Cenzura w sieci dla wszelkiej krytyki Ukrainy staje się nowym standardem.

Na początku tego miesiąca, Google AdSense wysłał wiadomość do niezliczonych wydawców, w tym MintPress News, mówiąc: "Ze względu na wojnę na Ukrainie, wstrzymamy monetyzację treści, które wykorzystują, zaprzeczają lub przyzwalają na wojnę."
Treści te - czytamy dalej - "obejmują między innymi twierdzenia sugerujące, że ofiary są odpowiedzialne za swoją tragedię, lub podobne przypadki prześladowania ofiar, takie jak twierdzenie, że Ukraina popełnia ludobójstwo lub celowo atakuje własnych obywateli".

Jest to rozwinięcie podobnego komunikatu wydanego w zeszłym miesiącu przez spółkę zależną Google - YouTube: "Nasze wytyczne dla społeczności zabraniają umieszczania treści, które negują, bagatelizują lub pomniejszają znaczenie dobrze udokumentowanych wydarzeń z użyciem przemocy. Obecnie usuwamy treści dotyczące rosyjskiej inwazji na Ukrainę, które naruszają te wytyczne." YouTube poinformował, że z tych powodów zablokował już na stałe ponad tysiąc kanałów i 15 tys. filmów.

Dziennikarka i filmowiec Abby Martin była głęboko zaniepokojona tą wiadomością. "To naprawdę niepokojące, że mamy do czynienia z takim trendem" - powiedziała agencji MintPress, dodając:

"To absurdalne stwierdzenie, jeśli weźmiemy pod uwagę, że ofiarami są ci, którzy są nam przedstawiani przez establishment polityki zagranicznej. To naprawdę oburzające, gdy ci giganci technologiczni mówią, że wybór złej strony - w dość skomplikowanym konflikcie - ma teraz negatywny wpływ na oglądalność Twoich filmów, poniża Cię w mediach społecznościowych lub ogranicza możliwości finansowania Twojej pracy. Trzeba się więc dostosować, aby przetrwać jako dziennikarz w dzisiejszych alternatywnych mediach".

Najbardziej widoczną ofiarą ostatniej fali zakazów są rosyjskie media państwowe, takie jak RT America, którego cały program został zablokowany w większości regionów świata. Zablokowano również możliwość nadawania programu RT America w USA, co doprowadziło do jego nagłego zamknięcia.

"Cenzura to ostatnia deska ratunku dla zdesperowanych i niepopularnych reżimów. W magiczny sposób sprawia, że kryzys wydaje się znikać. Pociesza potężnych narracją, którą chcą usłyszeć, a którą podsuwają im dworzanie z mediów, agencji rządowych, ośrodków analitycznych i akademickich".

napisał dziennikarz Chris Hedges, dodając:

"YouTube usunął sześć lat mojego programu RT 'On Contact', mimo że ani jeden odcinek nie dotyczył Rosji. Nie jest tajemnicą, dlaczego mój program zniknął. Głos zabrali pisarze i dysydenci, w tym Noam Chomsky i Cornel West, a także aktywiści z Extinction Rebellion, Black Lives Matter, Third Parties i ruchu na rzecz zniesienia więzień."

Usunięto również mniejsze, niezależne media. "Mój wczorajszy stream na RPC został ocenzurowany na Youtube po tym, jak obaliłem narrację o masakrze Buczy (...) Obecnie trwa niezgłębiona cenzura" - napisał Nick z Revolutionary Black Network. "Mój film 'Butscha: More Lies' został usunięty przez cenzorów YouTube. Obecnie oficjalna narracja brzmi: "Rzeź była rosyjskim okrucieństwem! Nie wolno się sprzeciwiać!" - dodał chilijsko-amerykański dziennikarz Gonzalo Lira.
Inne platformy mediów społecznościowych przyjęły podobne zasady. Twitter zawiesił na stałe konta byłego inspektora ds. broni Scotta Rittera za jego komentarze na temat Buczy, a także dziennikarza Pepe Escobara za poparcie rosyjskiej inwazji.

Poglądy te są obecnie z pewnością w mniejszości, gdyż świadectwa miejscowych wskazują na to, że siły rosyjskie dopuszczają się podobnych czynów w innych konfliktach. Jednak nawet Pentagon odmówił kategorycznego stwierdzenia winy Rosji bez przeprowadzenia pełnego dochodzenia.

Poza Buczą granica dopuszczalnej ekspresji pozostaje niejasna, co doprowadziło do dezorientacji i niepokoju wśród niezależnych mediów i producentów treści. "To ograniczy relację z kryzysu ukraińskiego, ponieważ ludzie będą się bać" - powiedział Martin. "Ludzie [w mediach alternatywnych] będą decydować się nie publikować lub nie informować, ponieważ obawiają się odwetu. A gdy już zostaniesz zdemonizowany, kolejna obawa jest taka, że twoje filmy zostaną zakazane" - dodaje.

Podczas gdy poparcie dla Rosji zostało zasadniczo zakazane, gloryfikacja nawet najbardziej nieprzyjemnych elementów ukraińskiego społeczeństwa jest obecnie praktycznie dozwolona w mediach społecznościowych. W lutym Facebook ogłosił, że nie tylko zniesie zakaz dyskusji o Batalionie Azow - nazistowskim oddziale paramilitarnym, obecnie oficjalnie włączonym do ukraińskiej Gwardii Narodowej - ale także dopuści treści, które wychwalają i wspierają tę grupę - o ile odbywa się to w kontekście zabijania Rosjan.

Facebook i Instagram również wprowadziły zmiany w swoich politykach, pozwalając użytkownikom na wzywanie do zadawania obrażeń, a nawet śmierci rosyjskim i białoruskim żołnierzom oraz politykom. To rzadkie pozwolenie wydano również w 2021 r. osobom, które wzywały do śmierci irańskich przywódców. Nie trzeba dodawać, że brutalne treści skierowane przeciwko rządom przyjaznym USA, takim jak Ukraina, pozostają surowo zabronione.

Media domagają się większej cenzury

W kampanii na rzecz większej cenzury przodują same firmy medialne. Financial Times skutecznie lobbował należącą do Amazona platformę streamingową Twitch, aby usunęła kilku prorosyjskich streamerów.

The Daily Beast zaatakował Gonzalo Lirę, posuwając się nawet do skontaktowania się z rządem ukraińskim w celu zwrócenia uwagi na pracę Liry. Lira potwierdził, że został zatrzymany przez ukraińską tajną policję po artykule w The Daily Beast.
Tymczasem "The New York Times" opublikował oszczerczy artykuł na temat antywojennego dziennikarza Bena Nortona, oskarżając go o szerzenie "teorii spiskowej", że USA były zaangażowane w pucz na Ukrainie w 2014 roku. Jednocześnie "Times" twierdził, że pomagał on w rozpowszechnianiu rosyjskiej dezinformacji. Stało się tak pomimo faktu, że "Times" w podobny sposób relacjonował zamach stanu w 2014 roku, uznając swoje wcześniejsze doniesienia za rosyjską propagandę. Kiedy powoływanie się na wcześniejsze doniesienia New York Timesa staje się podstawą do tłumienia dyskusji, zagrożona jest sensowna dyskusja w sieci. Jak napisał w zeszłym tygodniu dziennikarz Matt Taibbi, Zachodowi grozi utworzenie "intelektualnej strefy zakazu lotów", gdzie odstępstwa od ortodoksji nie będą już tolerowane.

Inwazja na Ukrainę wywołała również szereg niepokojących pytań wśród zachodnich przeciwników wojny: Jak przeciwstawić się rosyjskiej agresji, nie dając rządom państw NATO więcej politycznej amunicji do dalszej eskalacji konfliktu? Jak krytykować i podkreślać rolę naszych własnych rządów w wywołaniu kryzysu, nie usprawiedliwiając przy tym działań Kremla? To nowe, niebezpieczne środowisko medialne rodzi jednak kolejny dylemat: Jak wyrazić swoją opinię w Internecie, nie narażając się na cenzurę?

Nowe, zaktualizowane zasady Google są sformułowane w sposób niejasny i pozostawiają wiele możliwości interpretacji. Co uważa się za "wykorzystywanie" lub "aprobowanie" wojny? Czy dyskusja o ekspansji NATO na wschód lub o agresywnej kampanii Ukrainy przeciwko rosyjskojęzycznym mniejszościom to obwinianie ofiar wojny? Czy w związku z polityką Google, która zabrania publikowania treści dotyczących Ukrainy - która atakuje własnych obywateli - wspominanie o trwającej siedem lat wojnie domowej w regionie Donbasu, w której według szacunków ONZ zginęło ponad 14 000 osób, jest teraz nielegalne?

Dla niektórych odpowiedź na przynajmniej część z tych pytań brzmi prawdopodobnie jednoznacznie "tak". W czwartek dziennikarz Hubert Smeets zaatakował wieloletniego działacza antywojennego Noama Chomsky'ego, oskarżając go o obwinianie prezydenta Zelenskiego i Ukrainy za ich los. Chomsky wcześniej nazwał akcję rosyjską bezspornie "wielką zbrodnią wojenną, stojącą obok inwazji USA na Irak oraz inwazji Hitlera i Stalina na Polskę we wrześniu 1939 roku". Jednak od lat ostrzegał również, że działania NATO w regionie mogą sprowokować reakcję Rosji. Jeśli Google i inni wielcy monopoliści technologiczni zdecydują, że intelektualny gigant, jakim jest Chomsky, musi zostać stłumiony, będzie to zwiastunem nowej ery oficjalnej cenzury, jakiej nie widziano od czasów upadku McCarthy'ego.

Stara propaganda, nowa zimna wojna

Podczas II wojny światowej Stany Zjednoczone były sprzymierzone ze Związkiem Radzieckim. Jednak wraz z wybuchem zimnej wojny zaczęły się ataki na dysydentów. Powojenne działania antykomunistyczne rozpoczęły się w 1947 r., gdy prezydent Harry S. Truman nakazał wszystkim pracownikom federalnym złożyć przysięgę lojalności. W rezultacie zbadano poglądy polityczne dwóch milionów osób, próbując ustalić, czy nie należą one do "wywrotowych" organizacji politycznych.

Najintensywniejszej kontroli poddano osoby zajmujące wpływowe stanowiska, co doprowadziło do czystek wśród naukowców, pedagogów i dziennikarzy. Wiele z najbardziej znanych postaci świata rozrywki - w tym aktor Charlie Chaplin, piosenkarz Paul Robeson i pisarz Orson Welles - zostało zmuszonych do zakończenia kariery z powodu swoich przekonań politycznych. "Po II wojnie światowej socjalizm został zlikwidowany, dysydenci zostali zlikwidowani" - powiedział niedawno Brian Becker, gospodarz Breakthrough News, ostrzegając, że nowa zimna wojna z Rosją i Chinami może zapoczątkować nową erę McCarthy'ego.

Stara zimna wojna z Rosją zakończyła się w 1991 r. Nowa zimna wojna rozpoczęła się jednak 25 lat później, prawdopodobnie wraz ze zwycięstwem wyborczym Donalda Trumpa. W dniu 8 listopada 2016 r. kampania Clinton twierdziła, że Kreml wykorzystał media społecznościowe do rozpowszechniania fałszywych wiadomości i mylących informacji, co doprowadziło do zwycięstwa Trumpa. Chociaż nie było solidnych dowodów, media korporacyjne natychmiast podchwyciły przesłanie Clinton. Zaledwie dwa tygodnie po wyborach dziennik "Washington Post" opublikował raport, w którym twierdził, że setki stron internetowych z fałszywymi wiadomościami pomogły Trumpowi wygrać, a wiarygodna grupa bezstronnych ekspertów utworzyła organizację o nazwie "PropOrNot", która ma śledzić te wysiłki.

Wykorzystując wyrafinowane "narzędzia analizy internetowej", PropOrNot opublikował listę ponad 200 stron internetowych, które, jak twierdził, "rutynowo propagują rosyjską propagandę". Na liście znalazły się WikiLeaks, strony popierające Trumpa, takie jak The Drudge Report, libertariańskie przedsięwzięcia, takie jak Ron Paul Institute i Antiwar.com, oraz szereg lewicowych stron internetowych, takich jak Truthout, Truthdig i The Black Agenda Report. Na liście znalazł się również serwis MintPress News. Chociaż na liście znalazły się oczywiste strony typu fake news, polityczna orientacja listy była oczywista dla wszystkich: był to katalog stron - zarówno prawicowych, jak i lewicowych - które konsekwentnie krytykowały centrowy waszyngtoński establishment.

Pewnym znakiem, że ktoś czyta rosyjską propagandę, według PropOrNot, jest to, że źródło krytykuje Obamę, Clinton, NATO lub "media głównego nurtu" albo wyraża obawy o wojnę nuklearną z Rosją. PropOrNot stwierdził: "Rosyjska propaganda nigdy nie sugeruje, że [konflikt z Rosją] doprowadziłby jedynie do drugiej zimnej wojny i pokojowej porażki Rosji, jak to miało miejsce ostatnim razem."

Pomimo rażąco niechlujnej listy, na której znalazły się nawet strony internetowe dziennikarzy nagrodzonych Pulitzerem, artykuł Washington Post stał się viralem i został udostępniony miliony razy. Lista PropOrNot została następnie ponownie udostępniona przez setki innych mediów. I choć PropOrNot wzywało do przeprowadzenia śledztw w stylu McCarthy'ego i zlikwidowania setek organizacji, kategorycznie odmawiało ujawnienia, kim były, jak były finansowane i jakie metody stosowały.

Jest już niemal pewne, że nie jest to neutralna, mająca dobre intencje niezależna organizacja, lecz dzieło Michaela Weissa, nie mającego siedziby w Stanach Zjednoczonych starszego współpracownika think tanku NATO - Atlantic Council. Przegląd stron internetowych PropOrNot ujawnił, że organizacja jest kontrolowana przez magazyn The Interpreter, którego Weiss jest redaktorem naczelnym.
Ponadto, jeden z badaczy znalazł dziesiątki przykładów, w których konta PropOrNot i Weissa na Twitterze używały tych samych, bardzo nietypowych sformułowań, co zdecydowanie sugeruje, że są to jedna i ta sama osoba. Tak więc twierdzenia o wielkiej [zagranicznej] państwowej kampanii propagandowej same były propagandą państwową.

Reakcja na tę ostrą kampanię "propagandy o propagandzie" była szybka i dalekosiężna. Na początku 2017 r. firma Google uruchomiła Projekt Sowa, czyli gruntowną przebudowę swojego algorytmu. Firma twierdzi, że jest to jedynie środek mający na celu zapobieżenie przejęciu Internetu przez zagraniczne fałszywe wiadomości.

Głównym skutkiem był jednak katastrofalny, jednodniowy spadek ruchu w wyszukiwarkach dla alternatywnych mediów wysokiej jakości - spadek, z którego media te nigdy się nie podniosły. MintPress News stracił prawie 90% swojego ruchu z organicznego wyszukiwania w Google, a Truthout 25%. Strony internetowe, które nie znalazły się na liście PropOrNot, również poniosły druzgocące straty. AlterNet zanotował spadek o 63%, Common Dreams o 37%, a Democracy Now! o 36% . Nawet liberalne źródła, które są tylko umiarkowanie krytyczne wobec status quo, takie jak The Nation i Mother Jones, zostały ukarane przez algorytm. Ruch w wyszukiwarce Google związany z mediami alternatywnymi nigdy nie powrócił do normy, a w wielu przypadkach wręcz się pogorszył.

World Socialist Web Site opublikował listę strat w ruchu w wyszukiwarkach dla 13 odpowiednich stron internetowych.

Dla Martina jest to oznaka coraz bliższych relacji między Doliną Krzemową a państwem bezpieczeństwa narodowego. "Firma Google dobrowolnie zmieniła swój algorytm, aby zlikwidować wszystkie alternatywne media, a nie wymaga tego od niej żadne prawo" - powiedziała. Podobne zmiany wprowadzili inni giganci mediów społecznościowych, tacy jak Facebook i YouTube. Wszystkie one penalizowały media alternatywne i sprawiały, że ludzie wracali do sprawdzonych źródeł, takich jak Washington Post, CNN i Fox News.

Wszystko to spowodowało ponowne wzmocnienie kontroli elit nad środkami komunikacji, którą utracono wraz z pojawieniem się Internetu jako alternatywnego modelu.

"Nacjonalizacja" mediów społecznościowych

Od 2016 r. podjęto szereg innych działań mających na celu przejęcie mediów społecznościowych pod skrzydła państwa bezpieczeństwa narodowego. Przewidzieli to szefowie Google Eric Schmidt i Jared Cohen, którzy w 2013 r. napisali:

"To, czym Lockheed Martin był w dwudziestym wieku, firmy technologiczne i zajmujące się bezpieczeństwem cybernetycznym będą w dwudziestym pierwszym".

Od tego czasu Google, Microsoft, Amazon i IBM stały się integralną częścią aparatu państwowego, podpisując wielomiliardowe kontrakty z CIA i innymi organizacjami na świadczenie im usług wywiadowczych, logistycznych i obliczeniowych. Sam Schmidt przewodniczył Komisji Bezpieczeństwa Narodowego ds. Sztucznej Inteligencji oraz Defense Innovation Advisory Board. Rady stworzone, aby pomóc Dolinie Krzemowej w dostarczaniu amerykańskiemu wojsku broni cybernetycznej, co jeszcze bardziej zaciera granice między Wielką Technologią a Wielkim Rządem.

Ben Renda, obecny dyrektor ds. polityki produktowej dla programistów w Google, ma jeszcze bliższe relacje z państwem bezpieczeństwa narodowego. W 2008 r. przeszedł z pracy w NATO jako planista strategiczny i oficer ds. zarządzania informacjami do Google. W 2013 r. rozpoczął pracę w amerykańskim Cybercommand, a w 2015 r. w Defense Innovation Unit (oba działy Departamentu Obrony). W tym samym czasie został kierownikiem wyższego szczebla w YouTube, awansując na stanowisko dyrektora ds. operacyjnych.

Inne platformy mają podobne relacje z Waszyngtonem. W 2018 r. Facebook ogłosił, że nawiązał współpracę z Atlantic Council, w ramach której ta ostatnia miałaby pomagać w redagowaniu news feedów miliardów użytkowników na całym świecie i decydować, co jest wiarygodną, godną zaufania informacją, a co fake newsem. Jak wspomniano wcześniej, Rada Atlantycka jest mózgiem NATO i jest bezpośrednio finansowana przez sojusz wojskowy. W zeszłym roku Facebook zatrudnił także Bena Nimmo, starszego współpracownika Atlantic Council i byłego rzecznika NATO, jako szefa wywiadu, dając obecnym i byłym urzędnikom ds. bezpieczeństwa narodowego ogromną kontrolę nad swoim imperium.

W kierownictwie Reddita ugruntowała swoją pozycję także Rada Atlantycka. Jessica Ashooh przeszła bezpośrednio od zastępcy dyrektora ds. strategii bliskowschodniej w Atlantic Council do dyrektora ds. polityki w popularnym serwisie agregującym wiadomości - było to zaskakujące posunięcie zawodowe, które w tamtym czasie wzbudziło niewiele komentarzy.

Niewielkie poruszenie wywołało również zdemaskowanie wysokiego rangą pracownika Twittera jako czynnie służącego oficera osławionej 77. brygady armii brytyjskiej - jednostki zajmującej się wojną online i operacjami psychologicznymi. Od tego czasu Twitter nawiązał współpracę z rządem USA i Australian Strategic Policy Institute (ASPI), think tankiem sponsorowanym przez producentów broni, aby pomóc w monitorowaniu swojej platformy. Na polecenie ASPI platforma społecznościowa usunęła setki tysięcy kont z Chin, Rosji i innych krajów, które wzbudzają gniew Waszyngtonu.

W zeszłym roku Twitter ogłosił, że usunął setki kont użytkowników za "podważanie zaufania do sojuszu NATO i jego stabilności" - stwierdzenie to wywołało niedowierzanie tych, którzy nie śledzili uważnie ewolucji firmy od mistrza otwartej dyskusji do przedsiębiorstwa ściśle kontrolowanego przez rząd.

Pierwsza ofiara

Ci, którzy zasiadają w kręgach władzy, doskonale wiedzą, jak ważna jest wielka technologia jako broń w globalnej wojnie informacyjnej. Wynika to jasno z listu opublikowanego w zeszły poniedziałek, napisanego przez wielu urzędników odpowiedzialnych za bezpieczeństwo narodowe, w tym Jamesa Clappera, byłego dyrektora Wywiadu Narodowego, byłych dyrektorów CIA Michaela Morella i Leona Panetty oraz byłego dyrektora NSA admirała Michaela Rogersa.

Wspólnie ostrzegają, że uregulowanie lub rozbicie największych monopoli technologicznych "nieumyślnie utrudniłoby zdolność amerykańskich platform technologicznych do (...) odparcia ataków Kremla".

"Stany Zjednoczone będą musiały polegać na potędze swojego sektora technologicznego, aby zapewnić, że "narracja wydarzeń" na całym świecie jest kształtowana przez USA, a nie przez "zagranicznych przeciwników" - wyjaśniają autorzy raportu, stwierdzając, że Google, Facebook i Twitter "coraz bardziej integralnie wiążą się z działaniami dyplomatycznymi i działaniami na rzecz bezpieczeństwa narodowego USA".

Komentując ten list, dziennikarz Glenn Greenwald powiedział:

"Oddając całą władzę w ręce niewielkiej grupy monopoli technologicznych, które kontrolują Internet i od dawna wykazały się lojalnością wobec amerykańskiego państwa bezpieczeństwa narodowego, gwarantuje się zdolność amerykańskiego państwa bezpieczeństwa narodowego do utrzymywania zamkniętego systemu propagandy na temat wojny i militaryzmu".

USA często wykorzystywały media społecznościowe do kontrolowania przekazu i promowania zmian reżimu w wybranych krajach. Na kilka dni przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w Nikaragui Facebook usunął konta setek najważniejszych redakcji informacyjnych, dziennikarzy i działaczy, którzy popierali lewicowy rząd sandinistów.

Kiedy osoby te zaprotestowały przeciwko zakazowi na Twitterze, nagrywając swoje filmy i udowadniając, że nie są botami ani "nieautentycznymi" kontami, jak twierdził szef wywiadu Facebooka Nimmo, ich konta na Twitterze również były systematycznie zawieszane, co obserwatorzy nazwali "podwójnym ciosem".

Tymczasem w 2009 roku Twitter przystał na prośbę USA, by opóźnić planowaną konserwację swojej aplikacji (co oznaczałoby jej wyłączenie), ponieważ proamerykańscy aktywiści w Iranie wykorzystywali platformę do podsycania antyrządowych demonstracji.

Ponad dziesięć lat później Facebook ogłosił, że usunie wszystkie pochwały irańskiego generała Qassema Soleimaniego ze swoich licznych platform, w tym z Instagrama i WhatsAppa. Soleimani - najpopularniejsza postać polityczna w Iranie - został niedługo wcześniej zamordowany przez amerykańskiego drona. Incydent ten wywołał poruszenie i masowe protesty w całym regionie. Ponieważ jednak administracja prezydenta Trumpa uznała Soleimaniego i jego grupę wojskową za terrorystów, Facebook oświadczył: "Działamy w oparciu o amerykańskie przepisy dotyczące sankcji, w tym przepisy dotyczące wskazania przez rząd USA Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej i jego przywódców". Oznaczało to, że Irańczycy nie mogli podzielać poglądów większości w swoim kraju - nawet we własnym języku - z powodu decyzji podjętej w Waszyngtonie przez wrogi rząd.


Źródło:
Die Online-Zensur abweichender Meinungen zur Ukraine wird zum neuen Standard