1
2
Wiesiek M.
245
Ale jakie to życie? (drugie pytanie po odpowiedzi: No jakoś żyję...) Czy można żyć całkiem “bezstresowo”, na tzw. “luzie”, pokojowo, powoli, bez pośpiechu i nerwów? Czy możemy zaadoptować (jeśli my …Więcej
Ale jakie to życie? (drugie pytanie po odpowiedzi: No jakoś żyję...)

Czy można żyć całkiem “bezstresowo”, na tzw. “luzie”, pokojowo, powoli, bez pośpiechu i nerwów? Czy możemy zaadoptować (jeśli my to potrafimy i jeśli to taki “luz”, jak my Słowianie go pojmujemy) postawę i styl postrzegania otoczenia, jaki rekomendują nam hinduscy mnisi czy myśliciele?
Jasne, że możemy i wcale nie dlatego, iżeśmy Słowianie, rodzina ludów niezwykła; inni mogą to także. Może-my prawie wszystko. Zatem - jeśli założymy, że do wszystkiego i wszystkich czujemy tylko sympatię bez względu na ich poglądy czy postawy, a może nawet miłość (włączając w to: żaby, krowy, komary oraz - rzecz jasna - bliźnich naszych kochanych), to zaraz i na jak długo chcemy, możemy stać się jak owi mnisi ze wschodu - cisi, bez emocji, lekko uśmiechnięci, z dystansem do uniwersu i zatroskanych, zahukanych istot - ludzi.
Możemy... nie jeść bardzo długo. Wątpliwe, czy uda się ten post przeciągnąć ponad 40 dni. Buddyści - jak wiadomo - “lewitują”, co może każdy - wystarczy tylko się dobrze skupić i... “NŻ” aż tyle (no bo jak te 86 kg ma lewitować?). Co oni tam jeszcze “wyczyniają”? Chyba nic już takiego. Nie słyszałem, że wytrzymał jakiś “dalajlama” bez ryżu dłużej niż półtora miesiąca.
Chrystus wytrzymał, i mógłby dłu-żej, z tym, że miał ważniejsze rzeczy do wykonania, niż “udowadnianie”, że nie tylko góry można przenosić, jeśli “zakotwiczenie” ma się w Najwyższym, ale też obejść się bez tych wszystkich “pyszności”, stanowiących rozmów najczęstszych temat numer dwa... zaraz po pogodzie. Każdy zatem, przy odrobinie aktorskich skłonności, bez problemu rolę mnicha typu wschodniego lub nawet guru zagrać może.
I tu teza tegoż felietonu - nie da się, jeśli olej i wrażliwość mamy w głowie, tak całkiem i zupełnie “bezstresowo”. Nawet Jezus, człowiek, ale także Syn Boga, nie żył na tej ziemi naszej w idylli i bez stresów. Parę razy, nie na żarty, się zdenerwował (- wyrzucenie handlarzy z przedsionka świątyni, - grubymi nićmi szyta intryga i zdrada wybranego - sic! - ucznia Judasza itd.).
Jakieś dwa miesiące jeździłem tak, jak życzą sobie tego “teoretycy poprawności ruchu drogowego w Ontario”: jak 50 - to 50, jak 100, to żadne tam 10 czy 15 więcej. “Bezstresowo”? Że zbyt często klak-son współużytkowników drogi słyszałem? Nic to. Głupki może. Spieszą się nie wiadomo po co i do czego. Dlaczego tylko dwa? Bo... policja nie karze, jeśli na “expresway’u” nie przekroczymy 120, a w mieście 10 ponad. A to “trąbienie” mnie już w większe stresy wprowadzało niż jazda “dosłowna”.
Morał? Zdrowy rozsądek. Jasne. Ale z nudów zginęlibyśmy z tym samym zdrowiem i rozsądkiem. Potrzebna fantazja (ale nie głupota), konieczne zmiany (lecz nie rewolucja). Jednakowoż nie to stanowi o “motorze” i sensie życia. Nie postęp, zmiany, nowe technologie, dowcipy, spektakle, gadżety, miłosne podboje, kolejne stopnie naukowe, “wypasiona chata i auto”.
Nie sztuczne zainteresowanie problemami zagubionych ludzi, realna pomoc potrzebującym, zarażenie uśmiechem życia wątpiących, spojrzenie na swe słabostki i podjęcie z nimi walki, oddanie swego życia, jeśli zajdzie taka konieczność, za każdego, kto dzięki temu ocaleje.
To tylko ma sens. Jasne wszak, że nie w każdej światopoglądowej konwencji.