Wiesiek M.
280

Cierpienie nie jest sensem, a na pewno nie celem, lecz jest drogą, która pozwala je dostrzec

Myślę, że to nie jest tak, jak chcą byli, ale też wciąż “czynni” marksiści, i materialiści, iżby wszystko ewaluowało od materii ("która jest pierwotna") do ducha ("który jest wtórny"), lecz całkiem możliwe, iż jest odwrotnie, choć też w drodze swoistej “ewolucji”.
Uważam, iż może nie być wszak tak, jak sądzą deiści, idealiści czy po prostu "wierzący", że nie ma ewolucji niekontrolowanej, czyli samoistnej, przebiegającej bez względu na wszystko i wszystkich.
Dopuszczam taką oto wersję, że świat duchowy, niematerialny (o którego nota bene istnieniu jestem przekonany) zapragnął "ewoluować" w stronę rzeczywistości materialnej. Jasne, że nie abstrakcyjny świat niematerialny, duchowy - zapragnął. To Bóg, stwórca wszechrzeczy podjął myśl, by go stworzyć i rozwijać. Dostrzegł w tym... niesłychaną przestrzeń dla rozwijania wolności i miłości swych stworzeń, które ciągle stwarza, ale nie ogranicza i pragnie ich samoidentyfikacji oraz suwerenności jako pełnowymiarowych, i coraz pełniejszych osób.
Usłyszałem nie tak dawno jedno z przesłań, jakie Chrystus przekazał św. siostrze Faustynie (naszej w sposób Boży genialnej “prostaczce”). W którymś momencie zapisała ona w swym "Dzienniczku", iż anioły, byty duchowe, “zazdroszczą” nam - ludziom - cierpienia i tego, co z niego wypływa. Pierwszy wniosek jest taki, że istoty duchowe nie cierpią. Nie cierpią jednak tylko wówczas, gdy trwają w swym wyborze Boga, kiedy w swej wolności uznają się za wspaniale wyposażone przez Stwórcę istoty, stworzone jak my - na obraz i podobieństwo Boga. Niektóre z nich jednak, przekonane przez Lucyfera, odłączyły się od wiernych Panu i utworzyły alternatywny związek duchów, zwany przez nas i Niebo - Piekłem.
Ich dramat, a więc i cierpienie, zaczyna się wówczas, gdy już wybiorą z własnej woli i na zawsze. Kiedy uświadomią sobie, że pycha, wynikająca z przekonania o swej sile oraz separacja od Źródła wszelkiego stworzenia, to ślepa uliczka. Z tym, że powrotu nie ma.
Rzeczywistość stworzeń czysto duchowych, jak można mniemać, jest inna niż nasza - ludzi - stworzeń nie niższego może, lecz innego rodzaju. Aniołowie mieli jakby "wszystko podane na tacy". Widzieli Boga "twarzą w twarz". Nie musieli wierzyć. Mieli wszak inną niż my, ludzie, wolność. Ale pełną wolność. Bóg nie stwarza osoby jako przedmiotu. On stwarza tylko z miłości. Powołuje do życia całkowicie wolne, niezależne, nieskrępowane niczym, także Jego wolą, osoby.
Nasz “dramat”, lecz także owa wolność stworzeń, polega na tym, iż możemy, jak oni, aniołowie, wybrać: - kochamy Go, akceptujemy, zgadzamy się na Jego najlepszą dla nas drogę, albo - dochodzimy do wniosku, że jesteśmy na tyle niezależnymi od Stwórcy istotami, że możemy kreować swą własną rzeczywistość i przestrzeń wolności, inną, własną, różną niż On nam zaproponował. Gdyż uznał, że w tej się najpełniej zrealizujemy i będziemy naprawdę szczęśliwi. Możemy też uznać, jak to czyni wielu, że Go nie ma, że rzeczywistość duchowa to ułuda i wymysł naiwnych czy “szalonych” iluzji.
Co nam wtedy pozostaje? Samouwielbienie i faktyczna iluzja, że jesteśmy jak zwierzęta tyle, że z tzw. kulturą.
Nasz Bóg - Ojciec jest żywą osobą. Jest to Osoba - mówiąc bardzo kolokwialnie - interaktywna, zatem żywa właśnie. Bóg na bieżąco reaguje na nasze modlitwy, potrzeby i oczekiwania. On chce z nami rozmawiać, być z nami w kontakcie. Gdy z Nim rozmawiamy w modlitwie czy oddajemy Mu cześć, uczestnicząc we Mszy świętej, to albo faktycznie z Nim rozmawiajmy, albo też - jeśli rzecz całą traktujemy jako rytuał, w który wpisani jesteśmy z racji tradycji, zwyczaju kulturowego czy rodzinnych praktyk - bądźmy na tyle uczciwi, by w ogóle nie udawać, że modlimy się, bo On tam jest i chcemy oddać Mu chwałę. Nie róbmy “szopki” sami z siebie. Wolę postawę, gdy nie chodzimy do kościoła, bo tak czujemy, niż kiedy chodzimy, bo tak wypada. To zwyczajna obłuda...
A jeśli już idziemy w niedzielę na Mszę świętą, by oddać Mu cześć, to ubierzmy się jak byśmy szli na znakomite “przyjęcie” do dystyngowanego gospodarza. Nie kurteczka z napisem “University of Toronto” (ostatnio taki widziałem) czy skóra i dżinsy, lecz: faceci - najlepszy garnitur, a białogłowy nasze - piękne, skromne, lecz eleganckie suknie.
Ale wróćmy do naszych anielskich i człowieczych rozważań. Otóż oni - aniołowie - doświadczali stale Jego miłości i obecności. Ta stałość i bezpośredniość Boga nie znaczyła jednak, iż byli niewolnikami. Nie byli "na Niego skazani". Byli wolnymi osobami. I jako wolni - niektórzy z nich - czując, że są nieśmiertelni i wyposażeni w niewyobrażalną moc, posłuchali perswazji silnej osobowości - Lucyfera, i poszli za nim.
My mamy to szczęście, że nasze błędy i grzechy mogą być przebaczone wielokrotnie. Oni mieli wiele czasu na decyzję, ale jest ona nieodwracalna. Mamy go (“szczęście”), gdyż Boga, jak oni, nie widzimy, a często nie doświadczamy. Musimy wierzyć, tzn. dochodzić swym rozumem i miłością do Prawdy i Boga. Gdybyśmy, jak oni, mogli Go dziś zobaczyć, nasza szansa byłaby jak ich - jednorazowa.
Czy Adam widział Boga jak aniołowie? Czy tak samo Go doświadczał? Księga Rodzaju nie mówi o tym wprost. Wspomina o dialogu pierwszego człowieka ze Stwórcą. Adam uległ argumentom Ewy. Ale ta nie wzięła ich znikąd. Dostarczył ich jej szatan, czyli anioł, który wybrał drogę inną niż Stwórca mu sugerował.
Cierpienie. Pan “skazał“ po tym człowieka na cierpienie. Udręki życia, choroby, przekleństwa, traumy, niepewności. Sądzę, że Adam (i Ewa, bo to razem - człowiek; równie dobrze sam Adam mógł zgrzeszyć jak ona) nie widział i nie doświadczał Boga, jak przedtem aniołowie. On słyszał głos. Wiedział, że jest to głos Boga, ale uległ podszeptom złego. Był słaby, mało krytyczny, oczarowany swym byciem i podszeptami, że może zawojować raj (świat) i być panem swego losu. Sam, bez oglądania się na kogokolwiek. Poczuł wolność. Która często idzie w parze z pychą. To paradoks wolności.
Bóg jednak widział w człowieku nadzieję, jego samego i Swoją - na dojrzewanie w cierpieniu. Na samooczyszczenie, katharsis. Na wiarę, iż każdy z nas jest zdolny wznieść się ponad swe chwilowe "jestem i żyję, jak chcę" i dostrzec całkiem inną niż nasze materialne imponderabilia, rzeczywistość. I dał nam cierpienie, albo chwile niepewności lub zagubienia, może depresję, byśmy nie czuli się tak "silni" jak aniołowie.
Myśl św. Faustyny - nie jej, Chrystusa - wiele mówi. Wierzymy w Boga, mimo, iż Go nie widzieliśmy. Bóg zapragnął być człowiekiem, bo nas ukochał. Do aniołów już się "zbliżył" jak mógł. Do ludzi nie. Żydzi wciąż Mu nie dowierzali. Chcieli tu i teraz. - Broń nas, poskramiaj wrogów, wybrałeś nas - chcemy być kimś tu na Ziemi. - Wierzcie Panu - mówił Abraham, Mojżesz i plejada proroków. Nie uwierzyli, choć doświadczali Jego troski.
Poprzez cierpienie "nabieramy wartości i szlachetności". Bóg nas ukochał i dał nam szansę, ciągle nam daje, byśmy się poprzez cierpienie (jakiekolwiek) nawracali, uszlachetniali, dojrzewali do zrozumienia, że najpierw... musimy de facto pokochać siebie (czyli spojrzeć w lustro bez wyrzutów), potem innych ludzi, a następnie i najbardziej Jego - naszego Stwórcę - i tak naprawdę - jedynego sensu i odniesienia naszego życia.
Swego Syna Chrystusa uczynił jednym z nas także po to, by nam pokazać, że cierpienie i poświęcenie dla innych, szlifuje nasze charaktery i ukazuje prawdziwy sens życia. Zapragnął, byśmy z Nim byli na wieczność. Wybór jest naszą suwerenną sprawą. Jesteśmy wolni! Do doskonalenia się, ale również do Jego odrzucenia i niewiary w jakiekolwiek wartości duchowe, prócz tych, które ograniczają się do naszych prywatnych “interesików”.

Wiesław Magiera