O. Mateusz Filipowski

z rozmyślań nadwiślańskich, z cyklu: o sprawach ważnych z dystansem.

jak umrę
to zapewne bracia pochowają mnie wedle swego zamysłu.
(na szczęście mój jęzor będzie zimny i sztywny).

pewnie będą fioletowe plastikowe ornaty
(na szczęście będę miał zamknięte oczy).

śpiewając Salve Regina będą piać jak koguty o poranku.
(na szczęście wieko trumny będzie już szczelnie zamknięte).

i powiedzą nudne kazanie o mnie… w jakich klasztorach przebywał, jakie studia ukończył, jakie funkcje w zakonie pełnił, może miał jakieś cnoty ale nic o wadach, bo nie wypada.
(dlatego wcześniej sam przygotuję homilię na swój pogrzeb - oby tylko nikt z nudów nie położył się obok mnie).

ale gdybym mógł wybrać sobie jak ma wyglądać moja mogiła, to byłby to jedynie prosty drewniany krzyż, z jednym, jedynym słowem na nim umieszczonym.

nadzieja.

więcej nie trzeba.

i uprzedzając, braci mam naprawdę świetnych i zapewne również są wśród nich święci albo do świętości podążający… ale jestem realistą, będzie plastikowy kicz i pianie kogutów.

no chyba, że dożyję czasów, gdzie na powrót będziemy oddychać pięknem i wrócą do klasztorów próby śpiewu.