Jota-jotka
1256

PRZYJACIÓŁKI JEZUSA

Słowa Ewangelii według Świętego Łukasza

Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go w swoim domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa.
Marta zaś uwijała się około rozmaitych posług. A stanąwszy przy Nim, rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła».
A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona».Łk 10, 38-42

Oto słowo Pańskie.
brewiarz.pl/x_21/0510p/czyt.php3


Maria i Marta mieszkały w jednej wiosce, w jednym domu. Były rodzonymi siostrami. Razem pracowały i razem się modliły. W swym kobiecym usposobieniu były jednakże różne.

Inaczej, bo z odmienną wrażliwością pojmowały rolę posługiwania i słuchania. Jezus, idąc do Jerozolimy, był skoncentrowany na najważniejszym swym zadaniu – na zbawieniu ludzi. Myślał o swej śmierci. Po drodze wstąpił do Betanii i odwiedził siostry. Był to wielki dzień dla nich obu. Obydwie troszczyły się by należycie Go przyjąć.

Marta przygotowywała posiłek, krzątała się, a Maria po swojemu uszanowała Jezusa – usiadła, aby Go słuchać.

Medytuj postawy tych dwóch kobiet: usługiwanie i słuchanie –przejawy ich miłości, obydwie potrzebne, aby Pan czuł się dobrze, by wypoczął, by zjadł i aby porozmawiał z nimi. Siostry pragnęły godnie przyjąć Jezusa. Marta oddana była domowym posługom, Maria zaś, siedząc u stup Jezusa słuchała Jego słów. Pomyśl, co oznacza: siedzieć u nóg Pana? To postawa zasłuchania ucznia, trwania przy Mistrzu.

By służba nie była ciężarem

Marta (po aramejsku to imię znaczy: pani domu, gospodyni) zajmowała się rozmaitymi pracami, usługiwaniem przy posiłku. Była zabiegana, przepracowana, ale szczęśliwa. Przyjęła Jezusa, troszczyła się o Niego, niepokoiła się, a później zrobiła wymówkę Marii. Nawet pouczyła Jezusa, co On powinien powiedzieć jej siostrze. Czy chciała się przez to poskarżyć, że jest przepracowana?

Gdzie leżał problem Marty? Niepokoiła się i martwiła o zbyt wiele rzeczy, działa energicznie, chciała wykonać należycie wszystkie prace, nie miała pokoju w sobie. Jej serce wypełniały liczne troski. Oczy i ręce wynajdywały nowe potrzeby, a nogi niosły ją z miejsca na miejsce. Była przytłoczona obowiązkami; wiele robiła i mówiła, lecz nie słuchała. Brakowało jej ciszy i spokoju.

Odmówiła też swej siostrze prawa bycia odmienną od niej; chciała, aby Maria pracowała tak jak ona. Nie słuchała z takim zainteresowaniem jak siostra niezwykłego Gościa, lecz zabrała się szybko za usługiwanie Mu. Miała za złe Jezusowi, że nie rozumiał jej zatroskania: Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Przesadne zatroskanie odwiodło ją od sprawy najważniejszej – tj. słuchania Pana.

My też mamy czasami zbyt wiele roboty, a zbyt mało czasu. Nie starcza nam siły i jesteśmy zdenerwowani. Czasami szemrzemy Bogu i mamy za złe każdemu, że nie przychodzi nam z pomocą. W takich chwilach i do nas Pan mówi Troszczysz się i niepokoisz o wiele.

Bóg dał nam siły i czas w określonej ilości. Dlatego nie jesteśmy ani wszechmocni, ani wieczni, ale mamy wystarczająco siły i czasu, do spełnienia zadań, które On nam w życiu przydzieli.

Czasami staramy się o wiele, o wiele więcej niż potrzeba – niż tego chce od nas Bóg. Jeśli samowolnie robimy to, czego On od nas nie wymaga, to zawsze będzie nam brakowało czasu.

Czynić to, co jest potrzebne

Maria była skupiona na jednym słuchała słów Jezusa. Były one dla niej najważniejsze. Milczała. Nawet po interwencji swej siostry nic jej nie odpowiedziała. Jedynie siedziała i słuchała, ale miała swój udział w godnym przyjęciu Jezusa.

Cechowała ją harmonia, wewnętrzna jedność i spokój. Była skoncentrowana na tym, co Jezus mówił, i to było dla niej najważniejsze i Jezus, chciał uradować obie siostry. Pozwolił im, przyjąć siebie, służyć sobie i słuchać, kiedy głosił im słowo o Królestwie Bożym.

Medytuj zachowanie Jezusa; co mówił, kiedy Marta gwałtownie nalegała: Powiedz jej, żeby mi pomogła. On nie krytykował aktywności Marty, ale sposób jej działania: ten nerwowy niepokój, nadmierną troskę o wiele, przesadną gorliwość, podczas gdy potrzeba tylko jednego.

Nie postrzegał też Marii tak, jak przedstawiła ją jej siostra. Cieszył się postawą uczennicy zasłuchanej w Jego słowa. Dostrzegł też ofiarną służbę Marty wobec Niego i nie proponował jej, aby przestała pracować, lecz pouczył ją, aby skoncentrowała swą aktywność na jednej zasadniczej potrzebie: potrzeba tylko jednego.

Cząstka, którą wybrała Maria jest dobra. Nie tylko usługiwanie jest cennym przedmiotem kobiety; to tylko cząstka jej życia. Służba nie może być jedyną koniecznością dla obu sióstr.

Słuchanie słów Pana jest dobrą propozycją dla wszystkich: kobiet i mężczyzn wszechczasów.

Pomyśl o twoim byciu przy Jezusie i zasłuchaniu w to, co On mówi. Czy ziarno Jego słów nie jest zagłuszone przez twój nadmierny aktywizm? Maria ma dobry udział w przyjęciu Jezusa; obrała dobrą cząstkę, ale była to też tylko cząstka. Twoje życie nie może być samą aktywnością ani też samą kontemplacją.

Maria i Marta były rodzonymi siostrami, mieszkały w jednym domu. Modlitwa i służba nich będzie w tobie zgodnie zestrojona. Nie jest najważniejsze, co Jezusowi dasz, lecz to, co On ci powie. Słuchając Jego słów, umożliwisz sobie i innym lepszą służbę.

Trzeba siedzieć u stóp Pana i wiedzieć, po co się tam siedzi. Wówczas owoce pracy będą błogosławione, a życie będzie dobre, radość obfitsza, pokój w tobie i wokół ciebie mocniejszy. Z pewnością pomoże nam w tym medytacja nad Słowem Bożym.

Jeśli nie będziemy słuchającą Marią, to łatwo staniemy się zbyt zatroskaną Martą i otrzymamy od Pana Jego napomnienie.

ks. Stanisław Groń SJ

jezuici.pl/…8-42-o-marii-i-marcie-siostrach-milujacych-jezusa/
Jota-jotka
MARIAPIA VELADIANO o Marcie
Nie umknęło mi ani jedno słowo. Ze wszystkich stron napływały słowa o Nim: uzdrowił trędowatego, epileptyka. Powiedział, że Syn Człowieczy musi cierpieć, umrzeć i zmartwychwstać. A potem powiedział to znowu: cierpieć, umrzeć, zmartwychwstać. Cuda nie robiły na mnie wielkiego wrażenia, mnóstwo czarowników, łgarzy, handlarzy cudów wędrowało po okolicach i gromadziły …Więcej
MARIAPIA VELADIANO o Marcie
Nie umknęło mi ani jedno słowo. Ze wszystkich stron napływały słowa o Nim: uzdrowił trędowatego, epileptyka. Powiedział, że Syn Człowieczy musi cierpieć, umrzeć i zmartwychwstać. A potem powiedział to znowu: cierpieć, umrzeć, zmartwychwstać. Cuda nie robiły na mnie wielkiego wrażenia, mnóstwo czarowników, łgarzy, handlarzy cudów wędrowało po okolicach i gromadziły tłumy na rynku. A potem długo wszyscy dyskutowali o niczym. Wszyscy nosili w duszy pragnienie, by zobaczyć obiecanego mesjasza. Musi być królem. Czynić cuda. Przepędzić wrogów. Odzyskać ziemię. Bynajmniej nie umierać. Bo też można słuchać słów i nie rozumieć. Lecz lepiej się myśli, kiedy ręce są zajęte pracą, a mnie się wydawało, że to właśnie zostało obiecane, mesjasz, który zna nasz lęk przed cierpieniem, śmiercią i tym, że nic nie miało sensu. Rozmawiałam o tym z Marią, która mi pomagała, zamyślając się niekiedy wpatrzona w dal.
Potem przyszła też nowina o dziwnym uzdrowieniu, i do tego gorszącym. Historia była zagmatwana, wędrowcy ją ubarwiali. Ten człowiek miał wyschniętą rękę, mówili, może nawet obie ręce i stopy, był paralitykiem. Potem się wyjaśniło, że ręka była jedna, prawa, a On go uzdrowił w szabat, w synagodze, pośrodku, na oczach wszystkich. I wszyscy się dziwili, że to było w szabat i w synagodze, bluźnierstwo w święty dzień, a ja patrzyłam na moją prawą rękę, przyjaciółkę, która była mi posłuszna we wszystkich złożonych ruchach wykonywanych przy pracy, tysiące i tysiące razy dziennie, i wyobrażałam ją sobie martwą, bezsilną, nienaturalną, z bezwładnymi palcami, które nie mogą wziąć chleba ani uczesać mojej małej siostry Marii. A potem choroba ustępowała i ręka była znów żywa, żywa, żywa. I jeśli mógł tego dokonać w szabat w synagodze, to był to On, On, i jak inni mogli tego nie rozumieć? Nie rozumieją tylko ci, którzy nie wiedzą, jak cenna może być ręka. Ręka Boża. Prawa Ręka Boża, która czyni cuda.

Również o tym rozmawiałam z Marią, kiedy razem pracowałyśmy w obejściu, kiedy zagniatałyśmy ciasto na chleb naszymi błogosławionymi czterema rękami. Łazarz słuchał i opowiadał nam to, co zasłyszał. Potem pewnego dnia powiedział, że On nadchodzi. Nie był sam, była z nim pewna grupa ludzi. Chciałam Go zobaczyć. Posłuchać tego, co mówi i Go zobaczyć. Zrozumiałam, że to był On. Mnóstwo ludzi za Nim chodziło, jedni Go kochali, drudzy byli ciekawi, inni się przyglądali. Jasno powiedziałam, że chętnie będziemy Go gościli u nas. Przygotowałam się, wyrobiłam ciasto na chleb dla wielu osób poprzedniego dnia razem z Marią, a w końcu przyszli, było ich strasznie dużo. Nie mieścili się w domu. Wielu pozostało na zewnątrz, lecz byli naszymi gośćmi. Nie można przyjmować w domu mistrza i zostawiać go samego, Maria została z Nim, z nimi, a ja przyniosłam chleb i wodę dla wszystkich. Pewnie, że byłam zmęczona, ale tego nie czułam, jak wtedy kiedy człowiek jest szczęśliwy, tyle, że nie byłam w stanie wszystkich obsłużyć. A Marii przykro by było potem, że mi nie pomogła. Znałam ją dobrze. Dlatego ją zawołałam. Przechodząc koło niego słuchałam i patrzyłam, jak jadł, jednak trochę słów mi umykało. Po tym spotkaniu zostałyśmy przyjaciółkami Jezusa. Łazarz też. Byliśmy przyjaciółmi na zawsze.

Dlatego kiedy Łazarz zachorował, powiadomiłyśmy Go. Nie wydawało się nam, że choroba jest poważna, chciałyśmy, żeby wiedział o chorobie przyjaciela, tylu ludzi uzdrowił. Nikt nie myślał o śmierci. Nawet nam to słowo nie przychodziło do głowy. A tymczasem nasz brat Łazarz umarł, kamień zamykający grób oddzielił od nas na zawsze jego piękne jeszcze ciało, nasze ręce go umyły i wiedziały o tym. Ten, kto ma braci, może zrozumieć jak to jest, kiedy przestrzeń wokół człowieka jeszcze przechowuje pamięć o ciele, którego nie ma.

I tak, kiedy usłyszałam, że zbliża się do Betanii, pobiegłam do Niego. Wskrzesił też kogoś z martwych. Lecz nie wiadomo, co się mówi, kiedy pustka po tym, kogo nie ma, panuje wokół, ale i w niebie.

«On zmartwychwstanie», powiedział mi od razu. I wówczas także zrozumiałam. «Wierzę», też powiedziałam od razu. Wierzę.

Lecz poprosiłam, żeby to powtórzył wyraźniej. Zmartwychwstanie nie dopiero ostatniego dnia, ale dziś. To chciałam usłyszeć. I kiedy to powiedział, zawołałam Marię. Jesteśmy siostrami. Różnimy się od siebie, nasza miłość jest czasem nierówna, żeby zrobić miejsce i znaleźć sobie miejsce, żeby czasami pożyczać sobie słowa, a czasem nagle powiedzieć te same słowa: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł». Ona też. On może, Łazarz zmartwychwstanie, On jest Mesjaszem.

Potem przy grobie poczułam odór i zaczęłam się bać, że się stanie i że się nie stanie. Bałam się mieć nadzieję i że tego nie przeżyję. Jak można dalej żyć po zobaczeniu Boga?

Łazarz wrócił. I On też zrozumiał w swoim przyjacielu Łazarzu, że wróci i że śmierć nie jest ostatnim słowem. Kto wie, czy Mu to pomogło na krzyżu.

Przyjaciółki Jezusa. Wolne, by służyć. Wolne, by być sługami. Wolne, by słuchać. Wolne, by opowiadać.

To ja, Marta, przyjaciółka Jezusa i siostra Marii, i wszystkich Mart, które nazywają się Maria, Łucja, Walentyna, Debora, Alberta, Elżbieta, Julia. Przyjaciółka Jezusa.

opoka.org.pl/biblioteka/T/TS/swieci/or201407-marta.html