V.R.S.
21,9 tys.

Wyznanie wiary Józefa Ratzingera w rewolucję soborową

w ostatnim miesiącu urzędowania (luty 2013) złożone (źródło i całość):

"Jest dla mnie szczególnym darem Opatrzności fakt, że zanim przestanę pełnić posługę Piotrową, mogę jeszcze zobaczyć moich księży, duchowieństwo Rzymu. Zawsze wielką radością napawa widok, że Kościół żyje, że Kościół w Rzymie jest żywy; są pasterze, którzy w duchu Najwyższego Pasterza prowadzą owczarnię Pana. Jest to duchowieństwo prawdziwie katolickie, powszechne. (...)
Na dzisiaj z uwagi na uwarunkowania wynikające z mojego wieku nie mogłem przygotować wielkiego, prawdziwego przemówienia, jak można było oczekiwać. Myślę raczej o małej pogawędce na temat Soboru Watykańskiego II, tak jak ja go widziałem. Zacznę od anegdoty. W 1959 r. zostałem mianowany profesorem na uniwersytecie w Bonn, gdzie kształcą się studenci, seminarzyści z diecezji kolońskiej i innych okolicznych diecezji. W ten sposób nawiązałem kontakt z arcybiskupem Kolonii, kard. Fringsem. Kard. Siri z Genui – wydaje mi się, że w 1961 r. – zorganizował cykl konferencji różnych kardynałów europejskich na temat Soboru i zaprosił także arcybiskupa Kolonii, aby wygłosił wykład na temat: „Sobór i świat myśli nowoczesnej”.
Kardynał poprosił mnie – najmłodszego z profesorów – abym napisał mu projekt konferencji. Projekt spodobał mu się i zaproponował słuchaczom w Genui wykład w takiej formie, jak go napisałem. Wkrótce po tym papież Jan XXIII zawezwał go do siebie i kard. Frings był pełen obaw, że być może powiedział coś niewłaściwego, błędnego i został wezwany, by usłyszeć naganę, a może także zostanie pozbawiony purpury. Tak iż, kiedy jego sekretarz ubierał go na audiencję, kardynał powiedział: „Być może teraz po raz ostatni mam na sobie ten strój.” Po czym wszedł. Papież Jan XXIII wyszedł mu na spotkanie, objął i powiedział: „Dziękuję, Eminencjo. Powiedział Eminencja to, co ja zamierzałem powiedzieć, ale nie znajdowałem słów”. W ten sposób kard. Frings dowiedział się, że jest na dobrej drodze, i zaprosił mnie, abym wraz z nim udał się na Sobór, najpierw jako jego osobisty ekspert, a następnie, podczas pierwszego okresu – wydaje mi się, że w listopadzie 1962 r. – zostałem mianowany także oficjalnym ekspertem Soboru.
Tak więc pojechaliśmy na Sobór nie tylko z radością, ale i z entuzjazmem. Były ogromne oczekiwania. Mieliśmy nadzieję, że wszystko się odnowi, że nadejdzie naprawdę nowa Pięćdziesiątnica, nowa epoka Kościoła, gdyż Kościół był w tamtym czasie jeszcze dość silny, licznie jeszcze uczestniczono w niedzielnej Mszy św., liczba powołań do kapłaństwa i życia zakonnego już nieco zmalały, ale było ich jeszcze dostatecznie dużo. Jednakże wyczuwało się, że Kościół się nie rozwijał, kurczył się, że wydawał się raczej rzeczywistością z przeszłości, a nie zwiastunem przyszłości. W tamtym czasie mieliśmy nadzieję, że ta relacja się odnowi, zmieni; że Kościół na nowo stanie się siłą przyszłości i dnia dzisiejszego. Wiedzieliśmy, że relacja Kościoła z czasami nowożytnymi od samego początku była trochę konfliktowa, począwszy od błędu Kościoła w przypadku Galileusza. Sądzono, że naprawi się ten błędny początek i odnajdzie na nowo jedność między Kościołem a najlepszymi siłami świata, aby ludzkości otworzyć przyszłość, by zapoczątkować prawdziwy postęp. Tak więc byliśmy pełni nadziei, entuzjazmu, a także woli, by w tej sprawie odegrać właściwą nam rolę. (...)
Pierwszym momentem, w którym ujawniła się ta postawa, był już pierwszy dzień. Na ten pierwszy dzień przewidziane były wybory Komisji i zostały przygotowane w sposób możliwie bezstronny listy, nazwiska. Listy te miano przegłosować. Natychmiast jednak ojcowie powiedzieli: Nie, nie chcemy głosować na gotowe już listy. To my jesteśmy podmiotem Soboru. Trzeba więc było przesunąć wybory, gdyż ojcowie chcieli się lepiej wzajemnie poznać, sami chcieli przygotować listy. I tak się stało. Kard. Liénart z Lille i kard. Frings z Kolonii publicznie powiedzieli: Nie, tak nie można. Chcemy sporządzić własne listy i wybierać naszych kandydatów. Nie był to akt rewolucyjny, lecz akt sumienia, odpowiedzialności ze strony ojców soborowych.
W ten sposób rozpoczęło się intensywne zabieganie o to, aby się poznać nawzajem, co nie było przypadkowe. W „Collegio dell’Anima”, gdzie mieszkałem, mieliśmy wiele wizyt. Kardynał był bardzo znany, widzieliśmy kardynałów z całego świata. (...) Było to zresztą typowe dla całego Soboru: małe spotkania różnych środowisk. Poznałem w ten sposób wielkie postaci, takie jak o. de Lubaca, Daniélou, Congara itd. (...) Było to już doświadczenie powszechności Kościoła i konkretnej rzeczywistości Kościoła, który nie otrzymuje po prostu nakazów z góry, ale razem rośnie i idzie naprzód, zawsze rzecz jasna pod przewodnictwem Następcy Piotra. Wszyscy, jak już powiedziałem, przybywali z wielkimi oczekiwaniami. Nigdy nie było Soboru o takich rozmiarach, ale nie wszyscy wiedzieli, co czynić. Najlepiej przygotowane, powiedzmy, tymi, które miały najbardziej wykrystalizowane idee, były episkopaty francuski, niemiecki, belgijski i holenderski – tzw. „przymierze nadreńskie”. (...)
Pierwszym, początkowym, prostym – pozornie prostym – zamiarem było zreformowanie liturgii, co zapoczątkował już Pius XII, dokonując reformy liturgii Wielkiego Tygodnia. Drugą kwestią była eklezjologia, trzecią – Słowo Boże, Objawienie, i wreszcie – także ekumenizm. Francuzi, znacznie bardziej niż Niemcy, pragnęli podjąć problem relacji między Kościołem a światem. Zacznijmy od pierwszej kwestii. (...) Starano się przełożyć wzniosłą treść, wzniosły język liturgii klasycznej na słowa o większym ładunku emocji, bliższe ludzkim sercom. (...) Odkryto na nowo piękno, głębię, historyczne bogactwo ludzkie, duchowe Mszału i konieczność, aby nie tylko przedstawiciel ludu, mały chłopiec przy ołtarzu, mówił: „Et cum spiritu Tuo” itd., ale aby był to naprawdę dialog między kapłanem a ludem, aby naprawdę liturgia ołtarza i liturgia ludu stały się jedną liturgią, aktywnym uczestnictwem, aby bogactwa docierały do ludu. Tak więc liturgia została ponownie odkryta, odnowiona. (...) Był to, powiedzmy, rzeczywiście akt Opatrzności, że na początku Soboru podjęto kwestię liturgii, to znaczy Boga, adoracji. (...) Były też zasady: zrozumiałości, a nie zamknięcia w nieznanym, nie używanym języku, jak również aktywnego udziału. (...)
Drugi temat: Kościół. (...) Od początku był zamiar uzupełnienia w sposobnej chwili eklezjologii Soboru Watykańskiego I, tak aby była ona kompletna. Także w tym względzie warunki zdawały się bardzo dobre, gdyż po pierwszej wojnie światowej odrodziło się poczucie Kościoła pojmowanego w nowy sposób. Romano Guardini powiedział: „W duszach zaczyna budzić się Kościół”, a pewien biskup protestancki mówił o „wieku Kościoła”. (...) My, prawdziwe „my” wierzących razem z „Ja” Chrystusa jesteśmy Kościołem, każdy z nas; nie „jakieś my”, jakaś grupa, która ogłasza się Kościołem. Nie: to „my jesteśmy Kościołem” wymaga właśnie mojego włączenia się w wielkie „my” wierzących wszystkich czasów i miejsc. Tak więc pierwszą ideą było dopełnienie eklezjologii w sensie teologicznym, ale następnie także pod względem strukturalnym: to znaczy obok następcy Piotra, jego wyjątkowej funkcji, trzeba było też lepiej określić funkcję biskupów, episkopatu. Aby to uczynić, wynaleziono słowo „kolegialność”, wywołujące wiele dyskusji, zażartych dyskusji, powiedziałbym, że nawet trochę przesadnych. (...) Były to, można powiedzieć, dwa elementy podstawowe, a tymczasem, gdy szukano pełnej teologicznej wizji eklezjologii, po latach czterdziestych, w latach pięćdziesiątych, zrodziła się już pewna krytyka co do koncepcji Ciała Chrystusa: „mistyczne” byłoby nazbyt duchowe, zbyt ekskluzywne. Zaryzykowano wobec tego koncepcję „ludu Bożego”. (...)
Jeszcze bardziej konfliktowy był problem Objawienia. Chodziło tutaj o relację między Pismem Świętym a Tradycją. Egzegetom chodziło przede wszystkim o większą wolność. Mieli oni, powiedzmy, poczucie niższości wobec protestantów, którzy dokonywali wielkich odkryć, podczas gdy katolicy czuli się trochę „upośledzeni” z powodu konieczności podporządkowania się Magisterium. (...) Był to dość trudny spór, ale dzięki Papieżowi i – powiedzmy – dzięki światłu Ducha Świętego, który był obecny podczas Soboru, powstał dokument, który jest jednym z najpiękniejszych, a także najbardziej innowacyjnych dokumentów całego Soboru i który należy bardzo jeszcze studiować, gdyż również dzisiaj egzegeza próbuje odczytywać Pismo Święte poza Kościołem, poza wiarą, jedynie w tzw. duchu metody historyczno-krytycznej, metody ważnej, ale nie na tyle ważnej, by mogła podsunąć rozwiązania dające ostateczną pewność. Tylko jeśli wierzymy, że nie są to słowa wyłącznie ludzkie, ale słowa Boga i tylko jeśli żyje żywy podmiot, do którego mówił i mówi Bóg, możemy dobrze interpretować Pismo Święte. I tutaj, jak powiedziałem w przedmowie do mojej książki o Jezusie (por. tom I) jest jeszcze wiele do zrobienia, aby Pismo Święte zostało odczytane prawdziwie w duchu Soboru. Tutaj wprowadzenie w życie Soboru ciągle jeszcze nie jest pełne, ciągle jeszcze jest wiele do zrobienia.
Wreszcie ekumenizm. Nie chciałbym tu wchodzić w te problemy, ale było oczywiste – szczególnie po „męce” chrześcijan w okresie narodowego socjalizmu – że chrześcijanie mogą odnaleźć jedność, przynajmniej dążyć do jedności, ale było też jasne, że tylko Bóg może dać jedność. Jesteśmy wciąż na tej drodze. W tych kwestiach „przymierze nadreńskie”, jeśli tak można powiedzieć, zrobiło swoje.
Druga część Soboru jest znacznie bardziej obszerna. Bardzo pilny wydawał się temat: świat współczesny, epoka nowoczesna a Kościół, a wraz z nim kwestie odpowiedzialności za budowanie tego świata, społeczeństwa, odpowiedzialności za przyszłość tego świata i nadziei eschatologicznej, odpowiedzialności etycznej chrześcijanina, i gdzie znajduje on wskazania, następnie wolności religijnej, postępu i relacji z innymi religiami. Wówczas w dyskusję włączyły się wszystkie grupy Soboru – nie tylko Ameryka, Stany Zjednoczone, które żywo interesowała kwestia wolności religijnej. Podczas trzeciej sesji powiedzieli oni papieżowi: Nie możemy wrócić do domu bez dorobku uchwalonej przez Sobór deklaracji o wolności religijnej. (...) Także Afryka, Azja widziały potrzebę dialogu międzyreligijnego. Muszę przyznać, że uwydatniły się problemy, których my, Niemcy na początku, nie widzieliśmy. Nie mogę teraz tego wszystkiego opisać. Wielki dokument Gaudium et spes bardzo dobrze przeanalizował problem relacji między chrześcijańską eschatologią a doczesnym postępem, między odpowiedzialnością za społeczeństwo jutra a odpowiedzialnością chrześcijanina wobec wieczności i w ten sposób odnowił również etykę chrześcijańską, podstawy. Ale, powiedzmy nieoczekiwanie, powstał obok tego wielkiego dokumentu inny, odpowiadający w sposób bardziej syntetyczny i konkretny na wyzwania czasu, a mianowicie Nostra aetate.
Od początku byli z nami nasi żydowscy przyjaciele, którzy powiedzieli, zwłaszcza nam, Niemcom, ale nie tylko nam, że po smutnych wydarzeniach tego nazistowskiego wieku, dekady nazistowskiej, Kościół katolicki musi powiedzieć coś o Starym Testamencie, o narodzie żydowskim. Mówili, że choć jest oczywiste, iż Kościół nie jest odpowiedzialny za Szoah, to ci, którzy popełnili te zbrodnie, byli w większości chrześcijanami. Musimy więc pogłębić i odnowić sumienie chrześcijańskie, nawet jeśli dobrze wiemy, że prawdziwi wierzący zawsze przeciwstawiali się tym rzeczom. W ten sposób stało się jasne, że przedmiotem refleksji powinna być relacja do świata starożytnego ludu Bożego. Zrozumiałe też, że biskupi z krajów arabskich nie byli z tego zadowoleni. Obawiali się trochę gloryfikacji państwa Izrael, czego naturalnie nie chcieli. Powiedzieli: cóż, naprawdę teologiczna wskazówka odnośnie do narodu żydowskiego jest dobra, konieczna, ale jeśli mówicie o tym, to trzeba też mówić o islamie, tylko w ten sposób zachowamy równowagę. Islam również jest wielkim wyzwaniem i Kościół powinien wyjaśnić swoją relację z islamem. Tej rzeczy my w tym czasie nie bardzo rozumieliśmy, trochę tak, lecz nie bardzo. Dziś wiemy, jakie to było konieczne.
Kiedy zaczęliśmy pracować także nad islamem, powiedziano nam: Ale są też inne religie świata: cała Azja! Pomyślcie o buddyzmie, hinduizmie... I tak, zamiast deklaracji, która pierwotnie miała dotyczyć tylko starożytnego ludu Bożego, powstał tekst o dialogu międzyreligijnym, wyprzedzając to, co trzydzieści lat później stało się jasne z całą swą mocą i znaczeniem. Nie mogę teraz rozwinąć tego tematu, ale kiedy czyta się tekst, widać, że jest bardzo treściwy oraz przygotowany przez ludzi, którzy naprawdę znali realia i zwięźle wskazuje, w kilku słowach, to, co najistotniejsze, a więc także podstawę dialogu, z zachowaniem różnic, różnorodności, w wierze w wyjątkowość Chrystusa, który jest jeden. Człowiek wierzący nie może myśleć, że wszystkie religie są wariacjami na ten sam temat. Nie, istnieje rzeczywistość Boga żywego, który przemówił i jest jeden Bóg, jeden Bóg wcielony, a więc jedno Słowo Boże, które jest naprawdę Słowem Boga. Ale istnieje doświadczenie religijne zawierające pewne ludzkie światło stworzenia. Tak więc konieczne jest i możliwe nawiązanie dialogu, a tym samym otwarcie się na drugiego i otwarcie wszystkich na Boży pokój, wszystkich Jego dzieci i całej Jego rodziny.
Tak więc, te dwa dokumenty, o wolności religijnej i Nostra aetate, w połączeniu z „Gaudium et spes” są bardzo ważną trylogią, której znaczenie stało się jasne dopiero po dziesiątkach lat i wciąż jeszcze staramy się lepiej zrozumieć to wszystko razem: całkowitą wyjątkowość Bożego Objawienia, wyjątkowość jedynego Boga wcielonego w Chrystusie razem z wielością religii, poprzez które poszukujemy pokoju, także sercem otwartym na światło Ducha Świętego, który oświeca i prowadzi do Chrystusa.
Chciałbym teraz dodać jeszcze trzecią kwestię: był Sobór ojców, prawdziwy Sobór, ale był też Sobór mediów. Był to niemal osobny Sobór, a świat przez nie postrzegał Sobór, przez środki przekazu. Tak więc tym Soborem, który skutecznie docierał do ludzi był Sobór mediów, a nie Sobór ojców. (...) Wiemy, że ten Sobór mediów docierał do wszystkich. Był on więc dominujący, bardziej skuteczny i spowodował tak wiele dramatów, problemów, rzeczywistych nieszczęść: zamknięte seminaria, zamknięte klasztory, banalizację liturgii..., a prawdziwy Sobór napotykał trudności, aby nabrać konkretnego kształtu, aby się urzeczywistnić. Sobór wirtualny był silniejszy niż Sobór realny. Lecz prawdziwa siła Soboru była obecna i powoli coraz bardziej się urzeczywistnia, stając się prawdziwą siłą, która jest prawdziwą reformą, odnową Kościoła. Wydaje mi się, że 50 lat po Soborze widzimy jak ten Sobór wirtualny kruszy się, ustępuje, a jawi się prawdziwy Sobór, z całą swoją siłą duchową. Naszym zadaniem, właśnie w tym Roku Wiary, poczynając od Roku Wiary, jest zabieganie o to, aby prawdziwy Sobór, ze swoją mocą Ducha Świętego, się urzeczywistniał i by prawdziwie odnowił się Kościół. Ufajmy, że Pan nam pomoże. Ja, kiedy odejdę, moją modlitwą będę z wami zawsze i razem będziemy szli naprzód z Panem, mając pewność: Pan zwycięży! Dziękuję!"

Soborowi "eksperci" (periti): o. Karl Rahner SJ (z lewej) i ks. Józef Ratzinger

podobne tematy:
J. Ratzinger: Wprowadzenie w posoborowe chrześcijaństwo
D. Wemhoff: Amerykański umysł Józefa Ratzingera
Amerykański umysł Józefa Ratzingera (2)
Posoborowa sztuka hermeneutyki na przykładzie (2)
Fatima i trup w posoborowej szafie
romanowski udostępnia to
320
Wulfram Elendur Magladhur udostępnia to
604