alex1971
1,7 tys.

Kierownictwo Duchowe w praktyce

Czy zdarza się Księdzu, że przychodzi chłopak lub dziewczyna i prosi:
„Niech mi Ksiądz powie, czy mam się ożenić – wyjść za mąż, czy też iść
do zakonu”?


Takie sytuacje zdarzają się coraz częściej. Nie zawsze prośba o poradę,
czy wręcz o podjęcie za kogoś decyzji, dotyczy aż tak ważnych
spraw jak wybór drogi życiowej. To jeden z niepokojących znaków
czasu, że współcześni młodzi ludzie mają coraz większe trudności
z podejmowaniem decyzji, zwłaszcza tych na całe życie. Próbują
albo takie decyzje odkładać w czasie, albo właśnie usiłują przenieść
odpowiedzialność za swoje życie na innych ludzi, często na księdza,
zwłaszcza jeśli jest on ich spowiednikiem czy kierownikiem
duchowym.

Jaka w takim razie jest rola kierownika duchowego?

Rolą kierownika duchowego jest promowanie dojrzałości drugiego
człowieka, zwłaszcza dojrzałości duchowej, moralnej i religijnej,
pomaganie mu w roztropnym wyznaczaniu sobie życiowych celów
i priorytetów, w dorastaniu do miłości i odpowiedzialności, ale bez
decydowania za niego o jego życiu. Moim zadaniem jest pomaganie
człowiekowi, któremu towarzyszę, by coraz lepiej rozumiał samego
siebie, by budował coraz dojrzalsze więzi z Bogiem i ludźmi, by od-
krywał własne powołanie i by miał odwagę podejmowania radykalnych
decyzji, bez których nie jest możliwe życie zgodne z Ewangelią.

Czy nie jest tak, że odpowiedzi na pytania, które zadaję kierownikowi
duchowemu, są już we mnie, a kompetentny kapłan powinien tylko pomóc
mi je wydobyć z mojego wnętrza?


O taką właśnie postawę kapłana chodzi. Prawda o każdym człowieku,
o jego aktualnej sytuacji, a także o jego powołaniu, to sprawa
między Bogiem a tym człowiekiem. Bóg zapisuje swoje propozycje
w sercu i umyśle każdego z nas. Moim zadaniem – jako duchowego
towarzysza drogi – jest upewniać o tym tych, którym pomagam.
Słuszniej jest mówić raczej o towarzyszeniu duchowym niż o kierownictwie,by podkreślić, że kompetentny kapłan towarzyszy człowiekowi,a nie przejmuje władzę nad jego życiem.

Nie jest moim zadaniem sugerowanie rozmówcom czegokolwiek, gdy chodzi o ważnedecyzje życiowe, przed którymi oni stoją. Jeśli osoba, której towarzyszę,ma konkretne pytania i wątpliwości co do własnej drogi życia, to wtedy podaję kryteria, które powinna wziąć pod uwagę w podejmowaniu decyzji, jeśli mają to być decyzje roztropne i odpowiedzialne.

Tak jak rodzice nie powinni decydować za dorastające czy dorosłe
dziecko, tak tym bardziej ksiądz nie ma takiego prawa.
W oparciu o zewnętrzną obserwację nie jestem w stanie stwierdzić,
czy ktoś ma powołanie do małżeństwa, czy raczej do kapłaństwa
albo życia konsekrowanego. Z zewnątrz można natomiast trafnie
określić, czy ktoś dorósł już do powołania, które odkrywa, czy
raczej nie jest jeszcze do tego tu i teraz zdolny. Czasem jest wręcz
oczywiste, że dana osoba nie powinna jeszcze zawierać małżeństwa
czy wstępować do seminarium duchownego, gdyż – zakładając, że
trafnie odczytuje swoje powołanie – w obecnej fazie życia nie dorasta
jeszcze do realizacji tegoż powołania.

Duchowe wspieranie drugiej osoby to bardziej towarzyszenie jej
w życiu niż kierowanie jej życiem. Słowo „kierownictwo” kojarzy się
z kierownicą, za pomocą której sterujemy samochodem. W przypadku
pojazdu mechanicznego jest rzeczą rozsądną, że to kierowca, a nie
sam pojazd, decyduje o tym, w którym kierunku i z jaką szybkością
ten pojazd ma się poruszać. W przypadku duchowego towarzyszenia
człowiekowi kierownicę należy pozostawić w jego rękach. I to nawet
wtedy, gdy ten człowiek wręcz prosiłby mnie o to, bym to ja za niego
podejmował ważne decyzje. Czasem zdarzają mi się sytuacje, w których
ktoś z nastolatków czy młodych dorosłych próbuje komunikować
się ze mną w sposób paradoksalny. Typowy przykład to prośba typu:
„Niech ksiądz mną tak kieruje, bym stał się wolnym człowiekiem,
który nauczył się kierować własnym życiem!”. W takich przypadkach
wyjaśniam równie cierpliwie, co stanowczo, że podejmowanie za kogoś
decyzji nie jest dobrym sposobem na to, by pomagać mu w osiąganiu
pewności siebie i zdolności do decydowania o własnym życiu.

A gdy przychodzi młody człowiek i twierdzi, że tak się zaplątał, że nie
potrafi już sam dokonać wyboru i oczekuje bardziej jednak kierownictwa
niż towarzyszenia, bo sam nie wie, kim jest, i nie ma pojęcia o tym,
co mógłby zrobić ze swoim życiem. Co wtedy?


Gdy zwraca się do mnie ktoś ze szczegółowym pytaniem o to, jaką
drogę życia powinien wybrać, to wyjaśniam, że na takie pytanie tylko
on sam może znaleźć odpowiedź. Wyjaśniam też, że nie powinien
spieszyć się z podejmowaniem decyzji, jeśli nie ma pewności, jak
zdecydować, albo gdy jego sercem, umysłem czy przeżyciami targają
poważne wątpliwości. W obliczu niepewności nikt z nas nie powinien
podejmować żadnych ważnych decyzji. Gdy ktoś czuje się
egzystencjalnie zagubiony, wtedy zaczynam od szukania fundamentów,
na których człowiek ten będzie mógł oprzeć swoje późniejsze
decyzje. Rozmawiam z nim o jego życiowych ideałach i aspiracjach,
pragnieniach i priorytetach. Pytam o jego więzi z Bogiem, z bliskimi,
z samym sobą, a także o zasady moralne, jakimi się kieruje, oraz
o hierarchię jego wartości.

Odkrywam, że wielu młodych ludzi nie ma nawet takich elementarnych
fundamentów. Nie rozmawiają na powyższe tematy ani
w domu rodzinnym, ani w szkole, ani w środowisku rówieśniczym.
Znaczna część nastolatków nie ma duchowych fundamentów. Nie
wiedzą nawet, że duchowość to nie to samo co religijność, a tym
bardziej to nie to samo co dewocja czy lekceważenie ciała. Wyjaśniam
im, że duchowość to ta sfera, w której człowiek może odkryć
to, kim jest i po co żyje. Moje ciało nie powie mi, kim jestem ani
po co żyję. Ono nic nie wie na ten temat! Podobnie moja psychika
nie wyjaśni mi mojej tajemnicy. Człowiek jest przecież nieskończenie
większy od swego umysłu czy od swoich przeżyć emocjonalnych.
Wyjaśniam moim rozmówcom, że zanim poszukamy odpowiedzi na
pytanie o ich powołanie, najpierw musimy poszukać odpowiedzi na
bardziej podstawowe pytania, a zwłaszcza na pytanie o to, kim jest
dla ciebie Bóg i czego oczekujesz od życia.

Wsłuchuję się w to, co moi rozmówcy wtedy mówią. Pomagam im
poznawać prawdziwe oblicze Boga, jeśli Jego oblicze jest w ich oczach
zniekształcone. Następnie pomagam rozmówcy, by upewnił się o tym,
że człowiek to ktoś kochany przez Boga i podobny do Niego, czyli
zdolny kochać na podobieństwo Chrystusa. Wyjaśniam, że człowiek
to ktoś, kto nie ma granic w rozwoju, bo przecież nigdy nie będziemy
aż tak podobni do Boga w myśleniu i działaniu, by to podobieństwo
nie mogło być jeszcze większe. Przypominam też, że każdy odczuwa
skutki grzechu pierworodnego i dlatego nikomu z nas nie jest łatwo
opowiadać się po stronie dobra i żyć w świętości na co dzień.

I takie rozważania wciągają młodych ludzi? W kieszeni chłopaka,
dziewczyny dzwoni smartfon, czeka umówione spotkanie „na fejsie”,
a Ksiądz prowadzi ich od Adama i Ewy przez proroków do nieokreślonej
w czasie Paruzji.


Jest oczywiście wielu takich młodych ludzi, których interesuje głównie
ciało, emocje, zewnętrzny wygląd, pieniądze, elektroniczne gadżety i życie na tak zwanym luzie. Jednak ci, którzy szukają rozmowy
z księdzem, którzy się spowiadają, którzy przychodzą na spotkania
grup formacyjnych, interesują się pytaniami o Boga, człowieka, miłość,
wartości i sens życia. Jednak również i w tej grupie młodych
ludzi sporo jest obecnie takich, którzy czują się zagubieni i niepewni,
którzy sami nie postawią sobie ważnych pytań i którzy nie zdają sobie
sprawy z tego, że wszystko, co dzieje się w ich życiu, jest ze sobą
ściśle powiązane. Rozmowa z nimi ma na celu porządkowanie całego
ich życia – osobistego, rodzinnego, szkolnego, rówieśniczego – a nie
tylko zadawania sobie pytania o szczegółowe powołanie.

Kierownictwo duchowe nie jest zatem dawaniem jakichś krótkich podręcznikowych odpowiedzi, szablonów pasujących do każdej sytuacji.

Oczywiście, że nie. Towarzyszenie duchowe to wprowadzanie rozmówcy
na głębię człowieczeństwa i dawanie mu narzędzi, by mógł
coraz lepiej rozumieć Boga, bliźnich i samego siebie, a nie tylko
swoje szczegółowe powołanie. Jednym z poważnych błędów współczesnych księży jest właśnie to, że nierzadko ograniczają się do dawania rozmówcom ogólnikowych i stereotypowych odpowiedzi czy
pouczeń. Tymczasem chrześcijaństwo odsłania swoją wyjątkowość
i niezwykłość wtedy, gdy wchodzimy w konkrety, gdy ukazujemy zawarte
w nim bogactwo prawd o Bogu i człowieku, miłości i odpowiedzialności,
życiu i umieraniu, dobru i złu, błogosławionych i przeklętych
sposobach postępowania.

Zauważam, że wielu z moich rozmówców – także tych młodych,
którzy należą do grup parafialnych czy do duszpasterstwa akademickiego
– nie zdaje sobie wystarczająco jasno sprawy nawet z tego, że
są kochani przez Boga nieodwołalnie i że sami są zdolni do tego, by
stawać się kimś podobnym do Boga, czyli kimś tak mądrym i tak kochającym,że już trudno będzie odróżnić człowieka od Boga. Kiedy
ktoś z moich rozmówców okazuje się poraniony w sferze psychicznej
czy moralnej, wtedy staram się umocnić jego nadzieję i pewność co do
tego, że nie ma takiego kryzysu, z którego człowiek nie mógłby wyjść
z pomocą Boga. Z kolei tym, którzy okazują się dojrzali i kierują się
zasadami Ewangelii, przypominam o tym, że nie ma takiego poziomu
rozwoju i dojrzałości, z którego nie można by wspiąć się jeszcze wyżej.

Czuje Ksiądz wtedy, że praca kapłana ma sens i że czasem widać jej
owoce?


To prawda, że szczególną radość przynoszą mi spotkania z takimi
właśnie młodymi ludźmi, którzy podobni są do owego młodzieńca
z Ewangelii, bogatego nie tylko materialnie, ale również duchowo,
który publicznie może stwierdzić, że od dzieciństwa zachowywał
wszystkie przykazania, i który pyta Jezusa o to, co jeszcze lepszego
mógłby czynić w swoim życiu. To prawdziwe święto duchowe, gdy
mam przed sobą dziewczynę czy chłopaka, którzy nie pytają mnie,
czy to albo tamto zachowanie to już grzech, lecz o to, jak jeszcze
mądrzej i dojrzalej mogą żyć, myśleć, decydować, kochać. Spotykam
takich młodych ludzi, którzy otwarcie i stanowczo stwierdzają, że
chcą być świętymi na wzór Jezusa i że to jest pierwsze powołanie,
jakie otrzymali od Boga, a jednocześnie ich największe pragnienie.
Towarzyszenie duchowe takim młodym ludziom nazywam umacnianiem
mocnych. Jeśli ktoś z młodych ludzi cierpi i nie radzi sobie
z życiem, to jasne, że szuka pomocy w różnych środowiskach i u różnych
osób, w tym także u księży. Złym byłoby to jednak znakiem,
gdyby do danego księdza zgłaszały się jedynie takie osoby, które nie
radzą sobie z życiem, a nie zgłaszały się te, które są szczęśliwe i które
chcą się nieustannie rozwijać. To by znaczyło, że ten ksiądz nie jest
na tyle dojrzały, mocny w dobru i radosny, by stać się autorytetem dla
ludzi szczęśliwych.

Kierownik duchowy ma wielką władzę nad przychodzącym do niego
człowiekiem, bo ten w pełni ufa księdzu, powierza mu najgłębsze myśli,
pytania i przeżycia. Czy kierownik duchowy może ulec pokusie ta-
kiego „przejęcia władzy” nad tym człowiekiem, że będzie jednak bardziej
sterował nim, niż go prowadził?


Może pojawić się taka pokusa, a jest ona tym większa, im mniejsze
sukcesy odnosi dany ksiądz w pracy nad sobą. Najbardziej bowiem
chcą kierować życiem innych ludzi ci, którzy niezbyt dojrzale kierują
własnym życiem.

Z tego właśnie powodu przy wielu okazjach przypominam
samemu sobie i moim współbraciom w kapłaństwie o tym,
że pomagając innym ludziom, nie pomagamy jeszcze samemu sobie.
Łatwiej jest podpowiadać ewangeliczną, optymalną drogę życia
bliźnim niż sobie. Nikt przecież nie jest dobrym sędzią we własnej
sprawie i we własnym rozwoju. Dobrym kierownikiem duchowym
ma szansę być ten ksiądz, który sam znalazł dojrzałego i doświadczonego
kierownika duchowego i który sam odnosi duże sukcesy
w wychowywaniu samego siebie.
Kierownictwo duchowe rzeczywiście wiąże się z dużym zaufaniem
tej drugiej osoby, a przez to z dużą władzą, jaką ta osoba składa
w nasze ręce. Nie wolno jednak wykorzystywać tej sytuacji w innym
celu, jak tylko dla dobra tej drugiej osoby, czyli po to, by ona coraz
lepiej rozumiała samą siebie i by coraz dojrzalej naśladowała Chrystusa.
Szczęśliwy i odpowiedzialny kierownik duchowy chce kochać
i służyć, a nie rządzić i za kogoś decydować. Proszę zauważyć, że
władcy tej ziemi biją się o władzę, wydają potężne pieniądze na kampanie
przedwyborcze, składają mile brzmiące obietnice swoim wyborcom,
obiecują czasem wręcz gruszki na wierzbie, byle tylko ktoś
na nich głosował, byle tylko zdobyli jakąś władzę, choćby początkowo
w małej gminie. Wielu ludzi tej ziemi bije się o to, by mieć jakiś
autorytet w oczach innych ludzi, by mieć nad nimi władzę – najchętniej
nieograniczoną, niekontrolowaną i na zawsze, a zatem taką władzę,
z której nikt ich na ziemi nie rozliczy. Nierzadko obserwujemy
taką sytuację, że ktoś staje się premierem czy prezydentem jakiegoś
supermocarstwa, a jednocześnie nie ma elementarnej władzy nad samym
sobą i niszczy własną rodzinę albo popada w śmiertelne uzależnienie. W przypadku kierownictwa duchowego sytuacja jest odwrotna:
oto ktoś szuka mnie z własnej woli i często aż prosi, bym w jakimś
zakresie przejął nad nim władzę. Moim zadaniem jest oddać
człowiekowi tę władzę nad sobą, którą on chce złożyć w moje ręce.

Z czego wynika ta chęć oddania się w pełni w ręce kierownika duchowego?Bardziej z lenistwa, ze słabości woli czy raczej z braku wiary we własne siły i zaufania do siebie?

Ucieczka od wolności i odpowiedzialności za własne życie zwykle
wynika z niepokoju, z niewiary w siebie, z kompleksów, ostatecznie
z tego, że ta osoba była mało kochana przez swoich bliskich albo za
mało korzystała z ich miłości i dlatego związała się z takimi ludźmi,
którzy ją wykorzystują, manipulują nią, chcą mieć władzę nad
tą osobą, a ona się do takiej sytuacji przyzwyczaja. Gdy ktoś taki
przychodzi do mnie i chce coś zmienić na lepsze w swoim życiu,
a jednocześnie nie ufa sobie i boi się kolejnych życiowych porażek,
wtedy usiłuje z kolei mnie oddać władzę nad sobą. Ludzie w tego
typu sytuacji rozumują w ten sposób: do tej pory rządził mną ktoś
zły, to teraz pójdę do księdza Marka, niech rządzi mną ktoś, kto jest
odpowiedzialny i kto jest wobec mnie przyjazny.

Popadają w drugą skrajność…

Tak, a ja nie mogę akceptować takich oczekiwań pod moim adresem,
gdyż nie chcę blokować ich rozwoju. Wybieram to, co trudniejsze:
proponuję, by stopniowo uczyli się podejmować decyzje, które
rozstrzygają o ich losie na tej ziemi.

Nie czują się wtedy odrzuceni przez Księdza?

Staram się nie prowokować w nich takiego poczucia. Właśnie dlatego
nie składam w punkcie wyjścia żadnych uroczystych deklaracji
ani nie protestuję, gdy proszą, abym to ja powiedział, co mają
w danej sytuacji zrobić. Rozmawiam, wsłuchuję się w to, co mówią,
i w problemy, z jakimi do mnie przychodzą. Wyjaśniam, że będę im
pomagał w podejmowaniu decyzji, ale jednak tylko pomagał. Moim
zadaniem jest nauczyć tych ludzi niezależności i pewności siebie
przez pokazywanie im takich zasad moralnych oraz takiej hierarchii
wartości, dzięki którym mamy narzędzia i system orientacji, by podejmować
trafne decyzje w sposób autonomiczny i świadomy. Niezwykle
ważnym aspektem pomagania z mojej strony jest promieniowanie
życzliwością, spokojem, pogodą ducha, cierpliwością, gdyż
dzięki temu moi rozmówcy mogą czuć się kochani, cenni, ważni.
Dzięki takiemu doświadczeniu mogą stopniowo sami do siebie odnosić
się w podobny, życzliwy sposób. Mają też szansę, by bardziej
niż dotąd zaprzyjaźnić się z Bogiem, którego niektórzy dotąd bali
się lub wstydzili. Owoce towarzyszenia duchowego zależą bardziej
od tego, w jaki sposób odnoszę się do moich rozmówców, niż od
tego, co do nich mówię.

Pamiętamy jeszcze świeżą i trudną dla Rodzin Nazaretańskich sprawę,
w której był właśnie problem z kierownictwem duchowym, a właściwie
z przekraczanie kompetencji przez prowadzących. Problem nie
powstał w jakiejś sekcie, lecz we wspólnocie silnie związanej z Kościołem,
a mimo to granica została przekroczona.


Tego typu bolesna i groźna sytuacja pojawia się wtedy, gdy kierownik
duchowy sam nie wypływa na głębię chrześcijaństwa. Czasem ktoś
ze świeckich opowiada mi o tym, że jego kierownik duchowy czy
jego spowiednik dawał mu wskazania niezgodne z zasadami Ewangelii
i nauką Kościoła. Wbrew pozorom nie zawsze chodzi o sytuacje,
w których kapłan jest zbyt pobłażliwy albo podpowiada jakieś
„nowoczesne” czy mało wymagające wersje chrześcijaństwa. Przeciwnie,
znam takie przypadki, w których kierownik duchowy żądał
od świeckich więcej, niż wymaga tego Jezus w Ewangelii. Klasyczny
i nierzadki przykład w polskich parafiach to żądanie kierowane
przez niektórych spowiedników czy kierowników duchowych do ko-
biet, których mężowie upijają się i stosują przemoc w małżeństwie
i rodzinie. Ciągle jeszcze spotykamy takich duchownych, którzy wtedy
polecają, by krzywdzona żona nie broniła się przed mężem i by
nie decydowała się na wezwanie policji ani na separację małżeńską
nawet w obliczu coraz bardziej brutalnej przemocy ze strony męża
wobec żony i dzieci. Problemem są zatem także ci spowiednicy i kierownicy duchowi, którzy mają dobrą wolę, ale niezbyt dokładnie
znają i rozumieją Ewangelię.

I wtedy kierownik duchowy może sprowadzić na niewłaściwy kurs?

Niestety tak. W dodatku może stawiać nierealne wymagania albo
żądać heroizmu, jednak nie heroizmu w miłości, lecz raczej heroizmu
w naiwności. Zdarzają się tacy księża i świeccy, aktywni w niektórych
ruchach formacyjnych, którzy usiłują wmówić kobiecie, że
jeżeli nawet jej mąż ją gnębi, to powinna ona pokornie cierpieć, bo
widocznie taka jest wola Boża i że to Bóg zesłał jej tego właśnie
męża. Tymczasem tego typu teorie są zupełnie sprzeczne z Ewangelią,
z mądrą miłością, której uczy nas Jezus, z nauką Kościoła, który
daje prawo do obrony przed krzywdzicielem, także małżonkiem,
z separacją małżeńską włącznie. Niektórzy księża sprawiają wrażenie,
jakby o tym nie wiedzieli. Mąż ślubuje, że będzie kochał żonę
w dobrej i złej doli, a ona ślubuje mu to samo. Jeśli więc któreś z nich
przestaje kochać i zsyła współmałżonkowi oraz dzieciom złą dolę, to
nie jest to wolą Bożą, lecz łamaniem złożonej przez siebie przysięgi.
Krzywdzony małżonek ma upominać błądzącego – „jeśli twój brat
błądzi, idź i upomnij go” – a nie biernie poddawać się krzywdzie.
Oczywiście prawo do obrony działa w obie strony i dlatego również
mąż ma prawo do stanowczej obrony, jeśli krzywdzicielem jest żona.
Najbardziej niebezpieczna sytuacja ma miejsce wtedy, gdy duchowni
przywłaszczają sobie władzę decydowania za innych ludzi
i gdy w dodatku prowadzą tych innych ludzi na manowce. O takich
duchownych Jezus mówi, że są ślepymi przewodnikami, którzy pro-
wadzą innych ku przepaści. W takiej sytuacji Kościół ma obowiązek
stanowczo interweniować. Czasem trzeba wręcz zakazywać działalności
jakiemuś księdzu czy jakiejś grupie formacyjnej, która okazała
się grupą deformacyjną, w której jedni drugich deformowali i oddalali
od Boga.

Można powiedzieć z gorzką ironią, że niekoniecznie kierownicy duchowi
muszą znać Ewangelię. W tym akurat przypadku prowadzący wspólnotę
twierdzili, że mają prywatne objawienia, według których kierują
wspólnotą.


Takie objawienia, jeśli w ogóle mają miejsce, są właśnie prywatne
i mogą być jakimś argumentem w prywatnym życiu danej osoby. Powinny
mobilizować ją do większej miłości i do wierniejszego respektowania
zasad Ewangelii! Jeśli mam prywatne objawienie, w którym
Bóg objawia mi, że chce, by ludzkość pokutowała w jakiś szczególny
sposób, to wtedy ja pierwszy zaczynam pokutować w ten właśnie
sposób, ale nie narzucam tego innym ludziom. Ponadto powinienem
sprawdzić, czy to, czego dowiaduję się z prywatnego objawienia,
w stu procentach zgadza się z tym, co jest w Ewangelii. Jeśli nie, to
moje prywatne objawienia nie są objawieniami, tylko moimi subiektywnymi
iluzjami. Najprostszym sprawdzianem tego, że ksiądz czy
świecki jest niedojrzałym chrześcijaninem, podatnym na wypaczenia
i herezje, jest to, że częściej cytuje prywatne objawienia czy wypowiedzi
świętych niż słowa i czyny Jezusa, zawarte w Ewangelii.

Czasem jednak Kościół angażuje swój autorytet, potwierdzając autentyczność niektórych objawień prywatnych.

Nawet wtedy, gdy takie objawienia zostają oficjalnie uznane przez
Kościół, to niczego nie mogą one zmieniać w Ewangelii. Ani jednej
kropki! Ani jednej joty! Wszystko, co jest nam potrzebne do życia
w świętości i do zbawienia, a także do roztropnego kierownictwa duchowego,
zawarte jest w Biblii i Tradycji Kościoła. Pełnią objawienia
jest Chrystus i Jego Ewangelia. Wszystko inne może być jedynie pomocą,
dodatkiem, komentarzem. Jeśli Bóg z jakichś względów daje
komuś takie dodatkowe znaki przez objawienia prywatne, to nie jestem
o to zazdrosny, bo wiem, że każdy z nas otrzymał od Boga znak
największy, czyli Syna Bożego, który przyszedł do nas w ludzkiej naturze,
w widzialny sposób i do końca, do krzyża, objawił miłość Boga
do człowieka. Jeśli to objawienie Boga i Jego miłości mi nie wystarcza,
to wszystko inne traci wartość i jest już bez znaczenia. Kto ma więcej,
ten nie szuka mniej. Jeśli Bóg objawi mi się we śnie czy na jawie,
jeśli wyjawi mi jakieś szczegółowe tajemnice, to podziękuję Mu za to
i będę zaskoczony, zdumiony, zachwycony. Jednak i wtedy powiem:
Panie Boże, najważniejsze jest to, że za mnie oddałeś życie i że kochasz
mnie nad życie. Nie istnieje nic innego, co by miało dla mnie,
chrześcijanina, równie wielką wartość czy równie wielkie znaczenie.

Czy kierownictwo duchowe można prowadzić w grupie, z parami, czy
tylko z pojedynczą osobą? Czy przychodzą do Księdza na przykład małżonkowie,którzy potrzebują wspólnego kierownika, albo narzeczeni
czy wręcz nastoletni chłopcy i dziewczyny? Czy takie towarzyszenie
duchowe w odniesieniu do osób, z których każda ma przecież inną historię życia, działa w grupie?


Możliwe i potrzebne jest jedno i drugie, czyli kierownictwo indywidualne
i grupowe. Każdy ksiądz, który solidnie prowadzi jakąś grupę
formacyjną w parafii, na przykład ministrantów, scholę, oazę, KSM
czy duszpasterstwo akademickie, prowadzi tym samym kierownictwo
duchowe w odniesieniu do całej grupy. Plusami takiego kierownictwa
grupowego jest między innymi to, że dokonuje się ono we
wspólnocie wierzących, a to oznacza, że jedni mobilizują tam drugich
i że każdy z uczestników ma szanse od razu weryfikować to, na
ile uczy się kochać i stawać darem dla innych.
Oczywiście, jeśli ktoś szuka księdza po to, by się wyspowiadać czy
by poradzić się w jakiejś bardzo osobistej, wręcz intymnej sprawie, to
wiadomo, że jest to temat wyłącznie na rozmowę w cztery oczy. Jeżeli
natomiast problem dotyczy danej osoby i jej małżonka albo rodziców
i ich dorastających dzieci, to jest wręcz zwykle konieczne, by jeśli nie
pierwsze, to któreś z kolejnych spotkań odbyło się wspólnie w gronie
tych wszystkich osób, które przeżywają poważne trudności we
wzajemnych relacjach. Kierownik duchowy powinien z żelazną konsekwencją
respektować zasadę, że nie wolno mu niczego definitywnie
powiedzieć o którejkolwiek ze stron, jeśli wcześniej nie wysłucha
każdej z nich. Dla przykładu, gdy na rozmowę przychodzi żona i żali
się na swego męża, a następnie pyta, jakie bym jej dał wskazówki, to
wyjaśniam, że najpierw muszę wysłuchać drugiej strony. Jeśli twierdzi,
że cała wina leży po stronie tej drugiej osoby, to już mam sygnał, że
rozmawiam z kimś niedojrzałym i rozumującym w życzeniowy sposób.
Wyjaśniam wtedy, że obydwie osoby powinny coś poprawić we
własnym postępowaniu, gdyż konflikt, w jakim się znajdują, to przecież
efekt ich wspólnej historii, w której każda ze stron ma współudział,
chociaż zwykle nie w takim samym stopniu. Pomagam zatem
moim rozmówcom prawidłowo zadać podstawowe pytanie: co każda
ze stron powinna zmienić na lepsze w swoim postępowaniu, by ich
wzajemna relacja znowu zaczęła cieszyć obie strony.

Sytuacja jest patowa, jeśli jeden z małżonków nie chce przyjść.

Jeżeli nie chce przyjść, to sytuacja nie jest patowa, gdyż mam wtedy
jasną informację, że ta osoba rzeczywiście ma coś na sumieniu. To,
że nie chce przyjść, świadczy przeciwko niej. Jeśli byłaby niesłusznie
oskarżana, to przecież chętnie by przyszła, by bronić się przed niesłusznymi
zarzutami. Obowiązek wysłuchania obu stron odnosi się
do każdej sytuacji, w której w grę wchodzi relacja międzyludzka.
Odnosi się więc na przykład także do seminarzystów, którzy proszą
mnie o rozmowę w cztery oczy, gdy prowadzę w danym seminarium
duchownym rekolekcje czy dzień skupienia. Już w pierwszej konferencji
wyjaśniam, że jeżeli któryś z alumnów przyjdzie do mnie
i powie, że chce się poskarżyć na innego alumna, który źle się do
niego odnosi, albo na przełożonego, który zdaniem tegoż alumna
jest niesprawiedliwy, to nie zajmę żadnego stanowiska, dopóki nie
wysłucham oskarżanej osoby.
Lata kapłaństwa nauczyły mnie tego, że czasami przychodzi ktoś
i wszystko, co mówi, jest prawdziwe. Tyle tylko, że jest to jedynie
część prawdy, a czasem część prawdy bardziej wprowadza w błąd niż
całe kłamstwo. Niedawno jedna z pań w czasie rekolekcji poprosiła
mnie o rozmowę i przez godzinę opisywała, jakie to krzywdy wyrządzał
jej mąż, jak bardzo jej nie ufał i jak okrutnie wydzielał jej pieniądze,
mimo że dobrze zarabia. W trakcie rozmowy zorientowałem
się, że ta kobieta ma poważny problem alkoholowy i że prawdopodobnie
zachowanie jej męża było całkiem roztropne.

Powiedział jej to Ksiądz otwarcie?

Najpierw powiedziałem: „Być może mąż ma jakieś powody, że tak
wobec pani postępuje. Chętnie z nim o tym porozmawiam”. Na te
słowa kobieta wyraźnie się zmieszała i zaczęła stopniowo ujawniać,
że czasami to ona kupuje sobie jakieś piwo, ale to przecież normalne,
a mąż niesłusznie oskarża ją o alkoholizm. I zaczęło wychodzić
szydło z worka. Okazało się, że to owa kobieta, a nie jej mąż, jest
w tym przypadku poważnym problemem.
Zachęcam wszystkich księży i wszystkich, którzy starają się komuś
pomóc, zwłaszcza tam, gdzie w grę wchodzą także inne osoby,
na przykład w małżeństwie, rodzinie czy jakiejś wspólnocie, by wysłuchać
wszystkich zainteresowanych, zanim zajmie się jakieś stanowisko
w danej sprawie. Właśnie z tego powodu cieszę się, że mamy
coraz więcej rekolekcji dla par małżeńskich, dla całych rodzin czy dla
całych grup formacyjnych.

W Ewangelii też jest skierowane do tłumów Kazanie na Górze i dyskretna
rozmowa z Nikodemem; pouczanie uczniów i indywidualne spotkanie
z Samarytanką.


Jedno i drugie jest potrzebne. Jezus rozmawiał zarówno w cztery
oczy z pojedynczymi ludźmi, ale też formował naraz całe tłumy.
Można powiedzieć, że do południa prowadził duszpasterstwo ogólne,
a popołudniami i wieczorami prowadził duszpasterstwo elitarne,
formował grupy, wygłaszał coś w rodzaju nauk stanowych. Nic
mądrzejszego nie wymyślimy niż to, że potrzebne są różne formy
oddziaływania: od rozmów w cztery oczy przez rozmowy z parami
małżeńskimi czy rodzinami, w których jest jakiś problem, aż po kierownictwo duchowe całych wspólnot, grup formacyjnych czy środowisk.
Duszpasterz na wzór Chrystusa to taki ksiądz, który potrafi
towarzyszyć poszczególnym osobom i całym grupom. Potrafi ewangelizować indywidualnie, w małych grupach i przez kontakt z tłumami,na przykład w czasie niedzielnej Eucharystii czy w czasie Drogi
Krzyżowej na ulicach miasta. Wszystkie te formy kontaktu duszpasterskiego są potrzebne. Żadna z nich nie zastąpi pozostałych. Jeśli w jakiejś parafii ksiądz kładzie nacisk na grupy formacyjne kosztem
duszpasterstwa ogólnego, to niedobrze. Równie źle jest wtedy, gdy
ksiądz prowadzi jedynie duszpasterstwo ogólne. Zadaniem duszpasterzy
jest naśladowanie Jezusa, który umiał pomagać ludziom przez
rozmowy w cztery oczy i przez kontakt z wielkimi tłumami słuchaczy.

KS. MAREK DZIEWIECKI

(ur. 1954), kapłan Kościoła rzymskokatolickiego, doktor psychologii.

Adiunkt w Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Tytuł doktora nauk o wychowaniu otrzymał na Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie (1988).

Od wielu lat swą twórczością towarzyszy ludziom młodym, będącym w trudnym okresie dorastania. Jest autorem kilkudziesięciu książek, traktujących o wychowaniu, dojrzewaniu do małżeństwa i założenia rodziny, komunikacji interpersonalnej, a także o nowoczesnej profilaktyce i terapii uzależnień. Od 2000 prowadzi w Radomiu telefon zaufania “Linia Braterskich Serc”.


Inne wywiady i konferencje


GPS dla powołanych - Rozmowa z ks.Markiem Dziewieckim - WEJDZ

Psycholog w konfesjonale - WEJDZ

ks. Marek Dziewiecki - KONFERENCJE- wejdz