22Cecylia
2385

W obronie klapsa. To nie jest żadna porażka wychowawcza

Fot. freeimages.com
Niedawno jeden z najinteligentniejszych polskich hierarchów w rozmowie w zamkniętym gronie odniósł się do wątku cichej inwazji światopoglądowej lewicy.
Kiedyś – opowiadał – jeszcze cztery, pięć lat temu na lekcjach religii podejście Kościoła do homoseksualizmu nie wywoływało protestu. Teraz katecheci opowiadają, że także w małych miejscowościach, gdy ten temat zostaje poruszony, natychmiast odzywają się głosy, że co nam oni przeszkadzają, niech sobie żyją po swojemu, oni też mają prawo do szczęścia. To pokazuje – dowodził słusznie hierarcha – jakie postępy poczyniła lewica w zaszczepianiu swoich poglądów, przemycaniu ich ludziom do głów.
Traf chciał, że już kilka dni po tamtej rozmowie dostałem klarowny przykład tego procesu, gdy ostrą dyskusję w sieci wywołał bardzo ciekawy tekst prof. Zbigniewa Stawrowskiego, opublikowany w „Plusie-Minusie”: „Klaps to obowiązek rodziców”. Tekst zaczyna się tak:
Sensem rodzicielstwa jest wspieranie dziecka na jego drodze dorastania ku odpowiedzialnej wolności. Symbolem takich właśnie rodzicielskich działań jest przysłowiowy klaps, który nie jest żadnym biciem, nie jest nawet czymś szkodliwym, lecz – przeciwnie – jest czynem o wysokiej wartości wychowawczej i dlatego zasługuje wręcz na pochwałę.
Jak nietrudno sobie wyobrazić, już sam wstęp mógł wywołać wściekłość lewicy. Mało kto zresztą zadał sobie trud zgłębienia argumentacji prof. Stawrowskiego i odniesienia się do problemu dziecięcej dojrzałości oraz odpowiedzialności rodziców. Zamiast tego dyskusja potoczyła się według łatwego do przewidzenia schematu, od lat narzucanego przez lewicę. Zaskakujące i niepokojące było natomiast to, że po raz pierwszy na taką skalę lewackie schematy w postaci gotowych do powielenia fraz przytaczały także osoby uważające się za konserwatystów lub zwolenników prawicy. Trudno zinterpretować to inaczej niż jako cichy sukces lewicy, która zatruła wiele umysłów swoimi tezami.
Działa tutaj dodatkowo ten sam mechanizm co na innych polach, gdzie lewica odnosi sukcesy. Mechanizm polega na przemycaniu swoich poglądów i rozwiązań pod pozorem „obiektywnych” i „skutecznych” działań, które nie mają żadnej ideologicznej łatki – podczas gdy w istocie są ideologią dogłębnie przesycone. Tak jest choćby z urbanistyką, sekowaniem samochodów z centrów miast – o czym wielokrotnie pisałem. W sprawie metod wychowawczych lewica działa identycznie.
Jej pierwszym i podstawowym sukcesem, bez którego nie mogłaby posuwać się dalej, jest zasianie w ludziach, również uważających się za „prawicowców” przeświadczenia, że zagadnienie jest ideologicznie neutralne. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie: jest to spór w minimalnym albo nawet zerowym stopniu pragmatyczny, nie do rozstrzygnięcia na podstawie badań – za to w pełni aksjologiczny. Jego istotą nie jest to, czy mamy pozwalać na dawanie klapsów czy ich zakazywać lub je potępiać a priori i w każdej sytuacji. Jego istotą jest relacja rodzic-dziecko i status dzieci w ogóle. Lewica chce od dawna osiągnąć dwa cele: po pierwsze – sprawić, aby relacja rodzic-dziecko stała się „partnerska”, czyli równorzędna; po drugie – przekonać nas, że dziecko jest równie dojrzałe co dorośli, tylko inaczej.
Co z tego wynika? Pierwsza kwestia to oczywiście uderzenie w rodzinę, a jego konsekwencje nietrudno pojąć. Jeśli relacja rodzic-dziecko jest „partnerska”, a nie oparta na podległości, jak w modelu tradycyjnym, to dziecku nie można niczego narzucać – żadnej religii, systemu wartości i tak dalej. Ono ma „wybrać samo” – co jest oczywiście bzdurą. W istocie chodzi właśnie o otwarcie pola do działania dla lewicy i o możliwość wpajania przez nią jej wartości (rewelacyjnie opisał ten mechanizm Jean Raspaille w profetycznym „Obozie świętych”). Od tego tylko krok do najbardziej szaleńczych pomysłów lewicy, w rodzaju zgody dziecka na relacje pedofilskie – bo skoro dziecko ma prawo wybierać…
Skoro zaś relacja jest „partnerska”, a więc równorzędna, to nie ma także mowy o karaniu. Przede wszystkim fizycznym, ale później – o karaniu w ogóle. Ci, którzy twierdzą, że nie działa tu prawo równi pochyłej, bo przecież granicą jest użycie siły fizycznej, głęboko się mylą. Celem lewicy jest wyrugowanie możliwości karania w jakikolwiek sposób, czego najlepiej dowodzi przykład Skandynawii. Tam za niedopuszczalną przemoc wobec dziecka mogą zostać uznane kary, które z przemocą fizyczną nic wspólnego nie mają, a wówczas wkracza do gry odpowiedni urząd do spraw młodzieży i chętnie odbiera dziecko rodzicom. Wystarczy, że dziecko wykorzysta istniejący mechanizm i niczym Pawka Morozow doniesie na swoich rodzicieli. To czysto sowieckie podejście do sprawy.
Trzeba mieć doprawdy klapki na oczach, żeby nie dostrzegać mechanizmu, jaki próbuje tu uruchomić lewica. Problemem nie jest rodzaj kary, ale sama kara. Dla wielu dzieci przecież znacznie uciążliwsze niż krótko trwający klaps będzie choćby pozbawienie możliwości grania na komputerze, wychodzenia na podwórko czy pójścia na urodzinowe przyjęcie kolegi. To oczywiście również jest rodzaj uzasadnionej przemocy, do której rodzice mają prawo. Taka jest sama najgłębsza natura kary: polega ona na tym, że instancja, posiadająca fizyczną możliwość wyegzekwowania swojego postanowienia, narzuca komuś określone zachowanie. Bez możliwości fizycznej egzekucji kary (nawet jeżeli nie trzeba się do niej uciekać) samo pojęcie kary traci sens.
Żeby uzmysłowić, o co tu chodzi, można postawić pytanie: co przeciwnicy użycia siły fizycznej radzą w sytuacji, gdy dziecko zignoruje karę narzuconą mocą samego autorytetu (bez groźby fizycznej egzekucji)? Gdy mimo zakazu weźmie konsolę do gier? Można mu ją wyrwać czy też to już niedopuszczalne? A co, gdy trzyletnie dziecko upiera się, że pójdzie na plac zabaw, choć rodzice idą w inną stronę? Można je pociągnąć za rękę czy to już zakazane? A może należy odbyć z nim wówczas półgodzinną, poważną rozmowę? Brzmi absurdalnie? Oczywiście, ale to tylko logiczne konsekwencje kwestionowania prawa rodziców do użycia jakiejkolwiek siły fizycznej wobec dzieci.
Duża część gry – jak to często bywa w sporach z agresywną lewicą o kształtowanie życia społecznego – toczy się o język. Tak jak w przypadku prób narzucania politycznej poprawności lewica chce, aby określone słowa (np. Murzyn czy Cygan) uznać za niedopuszczalne, tak samo w przypadku metod wychowawczych pracowała długo i – niestety – wydajnie, aby rozciągnąć i zmodyfikować pojęcie przemocy, tak by zawsze było kojarzone źle, podczas gdy istnieje przemoc potrzebna i uzasadniona (skutki tego widzimy w Polsce również w dyskusji o posiadaniu broni). Lewica postarała się także, aby zatarło się zdroworozsądkowe rozdzielenie klapsa – pojedynczego, symbolicznego raczej uderzenia o walorze wychowawczym – od maltretowania i stosowania przemocy nieuzasadnionej. Takie rozróżnienie było jasne jeszcze dziesięć lat temu. Dziś obawiam się, że wielu Polaków, widząc rodzica dającego klapsa (co, niestety, polskie prawo już penalizuje, dzięki nieocenionej Platformie), zachowałoby się jak zindoktrynowani Skandynawowie. W internetowej dyskusji natomiast część uparcie nie rozróżnia dawania klapsów od regularnego, agresywnego bicia dziecka z maksymalnym wykorzystaniem swojej przewagi fizycznej. W zlewaczałych umysłach pojedynczy klaps w pupę zrównał się z katowaniem dziecka kablem od żelazka. Obawiam się, że trudno to będzie odkręcić.
Moja żona była niedawno świadkiem, jak na plaży nad polskim morzem rodzice ewidentnie pastwili się nad swoim dzieckiem, lat może cztery czy pięć. Krzyczeli na nie, używając wulgarnych słów, mimo chłodu nie dali mu nic ciepłego, strofowali za byle co, choć chłopiec był grzeczny. Żona spróbowała interweniować, ale mężczyzna rzucił się na nią z pięściami. Tyle że w czasie całego tego zajścia dziecko ani razu nie zostało uderzone, więc nawet gdyby została wezwana policja, zapewne nic by nie zrobiła. Jaki z tego wniosek? Ano taki, że dla człowieka, który używa zdrowego rozsądku będzie jasne, że maltretowanie i złe traktowanie własnego dziecka nie ma nic wspólnego z przekroczeniem granicy jego fizycznej nietykalności. Można się znęcać, nie dotykając ofiary, a można dać klapsa, który nie będzie żadną formą znęcania się.
Pokazuje to również przykład Wielkiej Brytanii, gdzie zakaz dawania klapsów jest egzekwowany, wobec czego rodzice zaczęli się na swoje dzieci po prostu wydzierać. A dzieci, czując się bezkarne, drą się na nich.
Katalog powielanych w dyskusji gotowych schematów sprowadza się z grubsza do kilku stwierdzeń:
* Klaps to porażka wychowawcza rodzica.
* Dziecko można i należy wychowywać bez klapsów.
* Dziecko, które bito, będzie to zachowanie powielać.
* Skoro można uderzyć dziecko, to czemu nie uderzyć kolegi z pracy?
* Biją dzieci tylko ci, którzy sami byli bici.
Nietrudno dokonać krytycznego rozbioru tych stwierdzeń. Zaznaczając oczywiście na początku, że zawiera się w nich wspomniana już manipulacja – dawanie klapsów jest określane jako „bicie”, czyli stałe, częste i regularne stosowanie przemocy fizycznej.
Klaps nie jest żadną porażką wychowawczą. A to dlatego, że dzieci – co nie jest żadnym odkryciem – są różne, mają różne charaktery, różną zdolność rozumienia przekazywanych im zakazów i nakazów, różną podatność na uwagi rodziców i w różnym momencie osiągają dojrzałość, która sprawia, że kara fizyczna przestaje mieć sens; różne bywają też okoliczności. Są rodzice, którzy nigdy swoim dzieciom nie musieli dać klapsa, a są tacy, którzy musieli lub muszą robić to co jakiś czas, bo jest to jedyny bodziec, jaki ich dziecko jest w stanie sobie przyswoić i zapamiętać – dla własnego dobra. Bywają też okoliczności dramatyczne, gdy klaps jest karą wymierzoną w emocjach, ale słuszną wobec przewinienia.
W stwierdzeniu, o którym mowa, pobrzmiewa zresztą lewicowa wizja państwa, które nie wymierza kar w imię sprawiedliwości, ale jedynie w imię resocjalizacji. Zaś relacja dziecko-rodzic jest w pewnym stopniu miniaturą relacji obywatel-państwo.
Czy dziecko można wychowywać bez klapsów? Na pewno warto do tego dążyć, ale – jak już napisałem – nie zawsze jest to możliwe. W żądaniu potępienia klapsów zawsze i w każdych okolicznościach widać lewicowe dążenie do zastosowania jednej miary wobec całej złożonej rzeczywistości.
Czy dziecko będzie powielać „bicie”? Dziecko maltretowane – bardzo prawdopodobne. Dziecko, które rozumie, że otrzymuje jednorazowe napomnienie w postaci pojedynczego klapsa w tyłek – nie, ponieważ wie, że jest to rodzaj kary, do którego prawo ma jedynie rodzic. Tak samo jak rodzic ma prawo zabronić za karę obejrzenia bajki albo wyjścia na podwórko.
Kolegi z pracy uderzyć nie można, bo nie jest naszym dzieckiem. Relacja dziecko-rodzic jest unikatowa i rządzi się swoimi prawami. Przenoszenie jej na relację pomiędzy dorosłymi to erystyka, w dodatku wyjątkowo marnej próby.
Ostatnie z przytoczonych wyżej stwierdzeń jest tak absurdalną demagogią, że można je pominąć. Bardziej demagogiczne mogłoby być tylko stwierdzenie: „Pan to pewnie leje swoje dzieci w dzień i w nocy” albo „Musieli pana rodzice katować”.
Obrona klapsa jako wyjątkowej i ostatecznej metody wychowawczej jest w gruncie rzeczy obroną zdrowego rozsądku. To on pozwala odróżnić klapsa od katowania dziecka. On też pozwala pojąć, że są rodzice, którzy – nadużywając fizycznych metod – swoje dzieci autentycznie kochają. Państwo, które zakazuje klapsów, zachowałoby się tutaj bezdusznie i dzieci po prostu odebrało. Państwo mądre i rozsądne powinno pomóc sytuację naprawić.
Jest wreszcie jeszcze jeden aspekt: grupa interesów w postaci psychologów. Ludzi żyjących z wymyślania teorii o tym, jak powinno się wychowywać dzieci. W internetowej dyskusji wielokrotnie czytałem, że „psychologowie zbadali”, „psychologowie dowiedli” i tak dalej. Psychologia nie jest nauką ścisłą. Nie wdając się w roztrząsanie, jak łatwo przeprowadzić badania w takiej sferze w taki sposób, żeby wykazały to, na czym nam zależy, przypomnę tylko sprawę Bajkowskich, w której kluczową rolę odegrał właśnie rodzinny psycholog, z wyżyn swojej wiedzy rozstrzygający o tym, że dzieci trzeba małżeństwu z Krakowa odebrać, bo dzieje im się tam krzywda.

autor: Łukasz Warzecha
WPOLITYE.PL
Quas Primas
- Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go - w porę go karci. (Prz 13, 24)
- W sercu chłopięcym głupota się mieści, rózga karności wypędzi ją stamtąd. (Prz 22,15)
- Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz - nie umrze. Ty go uderzysz rózgą, a od Szeolu zachowasz mu duszę. (Prz 23,13-14)
- Pieść dziecko, a wprawi cię w osłupienie, baw się nim, a sprawi ci smutek.
Nie śmiej się razem …Więcej
- Nie kocha syna, kto rózgi żałuje, kto kocha go - w porę go karci. (Prz 13, 24)
- W sercu chłopięcym głupota się mieści, rózga karności wypędzi ją stamtąd. (Prz 22,15)
- Karcenia chłopcu nie żałuj, gdy rózgą uderzysz - nie umrze. Ty go uderzysz rózgą, a od Szeolu zachowasz mu duszę. (Prz 23,13-14)
- Pieść dziecko, a wprawi cię w osłupienie, baw się nim, a sprawi ci smutek.
Nie śmiej się razem z nim, abyś nie został wraz z nim zasmucony i abyś na koniec nie zgrzytał zębami.
W młodości nie dawaj mu zbytniej swobody, okładaj razami boki jego, gdy jest jeszcze młody, aby, gdy zmężnieje, nie odmówił ci posłuchu. Wychowuj syna swego i używaj do pracy, abyś nie został zaskoczony jego bezczelnością. (Syr 30, 9-13)
-------------------------------------------------
„Klaps to obowiązek rodziców”.
Tekst zaczyna się tak:
Sensem rodzicielstwa jest wspieranie dziecka na jego drodze dorastania ku odpowiedzialnej wolności. Symbolem takich właśnie rodzicielskich działań jest przysłowiowy klaps, który nie jest żadnym biciem, nie jest nawet czymś szkodliwym, lecz – przeciwnie – jest czynem o wysokiej wartości wychowawczej i dlatego zasługuje wręcz na pochwałę.
22Cecylia
Obrona klapsa jako wyjątkowej i ostatecznej metody wychowawczej jest w gruncie rzeczy obroną zdrowego rozsądku. To on pozwala odróżnić klapsa od katowania dziecka. On też pozwala pojąć, że są rodzice, którzy – nadużywając fizycznych metod – swoje dzieci autentycznie kochają. Państwo, które zakazuje klapsów, zachowałoby się tutaj bezdusznie i dzieci po prostu odebrało. Państwo mądre i rozsądne …Więcej
Obrona klapsa jako wyjątkowej i ostatecznej metody wychowawczej jest w gruncie rzeczy obroną zdrowego rozsądku. To on pozwala odróżnić klapsa od katowania dziecka. On też pozwala pojąć, że są rodzice, którzy – nadużywając fizycznych metod – swoje dzieci autentycznie kochają. Państwo, które zakazuje klapsów, zachowałoby się tutaj bezdusznie i dzieci po prostu odebrało. Państwo mądre i rozsądne powinno pomóc sytuację naprawić.
Jest wreszcie jeszcze jeden aspekt: grupa interesów w postaci psychologów. Ludzi żyjących z wymyślania teorii o tym, jak powinno się wychowywać dzieci. W internetowej dyskusji wielokrotnie czytałem, że „psychologowie zbadali”, „psychologowie dowiedli” i tak dalej. Psychologia nie jest nauką ścisłą. Nie wdając się w roztrząsanie, jak łatwo przeprowadzić badania w takiej sferze w taki sposób, żeby wykazały to, na czym nam zależy, przypomnę tylko sprawę Bajkowskich, w której kluczową rolę odegrał właśnie rodzinny psycholog, z wyżyn swojej wiedzy rozstrzygający o tym, że dzieci trzeba małżeństwu z Krakowa odebrać, bo dzieje im się tam krzywda.