zapomnienie, a książka jest absolutnie niedostępna. Wielka szkoda, bowiem autor porusza kwestię osób żydowskiego pochodzenia, przed wybuchem wojny posługujących się polskimi nazwiskami. Mieses omawiał m. in. przypadki kontrowersyjne i trzeba przyznać, że pod względem historycznym swoją pracę dość dobrze udokumentował. Wypunktował w niej „przypadki” nazwisk typowo żydowskich, chociaż pozornie polskich. Według niego należą do nich:
nazwiska – pochodne imienia Abraham (ojciec narodu żydowskiego) np. Abramowski, Abramski, Abramowicz itp.
nazwiska od nazw miesięcy i dni tygodnia – typu Poniedzielski, Czerwiński, Lipski albo będące wprost nazwami miesięcy lub dni tygodnia – Maj, Poniedziałek, Środa itp.
wszelkie nazwiska na „nowo” – typu Nowak, Nowicki, Nowakowski itp.
nazwiska „z dobrej woli”, np. Dobrowolski,
nazwiska od „krzyż”, np. Krzyżanowski, Krzyżowski, Krzyżak
nazwiska od „nawracania się”, np. Nawrocki, Nawrot itp.
Pisał też o przypadkach z czasów zaborów, kiedy dokonując przymusowej rejestracji Żydów nieposiadających rodowych nazwisk, urzędnicy nadawali takie, jakie przyszły im w danym momencie do głowy, często z gatunku tych pospolitych typu „Słoma”, „Woda”, „Guma” (po wojnie ich odpowiednikami stały się np. „Śledź”, „Dusza”, „Światło”) itp. Albo pochodzące od nazw miast lub regionów – typu Poznański, Wojewódzki, Gdański, Warszawski itp.
Dziś trudno ocenić, dlaczego Żydzi zmieniali nazwiska w XIX wieku – skoro nie istniało ani państwo polskie, ani naród polski. Część na pewno z wygody, z powodu współpracy z carską ochraną, z powodu możliwości uzyskania korzyści materialnych, część pewnie faktycznie przypadkiem. Nie były przypadkiem zmiany nazwisk z żydowskich na polskie w czasie II wojny światowej. Ratując Żydów przed pewną śmiercią, Polacy wyrobili im tysiące fałszywych dokumentów, dając całkowicie fałszywą (i nową) tożsamość. Po wojnie wielu z nich nie wróciło do dawnych nazwisk. Czasami ze strachu, czasami aby zapomnieć, czasami dlatego, że były już znane pod okupacyjnymi pseudonimami, czasami dlatego, że wyginęli wszyscy członkowie ich rodzin. Była jednak grupa Żydów, która zmieniła nazwiska w czasie wojny lub zaraz po niej nie po to, aby się ratować, ale po to, aby mordować Polaków. Dzięki nim nastąpił ponowny wysyp nie tylko nazwisk wymienionych już przez Meisesa ale także „nowych”, np. pochodzących od polskich imion – Romkowski, Mietkowski albo zakończonych na „-icz” – Szymonowicz – sadystyczny komendant więzienia Toledo w Warszawie. Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że część stalinowskich morderców nie wysilała się na zmianę nazwisk – np. Jakub Berman – na tyle potężny, żeby w tym jednym przypadku „postawić się” samemu Stalinowi. Oficjalnie zmianę nazwisk umożliwiał dekret z dnia 10 listopada 1945 roku o zmianie i ustalaniu imion i nazwisk. Artykuł 18 tego dekretu brzmiał: „Dla osób, które przybrały inne imię lub nazwisko w czasie pełnienia służby w Wojsku Polskim w okresie od dnia 1 września 1939 r. do dnia 9 maja 1945 r., do uznania zmiany imienia lub nazwiska za prawnie wystarczające jest zaświadczenie o zmianie wydane przez Ministerstwo Obrony Narodowej”. Generalnie dekret umożliwiał zmianę nazwiska tylko w konkretnych, szczególnych przypadkach np. jeśli osoba „nosi nazwisko hańbiące albo ośmieszające lub nielicujące z godnością człowieka” lub przybrała „inne nazwisko (pseudonim konspiracyjny) w związku z udziałem w podziemnej walce z najeźdźcą niemieckim” lub nosi „nazwisko o brzmieniu niepolskim”.1 Ale przybyli wraz z NKWD mordercy narodu polskiego żydowskiego pochodzenia podczas swej działalności przed 1945 rokiem posługiwali się zupełnie innymi pseudonimami, niż ich oficjalne nazwiska. Dlaczego więc?
Początki
Pamiętać trzeba, że kiedy w Londynie oklaskiwano Churchilla a w Nowym Jorku podczas ulicznej fety marynarz całował pielęgniarkę, co stało się amerykańskim symbolem zakończenia II wojny światowej, w Polsce szalało NKWD i jego pomocnicy z UB. Mieli jeden i podstawowy cel – fizyczną eliminację ocalałych bojowników walki o wolną Polskę. Stalin dobrze przygotował swoje kadry do tego zadania – miał w końcu wprawę po wymordowaniu milionów Rosjan. Dzięki tej „zapobiegliwości” Stalina kiedy 21 lipca 1944 roku oficjalnie powstawał w Moskwie Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego, miał on już w swej strukturze Resort Bezpieczeństwa Publicznego. Dokładnie 1 sierpnia 1944 roku w tym resorcie utworzony został Departament Kontrwywiadu, na którego czele stanął jeden z najkrwawszych powojennych Polakożerców – Roman Romkowski, a właściwie – Natan Grinszpan-Kikiel, przedwojenny komunista pochodzenia żydowskiego. Później to właśnie on wespół z innym komunistą żydowskiego pochodzenia – Mojżeszem Borowickim, bardziej znanym jako Mieczysław Mietkowski – jako wiceministrowie Bezpieczeństwa Publicznego sterowali całym resortem, łącznie z jego szefem – ministrem Stanisławem Radkiewiczem – jednym z nielicznych Polaków w resorcie. Samo Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego powstało z przekształcenia Resortu Bezpieczeństwa Publicznego w momencie, gdy z PKWN tworzony był Rząd Tymczasowy. Zarządzany przez Kikiela-Romkowskiego Departament Kontrwywiadu został podzielony na osiem wydziałów, którym radzieccy mocodawcy powierzyli różne zadania. W tym samym w ślad za Armią Czerwoną postępowały komendantury organizowane przez NKWD i powierzone Wojewódzkim Urzędom Bezpieczeństwa Publicznego. Z Armią Berlinga, będącą częścią Armii Czerwonej szli także żołnierze Informacji Wojskowej (tacy, jak Wojciech Jaruzelski). W rzeczywistości Informacja Wojskowa była częścią SMIERSZu – radzieckiego kontrwywiadu, tropiącego „szpiegów” (sama nazwa pochodzi od skrótu słów – smiert’ szpionam – śmierć szpiegom), przynajmniej tak traktował tę jednostkę nadzorujący polskie formacje wojskowe w ZSRR z ramienia NKWD/NKGB generał Gieorgij Siergiejewicz Żukow. W efekcie – zaraz po przejściu „wyzwolicieli” tysiące żołnierzy AK trafiało do łapy NKWD i jego uczniów z Wojewódzkich, Miejskich, Powiatowych i Gminnych Urzędów Bezpieczeństwa Publicznego. Oznaczało to konieczność pilnego zbudowania olbrzymiego aparatu bezpieki, złożonego z bezwzględnych kadr. I rzeczywiście od tego czasu rozpoczęła się rozbudowa aparatu bezpieki w Polsce, zarówno pod względem organizacyjnym, jak i kadrowym.
Problemy kadrowe
Generalnie o obsadzie głównych stanowisk w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego decydowała Moskwa. Potem ci wybrani, namaszczeni przez Stalina, zgodnie z jego wytycznymi dobierali sobie podwładnych, ci swoich i tak dalej. Przyznać też trzeba, że nie wszyscy Polacy czuli pociąg do tego typu pracy. Dlatego też kadry UB rekrutowały się w znacznej mierze spośród najbiedniejszej części społeczeństwa, którą komuniści nastawili wrogo przeciwko części zamożniejszej. Jednak trzon bezpieki stanowili przedwojenni komuniści, w znacznej części pochodzenia żydowskiego. Część z nich wojnę przetrwała na terenach okupowanych przez ZSRR kolaborując z okupantem, część wstępowała do struktur bezpieki zaraz po przyjściu „wyzwolenia”. Żydzi wstępujący do struktur bezpieki nie mieli żadnych problemów – przeciwnie – zazwyczaj od razu stawali na czele mniejszej lub większej „komórki” bezpieki. Już jesienią 1945 roku sowiecki doradca przy Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego płk Nikołaj Sieliwanowski w raporcie do Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Ławrientija Berii z pisał: „(…) W Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego pracuje 18,7 proc. Żydów, 50 proc. stanowisk kierowniczych zajmują Żydzi. W I Departamencie tego Ministerstwa pracuje 27 proc. Żydów. Zajmują oni wszystkie stanowiska kierownicze. W Wydziale Personalnym – 23 proc. Żydów, na stanowiskach kierowniczych – 7 osób. W Wydziale ds. Funkcjonariuszy (inspekcja specjalna) – 33,3 proc. Żydów, wszyscy zajmują odpowiedzialne stanowiska. W Wydziale Sanitarnym MBP – 49,1 proc. Żydów, w Wydziale Finansowym – 29,9 proc. Żydów”.
Jeszcze dalej w swoich ocenach posunął się w 1949 roku ambasador ZSRS w Polsce Wiktor Lebiediew, który swoich zwierzchników poinformował, że: „(…) w MBP poczynając od wiceministrów, poprzez dyrektorów departamentów, nie ma ani jednego Polaka, wszyscy są Żydami”. Do swego bezpośredniego przełożonego – ministra spraw zagranicznych ZSRR Andreja Wyszyńskiego – pisał: „Kierownicze jądro partii stanowią Bierut, Berman, Minc. Jako czwarty do grupy tej należy Zambrowski. Wśród nich tylko Bierut jest narodowości polskiej (…). W polskiej partii toczy się ukryta, za to zaciekła walka o władzę, w której Bierut jest na razie „izolowany” od pozostałych polskich towarzyszy przez grupę działaczy wyraźnie cierpiących na żydowski nacjonalizm2. (Zambrowski to oczywiście Roman Zambrowski – według większości historyków jego prawdziwe nazwisko brzmiało Rubin Nussbaum). Wśród innych Żydów zajmujących kierownicze stanowiska w strukturach bezpieki poza już wymienionymi byli także np. Leon Andrzejewski (właściwie Ajzen Lajb Wolf) – kierownik kadr, dyrektor Gabinetu MBP, Józef Różański (właściwie Józef Goldberg) – kierownik sekcji śledczej resortu, Edward Kalecki (właściwie Szymon Eliasz Tenenbaum) – dyrektor Wydziału Finansowego resortu, Leon Gangel (właściwie Lew Gangel) – dyrektor Departamentu Służby Zdrowia MBP, Ludwik Przysuski (właściwie Salomon Przysuski) – dyrektor Departamentu Służby Zdrowia MBP, Michał Rosner – nadzorujący resort cenzury, Michał Taboryski (właściwie Mojżesz Taboryski) – dyrektor Departamentu techniki operacyjnej, perlustracji korespondencji oraz ewidencji, Zygmunt Braude – kierownik Biura Prawnego MBP, Witold Gotman – resort prawny, Feliks Goldsztajn (właściwie Fiszel Goldsztajn), Zygmunt Okręt (właściwie Nechemiasz Okręt) – dyrektor Centralnego Archiwum MBP, Roman Garbowski (właściwie Rachamiel Garber) – Biuro Wojskowe, Józef Czaplicki (właściwie Izydor Kurc) – dyrektor Departamentu III MBP, Julian Konar (właściwie Julian Jakub Kohn) – Departament I MBP, Leon Rubinstein (właściwie Lejba Rubinstein) – Departament II, Aleksander Wolski (właściwie Salomon Dyszko) – dyrektor Departamentu IV MBP, Józef Kratko – Dyrektor Departamentu IV i VII MBP, oraz dyrektor Departamentu Szkolenia MBP, Bernard Konieczny (właściwie Bernstein) – naczelnik Wydziału III Departamentu IV MBP Julia Brystiger – dyrektor Departamentu V MBP, Dagobert Jerzy Łańcut – Departament VI, Wacław Komar (właściwie Mendel Kossoj) – dyrektor Departamentu VII MBP, Marek Fink (właściwie Mark Finkienberg) – dyrektor Departamentu VII MBP, Józef Światło (właściwie Izaak Fleischfarb) – Departament X MBP, Henryk Piasecki (właściwie Izrael Chaim Pesses) – Departament X MBP. Praktycznie w każdym miejskim lub powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego jedno z kierowniczych stanowisk zajmował funkcjonariusz pochodzenia żydowskiego. Pamiętać przy tym należy, że po II wojnie światowej Żydzi stanowili zaledwie 1 proc. społeczeństwa polskiego, a zatem ich udział w budowaniu stalinowskiego aparatu represji wobec narodu polskiego był bardzo wysoki. Jednocześnie ustalenie dokładnej liczby funkcjonariuszy UB pochodzenia żydowskiego działających w bezpiece jest trudna do ustalenia. Po pierwsze dlatego, że od czasu powstania bezpieki spłonęło tysiące akt, część z nich kończy się gdzieś w latach pięćdziesiątych i nie wiadomo, co stało się z ich bohaterami. Gorzej – nawet odkrycie tego czy innego żyjącego jeszcze zbrodniarza przeciwko narodowi polskiemu może skończyć się skazaniem nie jego, a osoby, która go rozpozna za zniesławienie.
Metody
Jak wyglądały przesłuchania w UB? Rotmistrz Witold Pilecki, uznany za jednego z najdzielniejszych ludzi czasu II wojny światowej, więzień Oświęcimia po przejściu przez łapy katów z UB wyznał żonie, że „Oświęcim to była igraszka”. Można więc sobie wyobrazić, co przeszedł. Jest sporo relacji na ten temat, wśród których szczególnie uderzająca jest ta Kazimierza Moczarskiego – żołnierz AK, dziennikarz i pisarz (autor „Rozmów z katem”). W piśmie do Naczelnej Prokuratury Wojska Polskiego z 24 lutego 1955 roku Moczarski wymienia nie tylko same tortury ale i nazwiska funkcjonariuszy, którzy je wobec niego stosowali. To tylko przykład całego arsenału „środków perswazji”, którym dysponowali śledczy UB. Należało do nich nie tylko bicie całego ciała, gdzie popadnie pięściami i narzędziami takimi, jak pałki gumowe, kije, żelazne drągi, druty, pejcze i baty. Równie chętnie oprawcy koncentrowali się na miejscach szczególnie wrażliwych na ból – palcach, głowie, genitaliach. „Popularne” było też wyrywanie włosów i paznokci, przypalanie papierosami, sadzanie na nodze od stołka, śrubie albo innych ostrych przedmiotach, stosowanie karceru, pozbawianie snu, jedzenia i picia, szantażowanie aresztowaniem bliskich. Wśród ubeckich metod najmniej dolegliwe, chociaż stosowane nagminnie, były wyzwiska i lżenie aresztowanych bohaterów. I tak dalej. „Techniki przesłuchań”, których nauczano w Kujbyszewie, były zaprzeczeniem praw człowieka i jak widać – niczym nie różniły się od tych stosowanych przez gestapo. Metod było tyle, ile zwyrodnialców służących w bezpiece – każdy miał swoje ulubione – czasami będące przejawem takiego czy innego zboczenia, jak np. „szuflada” stosowana wobec więźniów przez Julię Brystygierową.
Podkreślić też należy, że tortury stosowano nie tylko wobec więźniów mężczyzn, ale także kobiet, często bardzo młodych dziewcząt, które były poddawane równie bestialskim przesłuchaniom, jak ich koledzy. Przypadki, gdy bito kobiety w ciąży albo zamykano je w karcerach bez pomocy medycznej, nawet dochodziło u nich do poronień, nie były czymś odosobnionym. Jeśli aresztowana kobieta rodziła w więzieniu dziecko, było jej ono natychmiast odbierane – zdarzało się, że oprawcy trzymali je obok celi aresztowanej, tak, że słyszała płacz swego dziecka. Miało to na niej wymusić zeznania. Jeśli miała szczęście i trafiała na ludzkiego strażnika, informował jej rodzinę i czasem udawało się takie urodzone w więzieniu dziecko zabrać i wychować. Ale też często było tak, że na rodzicach wykonywano karę śmierci, a dzieci ze zmienionymi nazwiskami trafiały do domów dziecka na drugim końcu kraju, po to, aby nie odlazła ich dalsza rodzina czy sąsiedzi lub przyjaciele rodziców. Te sieroty, świadomie pozbawione prawdziwej tożsamości, to także pokłosie budowania komunizmu w Polsce.
1. Peter Rajna „Jaruzelski” Wydawnictwo EFEKT Warszawa 2001 rok, www.fronda.pl
2. P. Lipiński „Bolesław Niejasny”, „Magazyn Gazety Wyborczej” z 25 maja 2000 r.
Aldona Zaorska
www.warszawskagazeta.pl/historia/1315-oprawcy-kt…