Księże Jacku, na serio Msza i spowiedź to za mało?
Księże Jacku, na serio Msza i spowiedź to za mało?
Wojciech Teister
Słuchając wypowiedzi ks. Międlara o przyczynach jego rezygnacji z kapłaństwa miałem ciarki na plecach.
Kontrowersyjny zakonnik, ks. Jacek Międlar, znany z zaangażowania w środowiska nacjonalistyczne, opuścił swoje zgromadzenie zakonne, co de facto oznacza, że porzucił kapłaństwo.
Słuchając wywiadu, w którym wyjaśnia przyczyny swojej decyzji, szczególną uwagę zwróciłem na te słowa:
Tak naprawdę po rozmowie z przełożonym dowiedziałem się, że moja perspektywa na najbliższe lata, na najbliższe naście lat, a nawet dwadzieścia lat, miałaby się ograniczać jedynie do spowiadania, odprawiania Mszy Świętej. Mógłbym pomarzyć o jakiejkolwiek katechizacji, jakichkolwiek wykładach w seminarium, itd., itd. Stąd podjąłem decyzję, że ciężko ciągnąć to dalej. Jezus obdarzył mnie wiedzą, obdarzył mnie talentami, obdarzył mnie wiarą, stąd sprzeniewierzyłbym się Ewangelii, gdybym te wszystkie talenty i charyzmę, którą Bóg mi dał zakopał pod ziemię.
Poczułem ciarki na plecach. "JEDYNIE" Msza i spowiadanie? Na serio ksiądz uważa, że Msza i spowiadanie to za mało?
A co z męczennikami, którzy dla Jezusa obecnego w tych sakramentach oddawali życie? Co ze św. Tarsycjuszem, chłopcem, który zginął, bo niósł Komunię więźniom? Co z małą Chinką Li, która została zastrzelona przez żołnierza, bo przyjmowała z podłogi Hostię, którą wcześniej sprofanowali komuniści? Co z ks. Hamelem, zamordowanym w lipcu tego roku przez islamistów w czasie odprawiania Mszy Świętej? Co ze św. Janem Sarkandrem, męczennikiem tajemnicy spowiedzi? Czy oni byli naiwni oddając życie za JEDYNIE Eucharystię lub spowiedź?
Mężczyzna, który otrzymuje łaskę święceń, staje się księdzem przede wszystkim po to, by nieść ludziom Boga w sakramentach. Nie po to, by walczyć z kimkolwiek, o cokolwiek. Wszystko inne jest co najwyżej niekoniecznym dodatkiem.
Czytaj także:
Międlony temat
Idąc na starcie z "Goliatem" trzeba jednak mieć procę i Pana Boga za sobą, a nie tylko przekonanie o własnej wielkości.
Ostatni (na razie) akt sprawy ks. Jacka Międlara rozegrał się w Tarnowie. To tu, do prowadzonej przez zgromadzenie Księży Misjonarzy parafii pw. Świętej Rodziny został ostatecznie skierowany parę tygodni temu młody kapłan, który płomiennymi kazaniami i przemówieniami ściągnął wcześniej na siebie uwagę mediów w całej Polsce, a także białostockiej prokuratury. Parę dni temu dowiedzieliśmy się, że ks. Jacek postanowił wystąpić ze zgromadzenia.
Sprawa jest bolesna, bo atakowany za nacjonalistyczne przekonania był z lewej strony, ale też nie potrafił przyjąć uwag i krytyki ze strony własnego zgromadzenia, którego przełożonym ślubował posłuszeństwo. Miał problem, by zrealizować decyzje przełożonych. Publicznie je kwestionował, a uprawiając dialogiczną koncepcję posłuszeństwa relatywizował zasady. Choć sam jest i dawał się poznać jako osoba nad wyraz zasadnicza. Może imponować jego żarliwość, konsekwencja, wierność przekonaniom. Niestety, choć sam twierdzi, że jest inaczej, kuleje chyba rozumienie Ewangelii. Wygląda na to, że młodemu księdzu, który miał dłużej pracować duszpastersko w Tarnowie brakło pokory. Jej antynomią jest pycha i boję się, że nie ma stanów pośrednich. Ksiądz Międlar ma teraz ponoć walczyć, demaskować i ujawniać: gejowskie lobby, talmudyczny kąkol i brudy Kościoła.
Jezus owszem wyrzucał siłą kupców ze świątyni, ale do grzeszników podchodził z troską i miłością. Dziś także tym, którzy błądzą, Bóg ofiaruje swoje miłosierdzie. Jako kapłan ks. Jacek mógłby wiele w tym dziele pojednania błądzących z Bogiem uczynić. Nie tylko w konfesjonale, ale także katechizując, nauczając, przekonując. Ale nie chce. Woli iść sam na wojnę z całym światem. Niosąc krzyż. Tylko ten krzyż księdza Jacka to już raczej nie znak z Golgoty, ale zwykłe, zbite ze sobą dwie deski. Nie znak uniżenia i zaparcia się siebie, ale raczej narzędzie do okładania niewiernych.
Wojciech Teister
Słuchając wypowiedzi ks. Międlara o przyczynach jego rezygnacji z kapłaństwa miałem ciarki na plecach.
Kontrowersyjny zakonnik, ks. Jacek Międlar, znany z zaangażowania w środowiska nacjonalistyczne, opuścił swoje zgromadzenie zakonne, co de facto oznacza, że porzucił kapłaństwo.
Słuchając wywiadu, w którym wyjaśnia przyczyny swojej decyzji, szczególną uwagę zwróciłem na te słowa:
Tak naprawdę po rozmowie z przełożonym dowiedziałem się, że moja perspektywa na najbliższe lata, na najbliższe naście lat, a nawet dwadzieścia lat, miałaby się ograniczać jedynie do spowiadania, odprawiania Mszy Świętej. Mógłbym pomarzyć o jakiejkolwiek katechizacji, jakichkolwiek wykładach w seminarium, itd., itd. Stąd podjąłem decyzję, że ciężko ciągnąć to dalej. Jezus obdarzył mnie wiedzą, obdarzył mnie talentami, obdarzył mnie wiarą, stąd sprzeniewierzyłbym się Ewangelii, gdybym te wszystkie talenty i charyzmę, którą Bóg mi dał zakopał pod ziemię.
Poczułem ciarki na plecach. "JEDYNIE" Msza i spowiadanie? Na serio ksiądz uważa, że Msza i spowiadanie to za mało?
A co z męczennikami, którzy dla Jezusa obecnego w tych sakramentach oddawali życie? Co ze św. Tarsycjuszem, chłopcem, który zginął, bo niósł Komunię więźniom? Co z małą Chinką Li, która została zastrzelona przez żołnierza, bo przyjmowała z podłogi Hostię, którą wcześniej sprofanowali komuniści? Co z ks. Hamelem, zamordowanym w lipcu tego roku przez islamistów w czasie odprawiania Mszy Świętej? Co ze św. Janem Sarkandrem, męczennikiem tajemnicy spowiedzi? Czy oni byli naiwni oddając życie za JEDYNIE Eucharystię lub spowiedź?
Mężczyzna, który otrzymuje łaskę święceń, staje się księdzem przede wszystkim po to, by nieść ludziom Boga w sakramentach. Nie po to, by walczyć z kimkolwiek, o cokolwiek. Wszystko inne jest co najwyżej niekoniecznym dodatkiem.
Czytaj także:
Międlony temat
Idąc na starcie z "Goliatem" trzeba jednak mieć procę i Pana Boga za sobą, a nie tylko przekonanie o własnej wielkości.
Ostatni (na razie) akt sprawy ks. Jacka Międlara rozegrał się w Tarnowie. To tu, do prowadzonej przez zgromadzenie Księży Misjonarzy parafii pw. Świętej Rodziny został ostatecznie skierowany parę tygodni temu młody kapłan, który płomiennymi kazaniami i przemówieniami ściągnął wcześniej na siebie uwagę mediów w całej Polsce, a także białostockiej prokuratury. Parę dni temu dowiedzieliśmy się, że ks. Jacek postanowił wystąpić ze zgromadzenia.
Sprawa jest bolesna, bo atakowany za nacjonalistyczne przekonania był z lewej strony, ale też nie potrafił przyjąć uwag i krytyki ze strony własnego zgromadzenia, którego przełożonym ślubował posłuszeństwo. Miał problem, by zrealizować decyzje przełożonych. Publicznie je kwestionował, a uprawiając dialogiczną koncepcję posłuszeństwa relatywizował zasady. Choć sam jest i dawał się poznać jako osoba nad wyraz zasadnicza. Może imponować jego żarliwość, konsekwencja, wierność przekonaniom. Niestety, choć sam twierdzi, że jest inaczej, kuleje chyba rozumienie Ewangelii. Wygląda na to, że młodemu księdzu, który miał dłużej pracować duszpastersko w Tarnowie brakło pokory. Jej antynomią jest pycha i boję się, że nie ma stanów pośrednich. Ksiądz Międlar ma teraz ponoć walczyć, demaskować i ujawniać: gejowskie lobby, talmudyczny kąkol i brudy Kościoła.
Jezus owszem wyrzucał siłą kupców ze świątyni, ale do grzeszników podchodził z troską i miłością. Dziś także tym, którzy błądzą, Bóg ofiaruje swoje miłosierdzie. Jako kapłan ks. Jacek mógłby wiele w tym dziele pojednania błądzących z Bogiem uczynić. Nie tylko w konfesjonale, ale także katechizując, nauczając, przekonując. Ale nie chce. Woli iść sam na wojnę z całym światem. Niosąc krzyż. Tylko ten krzyż księdza Jacka to już raczej nie znak z Golgoty, ale zwykłe, zbite ze sobą dwie deski. Nie znak uniżenia i zaparcia się siebie, ale raczej narzędzie do okładania niewiernych.