3
4
1
2
Wiesiek M.
253
Odwrotnie. Myślę, że to nie jest tak, jak chcą marksiści i materialiści, iżby wszystko ewaluowało od materii ("która jest pierwotna") do ducha ("który jest wtórny"), lecz całkiem możliwe, choć tego …Więcej
Odwrotnie.

Myślę, że to nie jest tak, jak chcą marksiści i materialiści, iżby wszystko ewaluowało od materii ("która jest pierwotna") do ducha ("który jest wtórny"), lecz całkiem możliwe, choć tego jeszcze nie "udowodniłem", iż jest odwrotnie.
Aczkolwiek nie musi to być całkiem tak, jak sądzą deiści, idealiści czy po prostu "wierzący", że nie ma ewolucji niekontrolowanej, czyli samoistnej, przebiegającej bez względu na wszystko i wszystkich.
Dopuszczam taką oto wersję, że świat duchowy, niematerialny (o którego notabene istnieniu jestem przekonany) zapragnął "ewoluować" w stronę rzeczywistości materialnej. Jasne, że nie abstrakcyjny świat niematerialny, duchowy - zapragnął. To Bóg, stwórca wszechrzeczy podjął myśl, by go stworzyć i rozwijać. Dostrzegł w tym... niesłychaną przestrzeń dla rozwijania wolności i miłości swych stworzeń, które ciągle stwarza, ale nie ogranicza i pragnie ich samoidentyfikacji oraz suwerenności jako pełnowymiarowe, i coraz pełniejsze, osoby.
Usłyszałem nie tak dawno jedno z przesłań, jakie Chrystus przekazał św. siostrze Faustynie. W którymś momencie zapisała ona w swym "Dzienniczku", iż anioły, byty duchowe, zazdroszczą nam - ludziom - cierpienia i tego, co z niego wypływa. Pierwszy wniosek jest taki, że istoty duchowe nie cierpią. Potężne anioły, stworzone jak my - na obraz i podobieństwo Boga - nie znają cierpienia. Niektóre z nich, przekonane przez Lucyfera, odłączyły się od wiernych Panu i utworzyły alternatywny związek duchów, zwany przez nas i Niebo - Piekłem. Poniewczasie, przekonały się, że pycha, wynikająca z przekonania o swej sile oraz separacja od Źródła wszelkiego stworzenia, to ślepa uliczka. Z tym, że powrotu nie było.
Rzeczywistość stworzeń duchowych, jak można mniemać, jest inna niż nasza - ludzi - stworzeń nie niższego może, lecz innego rodzaju. Aniołowie mieli "wszystko podane na tacy". Widzieli Boga "twarzą w twarz". Oni nie musieli wierzyć, ufać, dojrzewać do Boga, wznosić się ponad to, co doświadczali. Oni Go widzieli i czuli. Mieli stale Jego miłość i obecność. Ta stałość i bezpośredniość Boga, nie znaczyła jednak, iż byli niewolnikami. Nie byli "na Niego skazani". Byli wolnymi osobami.
I jako wolni - niektórzy z nich - czując, że są nieśmiertelni i wyposażeni w niewyobrażalną moc, posłuchali perswazji silnej osobowości - Lucyfera, i poszli za nim, wbrew Bogu - ich stworzycielowi.

My mamy to szczęście, że nasze błędy i grzechy, mogą być przebaczone. Mamy go, gdyż Boga, jak oni, nie widzimy, a często nie doświadczamy. Musimy wierzyć. Oni (aniołowie) mieli jasność - widzieli Go, byli blisko Niego, trwali z Nim.
Czy Adam widział Boga jak aniołowie? Czy tak samo Go doświadczał? Księga Rodzaju nie mówi o tym wprost. Lecz wspomina o dialogu pierwszego człowieka ze Stwórcą. Adam uległ argumentom Ewy. Ale ta nie wzięła ich znikąd. Dostarczył ich jej szatan, czyli anioł, który wybrał swoją, inną niż Stwórca mu podał, drogę.
Cierpienie. Pan skazał po tym człowieka na cierpienie. Udręki życia, choroby, przekleństwa, traumy, niepewności.
Sądzę, że Adam (i Ewa, bo to razem człowiek; równie dobrze sam Adam mógł zgrzeszyć jak ona) nie widział i nie doświadczał Boga, jak przedtem aniołowie. On słyszał głos. Wiedział, że jest dobry głos Boga, ale uległ podszeptom złego. Był słaby, mało krytyczny, oczarowany swym byciem i obietnicami, że może zawojować raj (świat) i być panem. Swego losu. Sam, bez oglądania się na kogokolwiek. Poczuł wolność. Która często idzie w parze z pychą.
Bóg jednak widział w człowieku nadzieję, jego samego i Swoją, na dojrzewanie w cierpieniu. Na samooczyszczenie, katharsis. Na wiarę, iż każdy z nas jest zdolny wznieść się ponad swe chwilowe "jestem i żyję, jak chcę" i dostrzec całkiem inną niż nasze materialne imponderabilia, rzeczywistość.
I dał nam cierpienie, albo chwile niepewności lub zagubienia, może depresję, byśmy nie czuli się tak "silni" jak aniołowie.
Myśl św. Faustyny - nie jej, Chrystusa - wiele mówi. Wierzymy w Boga, mimo, iż Go nie widzieliśmy (jak apostołowie; z tym, że oni patrzyli na "świetnego" faceta, który rewelacyjnie przemawiał, a i owszem - uzdrawiał, lecz do końca nie byli przekonani, że to Syn Boży; nawet Piotr; Tomasz nawet po zmartwychwstaniu).
Bóg zapragnął być człowiekiem. Do aniołów już się "zbliżył" jak mógł. Do ludzi nie. Żydzi wciąż Mu nie dowierzali. Chcieli tu i teraz. Broń nas, poskramiaj wrogów, wybrałeś nas - chcemy być kimś tu na Ziemi. Spokojnie, wierzcie Panu - mówił Abraham, Mojżesz i cała plejada proroków. Nie widzieli, nie wierzyli.
Słowo Przedwieczne było u Boga przed wiekami, czyli zanim powstał człowiek. Bóg wiedział, że tak będzie z narodem wybranym. Ale go wybrał.
Mała dygresja - kiedyś znany poeta Roman Małańczak zapytał mnie, dlaczego ich wybrał. Przecież oni tacy, owacy itd. Hmm - może właśnie dlatego - odparłem. Ale nie jest to takie pewne...
Już kończę, jak mawiał mój proboszcz, a zawsze przedłużał homilię.
Nieudowodnioną (i nigdy nie będzie; "tu i teraz") moją hipotezą jest oto taka:
Bóg stwierdził, że tylko poprzez cierpienie "złoto nabiera wartości i szlachetności". Stworzył materię, a potem nas. Ukochał nas i dał nam szansę, ciągle nam daje, byśmy się poprzez cierpienie (jakiekolwiek) nawracali, uszlachetniali, dojrzewali do zrozumienia, że najpierw musimy prawdziwie pokochać siebie (to rzecz wstępna), potem innych ludzi, a w rezultacie Jego - Stwórcę naszej wiecznej szczęśliwości w jedności z Nim i z Jego obecnością.
Swego Syna Jezusa Chrystusa uczynił człowiekiem, by nam pokazać, że właśnie cierpienie i poświęcenie dla innych, to prawdziwy sens życia. Pragnie, byśmy z Nim byli dalej. Z miłości. Wolność to atrybut każdej osoby. A wybór jest naszą suwerenną sprawą.
Do zobaczenia w Niebie.