Slawek
1395

Łzy Królowej Nieba - Civitavecchia

Ciąg dalszy artykułu Jan Paweł II – Medjugorje jest nadzieją świata

Lutowy poranek 1995 roku. Przy ulicy Solferino w siedzibie dziennika "Corriere Della Sera" trwało, jak zwykle o tej porze, redakcyjne zebranie. Tym razem jednak było ono nieco inne niż zawsze, do tego stopnia, że Michele Brambilla odtworzył i opowiedział jego przebieg w książce Gente che cerca.

Jakimi wiadomościami tego ranka zajęła się redakcja? Od kilku dni głośno było o przypadku pochodzącej z Medjugorje (bardzo ważny szczegół) figurki Matki Bożej, która w Civitavecchia, a dokładnie na jej obrzeżach, w Pantano, zaczęła w niewytłumaczalny sposób ronić krwawe łzy. Kiedy ktoś zaproponował zamieszczenie tej informacji w numerze, redaktor wydania przerwał zniecierpliwiony: "Dosyć o tym, to już nikogo nie interesuje".

"Naczelny, Paolo Mieli - opowiada Brambilla - piorunował go krótką przemową, którą zacytuję z pamięci. Brzmiała ona mniej więcej tak: <Nic nie rozumiesz. Ta historia z Civitavecchia jest najważniejsza ze wszystkich informacji. Jestem ateistą, pochodzę z żydowskiej rodziny, zatem nie powinna mnie nic a nic obchodzić jakaś figurka Matki Boskiej. Ale jeśli ta historia jest prawdziwa, jeżeli ona naprawdę roniła łzy, to znaczy, że stał się cud. To znaczy, że Bóg istnieje. A najważniejszą informacją dla każdego człowieka, także tego, który udaje, że nie interesuje się religią, jest właśnie ta, że Bóg istnieje. Jeżeli Bóg istnieje, to dla nas wszystko się zmienia, zmienia się całe nasze przeznaczenie> ".

Rzeczywiście , wieść z Civitavecchia obiegła cały świat i tygodniami przyciągała uwagę mediów. Oczywiście na gorąco, wobec tak głośnych faktów, redakcje nie miały żadnych ostatecznych i pewnych odpowiedzi, potrzebne były analizy i odpowiednie badania, aby upewnić się co do nadprzyrodzonego charakteru zjawiska. Nie można było od razu przysiąc, że to cud. Jednak dzisiaj, po upływie lat, po wykonaniu wszystkich analiz i badań (w tym sądowych), sprawa jest ewidentna. Ustalono, że istotnie, owe 14 krwawych łzawień figurki nie miało żadnego naturalnego wytłumaczenia, ziemskiego czy dostępnego naukowo, ani też żadnej przyczyny pozanaturalnej: było więc cudem.

Niestety, media są narzędziem "zbiorowego roztargnienia", zaś najwięksi roztargnieni to właśnie dziennikarze, którzy przemielają każdego dnia tysiące informacji, pozostawiając za sobą, niczym walec drogowy, te z dnia poprzedniego. W ten sposób nigdy nie wyciągnęli właściwych wniosków wynikających z badań w Civitavecchia, nakreślonych przez redaktora naczelnego podczas zebrania w redakcji "Corriere della Sera". Może wreszcie, jak sugeruje Thomas S. Eliot, powinniśmy się zastanowić: Gdzie jest wiedza? Utonęła w morzu informacji?.

Spróbujmy więc odnaleźć prawdę, śledząc rozwój wydarzeń, tak jak został on później szczegółowo odtworzony w książkach opublikowanych przez biskupa Girolamo Grillo z tamtejszej diecezji: Rapporto su Civitavecchia (Progetto editoriale mariano 1997), Non dimenticare i gemiti di tua madre (styczeń 2005), a także w pracy zbiorowej Lacrime di sangue, z przedmową Vittoria Messoriego (Sei 2005), i w pozycji Riccardo Caniato La Madonna si fa strada (Ares 2005).

Wszystko zaczęło się 2 lutego 1995 roku w ogrodzie państwa Gregori w Pantano około 16.30. Figurka Matki Bożej, którą rodzina otrzymała w prezencie od księdza Pablo Martina, miejscowego proboszcza, po powrocie z pielgrzymki do Medjugorje, stała w niszy. Najstarsza córeczka, pięcioletnia Jessica, przechodząc obok, zauważyła, że postać Maryi ma małą czerwoną kroplę w kąciku oka. Po kilku sekundach uformowała się łza. Dziewczynka zawołała ojca. Spostrzegli to niewiarygodne zjawisko także w drugim oku.

Szok był ogromny. Zaraz nadbiegli wszyscy domownicy i sąsiedzi. Łzawienia powtarzały się w dniach następnych jeszcze 12 razy, w obecności ponad 40 osób, przy czym za każdym razem były to inne osoby, które "widziały formujące się i ściekające łzy". Analizy dowiodły, że krew należy do jednej osoby (mężczyzny) i że figurka z litego gipsu nie posiada wewnątrz żadnych zagłębień ani jakichś mechanizmów umożliwiających triki.

Biskup Civitavecchia Girolamo Grillo, początkowo bardzo niechętny tego rodzaju zjawiskom, wydał negatywne oświadczenie. Zarządził wręcz zniszczenie figurki i zakazał kapłanom udawać się na miejsce wydarzenia. Na stronach dziennika, który później ukazał się, czytamy, że 13 marca biskup otrzymał telefon od diecezjalnego egzorcysty ojca Gabriela Amortha, który zachęcał go, by uwierzył "ponieważ od zeszłego lata ma on wiedzę, którą powziął od prowadzonej przez siebie duszy pewnej charyzmatyczki posiadającej dary mistyczne, że figurka Madonny będzie płakać w Civitavecchia i że będzie to dobry znak dla Włoch, dlatego też należy czynić pokutę i dużo się modlić".

Biskup wysłuchał, lecz pozostał sceptyczny, ironizując później na temat tego telefonu do swojej siostry Gracji. Ta jednak była wstrząśnięta do tego stopnia, że nazajutrz, 15 marca 1995 roku o godzinie 8.15 poprosiła swojego brata biskupa, by pomodlili się przed figurą Matki Bożej. Biskup poszedł więc po figurkę, którą przechowywała w szafie w kurii jedna z sióstr współpracujących z nim. Wszyscy razem: duchowny, jego siostra z mężem i siostra zakonna, zaczęli odmawiać Salve Regina, a gdy doszli do słów: "one miłosierne oczy Twoje na nas zwróć", figurka znowu zapłakała krwawymi łzami. Doszło do tego po raz czternasty, lecz tym razem w obecności biskupa sceptyka. Ten doznał wstrząsu i trzeba było wezwać kardiologa, który stał się kolejnym świadkiem łzawienia. Dostojnik został całkowicie przekonany. Jego radykalna zmiana była szczególnie znacząca, ponieważ kategorycznie negatywne oświadczenia wydane w pierwszych dniach wskazywały nie tylko na zwyczajową ostrożność władzy kościelnej, lecz również na osobistą nieufność wobec tego rodzaju zjawisk, spowodowaną intelektualnym formatem i zawodowym dorobkiem biskupa. Jego świadectwo nabrało zatem, właśnie z tego powodu, podwójnej wartości, implikując radykalną samokrytykę w stosunku do wyrażanych początkowo sądów oraz bolesne autodementi. Łatwo wywnioskować, że to, co wydarzyło się na jego oczach (warto wspomnieć tu o słynnym precedensie, 400 lat wcześniej, z biskupem, który ujrzał przed sobą wizerunek Matki Bożej z Guadalupe), musiało być czymś absolutnie bezdyskusyjnym.

Również przeprowadzone później analizy potwierdziły cud. Prześwietlenia wykazały, że figurka jest z litego gipsu: "Nie widać w jej wnętrzu żadnych struktur czy aparatur albo zagłębień, co wyklucza jakieś wewnętrzne triki". Ustalono także, że krwawe łzy "nie mogły powstać z materiału figurki" i że nikt nie mógł wstrzyknąć do niej płynu, gdyż początek poszczególnych łzawień był spontaniczny i widziany przez różne osoby w różnych miejscach.

Nie było też żadnego świadka widzącego wszystkie łzawienia, zatem nikogo nie można było podejrzewać. Przykładowo, wśród zebranych podczas ostatniego łzawienia w domu biskupa nie było ani jednej osoby obecnej w czasie wcześniejszych 13 łzawień. Pomimo tak różnych świadków, krew z 14 łzawień, które wydarzyły się w różnych miejscach w obecności różnych ludzi, należy do tej samej osoby. Trzeba by się więc zastanowić, kim może być ów tajemniczy człowiek w przedziwny sposób obecny przy każdym łzawieniu, chociaż nie ma widzialnego świadka wszystkich tych zjawisk; musiał być niewidzialny dla oka ludzkiego. Wreszcie należy rozważyć, w jaki sposób i dlaczego figurka Matki Bożej płacze krwią tego człowieka.

Ciekawy jest również wynik badań sądowych, które przeprowadzono pod wpływem skarg i poważnych oskarżeń. Śledczy, zajmując się przypadkiem figurki, poddali badaniom krew, a także przesłuchali świadków, wśród nich "komendanta straży miejskiej, funkcjonariuszy policji więziennej i policji państwowej", gdyż aż sześciu urzędników państwowych pełniących służbę na miejscu widziało niektóre łzawienia. Ich zeznania nie pozostawiają żadnych wątpliwości.

Weźmy przypadek Giancarlo Mori, komendanta straży miejskiej z Civitavecchia, który "był obecny przy łzawieniu mającym miejsce 4 lutego około 19.30, wraz z kolegą i dwoma policjantami". Oto jak przedstawia wydarzenia z 23 lutego w transmisji telewizyjnej Enza Biagi: "Rozmawiałem właśnie z moim współpracownikiem, kiedy zwróciły moją uwagę słowa funkcjonariusza Komendy Głównej: <Zjawisko się powtarza>. Natychmiast podszedłem bliżej i właśnie w tym momencie twarz Matki Bożej zaczęła się czerwienić. W miejscu pod oczami, na powierzchni wielkości jednego, może dwóch milimetrów kwadratowych, ukazała się substancja koloru czerwonego. Był to płyn, który w ciągu 15 minut zgęstniał i zaczął spływać".

Należy dodać, że ten urzędnik państwowy nie robił tajemnicy z faktu bycia osobą o "przekonaniach laickich". Tak więc z pewnością nie spodziewał się tego, co zobaczył. Massimiliano Marasco, dziennikarz "II Messaggero" obecny przy tym samym łzawieniu, w wywiadzie udzielonym komuś, kto wysunął hipotezę manipulacji, odpowiedział: "Wykluczam ją kategorycznie. Ten, kto tam był, od razu wiedział, że to zjawisko zachodzi w sposób całkowicie naturalny". A więc jego daniem działo się to bez żadnej ludzkiej ingerencji.

Biorąc pod uwagę tak liczne i zgodne świadectwa, sąd, po latach, zamknął dochodzenie, oddalając wszystkie oskarżenia i podejrzenia oszustwa. Po przeprowadzeniu drobiazgowego śledztwa i wysłuchaniu świadków, w decyzji o umorzeniu czytamy, że łzawienia "sprowadzają się albo do zjawiska zbiorowej sugestii, albo do faktu nadnaturalnego". Ale przecież te łzy nie były złudzeniem wzrokowym. Sfotografowano je i sfilmowano, nie mogły być więc "sugestią". Poddano je nawet analizie w laboratorium pod mikroskopem i stwierdzono, że to krew ludzka. Zatem, idąc drogą eliminacji, to sam sąd, jakimś przedziwnym trafem, uchylił furtkę, aby zjawisko ocenić jako nadprzyrodzone.

Widoczna niewytłumaczalność praktyczna i naukowa łez, którymi płakała figurka z litego gipsu, pozostawiała otwartą jedyną możliwość: to był cud. Ale w tamtym momencie, stając wobec rezultatów ogłoszonych przez naukę i sądownictwo, wszyscy się gdzieś zapodziali: dziennikarze, komentatorzy, oskarżyciele, satyrycy, intelektualiści, duchowni i hierarchowie oraz lobby laickie.

Szybko odwrócili głowy w inną stronę, aby uniknąć rozliczenia z faktami i konkluzjami naukowymi, konieczności odwołania wcześniejszych nieostrożnych wypowiedzi, a przede wszystkim uznania oczywistości cudu. Ta oczywistość cudu - jak argumentował Mieli - oznacza że Bóg istnieje. A najważniejszą informacją dla każdego człowieka, także tego, który udaje, że nie interesuje się religią, jest właśnie ta, że Bóg istnieje. Jeżeli Bóg istnieje, to dla nas wszystko się zmienia, zmienia się całe nasze przeznaczenie.

Istotnie, tak właśnie jest. I to pewnie z tego powodu media oraz intelektualiści unikali rozliczenia z tym przypadkiem (jak i z wieloma innymi analogicznymi cudami). Ale Kościół, co oczywiste, nie mógł pominąć problemu.

Komisja diecezjalna wykluczyła halucynację i zjawisko parapsychologiczne czy diabelskie. Następnie szukała przyczyn naturalnych lub ludzkich, przesłuchując 40 świadków "różniących się wiekiem, płcią, statusem społecznym, religią". Wszyscy "stawili się dobrowolnie i bez żadnego osobistego interesu przysięgli mówić prawdę. Oświadczyli, że widzieli tworzące się i spływające łzy, a więc obserwowali ruch, i że w owej chwili nikt nie manewrował figurką". Ponadto "profesorowie Angelo Fiori i Giancarlo Umani Ronchi zostali wysłuchani przez komisję teologiczną, przed którą potwierdzili wyniki przeprowadzonych przez siebie badań przekazanych biskupowi, stwierdzając również naukową niewytłumaczalność zjawiska".

Umysł prawdziwie laicki zastosowałby tutaj sokratyczne motto "Idź za prawdą, dokądkolwiek cię prowadzi", i uznałby cud. Rozum ludzki bowiem w Civitavecchia widział oczyma i dotykał ręką iskry świata nadprzyrodzonego, który wtargnął do historii (dotyczy to także innych głośnych cudów, w Lourdes czy innych miejscach). Aby nie uznać w tym przypadku oczywistości cudu, należałoby zanegować rozum i schronić się w przesądzie. Jak powiadał wielki dziennikarz i pisarz angielski Gilbert K. Chesterton: "Wierzy w cuda ten, kto ma dowody przemawiające na ich korzyść. Neguje je ten, kto ma teorię sprzeciwiającą się im".

Zresztą z tych tajemniczych łez wyniknęły inne cuda. Uderzająca jest liczba nawróceń i niewytłumaczalnych uzdrowień, które miały miejsce w tych latach i nadal są odnotowywane (udokumentowane świadectwami) w kościółku, gdzie przechowuje się figurkę, będącym celem wielu pielgrzymek i miejscem modlitwy. Zastanówmy się, jak wytłumaczyć ten znak łez?

Matka Boża z Medjugorje mówiła o tym w orędziu 24 maja 1984 roku, a więc 11 lat wcześniej "Drogie dzieci! (...) W każdej chwili, gdy jest wam ciężko, nie bójcie się, gdyż kocham was i wtedy, kiedy jesteście daleko ode Mnie i mego Syna. Proszę was, nie pozwólcie, by moje serce płakało krwawymi łzami z powodu dusz, które się zatracają w grzechu".

Byli i tacy, którzy mieli obiekcje czy nawet ironizowali na ten temat faktu, że łzy figurki to krew mężczyzny. Ale teolodzy stwierdzili, że z punktu widzenia chrześcijańskiego jest to całkowicie racjonalne, gdyż krew odkupicielska jest krwią Jezusa, nie Maryi. Znak ukazał zatem głęboki i nierozerwalny związek pomiędzy Matką a Synem Zbawcą, potwierdzając, że Maryja prowadzi do Jezusa Odkupiciela, nie do siebie samej. Wszystko to ma głęboko chrześcijański sens, potwierdzony nieprzypadkowością dnia, w którym miało miejsce pierwsze łzawienie: 2 lutego, czyli w liturgiczne święto Ofiarowania Pańskiego (dawniej Purificatio Sanctae Mariae, czyli Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny), święto Dziewicy, która "była bardzo blisko zjednoczona" ze zbawieniem "jako Matka cierpiącego Sługi Jahwe i jako wzór dla nowego ludu Bożego, bezustannie doświadczanego w wierze i nadziei przez cierpienie i prześladowanie" (Paweł VI).

Czy można powiedzieć, że te łzy ukazują także boleść Boga? Wielki filozof i wielki nawrócony, Jacques Maritain, twierdzi: "Gdyby ludzie wiedzieli, że Bóg cierpi wraz z nami i o wiele bardziej niż my z powodu całego zła niszczącego Ziemię, wiele rzeczy przyjęłoby niewątpliwie inny obrót i wiele dusz byłoby oswobodzonych... Łzy Królowej Nieba (oznaczają) najwyższą odrazę, jaką Bóg i Maryja żywią wobec grzechu, i najwyższe Ich miłosierdzie dla nędzy grzeszników".

W liście napisanym z okazji 150-lecia objawień w La Salette, gdzie płacząca Dziewica ukazała się w 1846 roku dwojgu dzieciom, Jan Paweł II pisze: "Maryja, Matka pełna miłości, pokazała w tym miejscu swój smutek w obliczu moralnego zła ludzkości. Poprzez swoje łzy pomaga nam Ona lepiej zrozumieć bolesny ciężar grzechu, odrzucenia Boga, ale także płomienną wierność, jaką Jej Syn zachowuje względem Jej dzieci, On, Odkupiciel, którego miłość jest zraniona przez zapomnienie i odmowę. (...) współczuje swoim dzieciom w ich doświadczeniach i cierpi, widząc ich oddalających się od Kościoła Chrystusowego".

Zatem te łzy są przede wszystkim pełnym troski matczynym orędziem, orędziem żarliwej miłości do każdego z nas. Dziewiętnastowieczna święta związana z Civitavecchia, Maria de Mattias, lubiła, wszystkim powtarzać: "Jesteś wart krwi Chrystusa!". To słowa, które zyskały nadzwyczajne, nadprzyrodzone potwierdzenie właśnie w jej mieście sto lat później.

Bez wątpienia jednym z tajemniczych znaczeń cudu z Civitavecchia jest również fakt, że Matka Boża płakała krwawymi łzami u wrót Rzymu. Wielu twierdzi, że to wydaje się łączyć opisywane wydarzenia z sercem chrześcijaństwa, z siedzibą Piotrową (i Medjugorje). Zresztą właśnie Jan Paweł II, w czasie podróży, jaką odbył w 1987 roku, poświęcił Civitavecchia Matce Bożej Łaskawej. Marija Pavlović, jedna z wizjonerek z Medjugorje, zastanawiając się nad łzami u wrót Rzymu, miała powiedzieć: "Matka Boża powiedziała nam: <Módlcie się za Ojca Świętego, którego ja wybrałam na te czasy> ".

Istotnie, jest jeszcze jedna kwestia wymagająca całościowego opisania, a jest nią relacja pomiędzy Matką Bożą z Civitavecchia i Janem Pawłem II, który - kiedy się uważnie przyjrzeć - coraz bardziej wydaje się być prawdziwym bohaterem wszystkich tych wydarzeń.