V.R.S.
161,8 tys.

Krwawy Wielki Piątek

Bazaltowe to miejscowość znajdująca się ok. 150 kilometrów od obecnej polskiej granicy. Przed II wojną światową nazywała się Janowa Dolina i stanowiła powstałe przy założonej w roku 1928 kopalni bazaltu osiedle. Kamieniołomy w Janowej Dolinie były największym zakładem tego typu na Wołyniu, dla ich potrzeb zbudowano specjalną bocznicę kolejową. W książce "Wołyński życiorys" Bogusław Saboń opisuje początki osady oraz jej specyfikę jako ośrodka ludności polskiej: "Miejscowość została zbudowana w latach 1920-1930 przy nowopowstałych Państwowych Kamieniołomach Bazaltu, zatrudniających ok. 1200 pracowników. Rozrastała się w miarę rozwoju kopalni, osiągając w końcu lat 30-tych liczbę ponad 3000 mieszkańców, w tym 97% Polaków (...) Dużą część załogi kopalni stanowili pracownicy dojeżdżający do pracy koleją, jak również mieszkańcy pobliskich wiosek, głównie wsi Złaźne, leżącej na lewym brzegu Horynia. Janowa Dolina była osiedlem nowoczesnym, w pełni zelektryzowanym, zwodociągowanym, skanalizowanym, zbudowanym na podstawie szczegółowego planu urbanistycznego. Osiedle mieszkaniowe zrealizowano na terenie pięknego lasu sosnowego (...) Osiedle położone było na obszarze pomiędzy wyrobiskiem kopalnianym Nr 1, a urwiskiem zalesionym zboczem doliny Horynia (...) Dla poszczególnych alei wycięto w lesie pasy o szerokości ca 100 m. Środkiem każdego pasa biegła ulica wybrukowana kostką bazaltową. Po obu stronach ulicy, na działkach o powierzchni ok. 600 m kwadratowych (20x30 m) wybudowano domki - wille czterorodzinne. Do każdego mieszkania należała cześć działki, Wszystkie te działki były pięknie zagospodarowane i utrzymane. Dominowała hodowla kwiatów. Obserwowało się dosłownie współzawodnictwo pomiędzy poszczególnymi ogródkami. Części piwniczne wszystkich domów budowane były z mienia bazaltowego. Na nich wznoszono budynki drewniane, dwukondygnacyjne, z dachami dwuspadowymi, krytymi czerwoną dachówką. (...) W niedalekim sąsiedztwie "bloku", na istniejącym wzniesieniu, wydzielono teren pod budowę kościoła stałego, do budowy, którego nie doszło. Czasowo kościół mieścił się w obszernym baraku, wybudowanym na tym terenie."

W roku 1941 po zajęciu tych terenów w wyniku niemieckiej ofensywy przeciw Sowietom dał o sobie znać ukraiński nacjonalizm. W Złaźnem działała placówka OUN, która już w roku 1939 próbowała przejąć kopalnię. W roku 1941 zorganizowano w Janowej Dolinie obóz szkoleniowy nacjonalistów "Tarasa Bulby". Dyrektorem szkoły był Ukrainiec, który zakazał używania języka polskiego. W roku 1942 Niemcy aresztowali ks. Śpiewaka za pomoc Żydom. Do wsi zaczęły docierać tymczasem wieści o rzeziach w okolicznych osadach. Część ich mieszkańców chroniła się w Janowej Dolinie jako największym ośrodku polskim w okolicy. Wg Władysława i Ewy Siemaszków w kwietniu 1943 roku we wsi przebywało około 3 tysiące osób. Z uwagi na strategiczne znaczenie pobliskich kamieniołomów we wsi, w budynkach dyrekcji kamieniołomów stacjonowała niemiecka załoga. W marcu 1943 roku aresztowano i rozstrzelano ukraińskiego członka dyrekcji kopalni, będącego działaczem OUN, który przekazał banderowcom materiały palne. Atmosfera była napięta, pojawiały się hasła "śmierć Lachom" i zapowiedzi urządzenia im krwawej Wielkanocy.
Nocą z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek roku 1943 (z 22 na 23 kwietnia) wokół wsi zgromadziły się oddziały UPA pod dowództwem "Dubowyja" - Iwana Łytwyńczuka. Spalono most na rzece Horyń, która tworzyła tu urwisty wąwóz aby odciąć osadę od Złaźna, zablokowano też linię kolejową. Próbujących uciekać mordowano Atak rozpoczął się koło północy. Zwyczajowo sotniom UPA towarzyszyła czerń, w tym mieszkańcy Złaźnego. Osiedle ostrzelano z broni palnej, następnie grupy UPA-ińców i czerni (wśród której znalazły się także kobiety) podpalały kolejne domy (łącznie około 100), gdzie zginęła część mieszkańców. Polaków mordowano też siekierami, widłami i innymi narzędziami gospodarskimi, dzieci nabijano na pale lub rozbijano im głowy o ściany. Szczególnie wstrząsające są wspomnienia pani Janiny Pietrasiewicz-Chudy. Podpalono również miejscowy szpital a jego personel wyprowadzono na zewnątrz i zarąbano siekierami. Część ofiar porąbano na kawałki. Łącznie zamordowano około 600 Polaków - większość spalono żywcem, część ofiar spłonęła w piwnicach, w których się schroniła. Jak podsumowywali Ewa Siemaszko i Władysław Siemaszko w swojej monografii "Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945":
"Ludzie ginęli w płomieniach bądź byli zabijani, gdy ratowali się ucieczką z płonących zabudowań. Mieszkańcy, którzy nie zdążyli opuścić domów, schronili się w murowanych piwnicach i z tych nikt nie mógł się uratować. Albo podusili się od dymu, albo spalili się tam, gdzie upowcy wrzucali do piwnic butelki z łatwopalnym płynem i płoniące żagwie, albo też upiekli się od żaru płonących domów. Złapani byli przywiązywani do drzew i podpalani lub pozbawieni różnych części ciała. Niektórzy zostali powieszeni. Do ofiar nie strzelano - ludzie byli mordowani siekierami, widłami a niemowlęta brano za nogi i rozbijano głowy o ściany."

Oddajmy głos znów Bogusławowi Saboniowi:
"Wszyscy wybiegli z mieszkania do pobliskiego zagajnika. Zanim zdołali dobiec, od serii z automatu zginął leśnik z żoną i pan Pluta z synkiem, którego niósł na rękach. Matka z rocznym dzieckiem w ramionach została dogoniona i uderzona ostrzem siekiery. Zginęła na miejscu. Dziecko zranione miało rozciętą twarz, ale żyło, a szeroka, rozległa blizna szpecąca twarz pozostała mu na całe życie. Najstarszy syn, widząc śmierć rodziców, upadł zemdlony, bez czucia. Przechodzący bandzior kopnął, jak zapewne sądził, zwłoki chłopca, tak że beret z jego głowy potoczył się kilkanaście kroków; chłopiec nawet nie jęknął, dzięki temu przeżył. W wielu piwnicach spalonych domów ludzie zginęli na skutek uduszenia dymem i czadem."
"Obraz zniszczeń był straszny. Nawet zaprawieni w oglądaniu okrucieństw niemieccy żołnierze byli przerażeni widocznym na każdym kroku bestialstwem i barbarzyństwem. Widziało się ludzi, od dzieci do starców, wleczonych z domów bez miłosierdzia, porżniętych nożami, porąbanych siekierami."

Kolejnym świadkiem zbrodni była ocalała Janina Pietrasiewicz-Chudy:
"Z tych ludzi nikt nie ocalał. Żar i dym był tak wielki, że udusili się, zostali spaleni na węgiel lub po prostu upieczeni. Stan oblężenia i masakry trwał aż do świtu. Pamiętam małe dzieci nadziane na pale na alei Spacerowej. Całe rodziny z nożami w plecach leżące w krzakach, spalone moje koleżanki. Gdy ucichły strzały, w pierwszej kolejności zajęto się rannymi, których umieszczono w Bloku. Widok był przerażający: jedni czarni, poparzeni, inni pokaleczeni, cali zbryzgani krwią, leżeli jeden przy drugim na gołej podłodze, jęcząc z bólu, błagając o pomoc lub łyk wody. Pozostała przy życiu jedna pielęgniarka była bezradna wobec tylu rannych, braku leków, chociażby tych, które uśmierzają ból. Pomoc ograniczała się do podawania wody. Janowa Dolina. Ilekroć wspomnę tę nazwę, widzę oślepiającą jasność, potworny huk, trzask ognia, słyszę krzyk i jęki palonych żywcem ludzi oraz wrzaski w języku ukraińskim."
Z relacji Jana i Jadwigi Karwan: "W Wielki Czwartek 1943 r. na ulicach Janowej Doliny pojawiło się bardzo dużo schutzmanów (policji ukraińskiej w służbie niemieckiej). Miejscowa ludność ukraińska, jak i my, Polacy, była bardzo zaniepokojona ich przybyciem. Niektórzy Ukraińcy radzili Polakom ucieczkę do lasu, inni zabierali Polaków do swoich domów i przechowywali ich w ukryciu. Między innymi nas i nasze dzieci przechowywał w swoim domu Ukrainiec Wasyl. (...) Po wymordowaniu Polaków w ich domach zaczęto również sprawdzać, czy w domach ukraińskich nie ma Polaków. Polacy wykryci (zadenuncjowani) w domach ukraińskich byli mordowani na miejscu, w obecności rodziny ukraińskiej. Były też przypadki, że wraz z Polakami zamordowani zostali Ukraińcy, którzy przyznali się, iż wiedzieli o obecności w ich domu Polaków i nie wydali ich z własnej inicjatywy. Znany nam jest przypadek, że wykryta w domu ukraińskim pani Świderska z trojgiem dzieci musiała wcześniej oglądać mord swoich opiekunów Ukraińców, a potem dopiero odebrano życie jej i jej dzieciom. Mimo tej bezwzględności policji ukraińskiej Wasyl przechował nas przez cały dzień jeszcze w sobotę, a po zapadnięciu nocy wyprowadził nas do lasu i pożegnał. Przedostaliśmy się lasami do Kostopola. W Kostopolu szacowano na gorąco, że w Janowej Dolinie w Wielki Piątek wymordowano co najmniej 570 Polaków. (...) Garnizon niemiecki w Janowej Dolinie liczył około tysiąc żołnierzy Wehrmachtu, wobec masowych morderstw i pożarów zachował się biernie. Nie opuścił swoich koszar."
Stefan Kozłowski: "W czasie napadu na Janową Dolinę miałem 3 lata. Jednak pewne fakty utkwiły mi w pamięci. Pamiętam krzątaninę przedświąteczną. Napad był przecież przed Świętami Wielkanocnymi. Sam napad musiał być jakoś zasygnalizowany, na pewno był spodziewany. Pamiętam noc napadu; "idące snopy słomy" (banderowcy mieli je na sobie) następnie rzucane pod domki i podpalane. Gdy rozległy się strzały, ojciec położył nas na podłodze (mnie i starszą siostrę), a sam ostrzeliwał się z broni maszynowej. Nie wiem kto uzbroił mieszkańców Janowej Doliny. Byli tam wtedy na pewno Niemcy. Pamiętam ranek. Nie wiem czy to był dzień po napadzie czy może dwa. Wszędzie było czuć woń spalenizny. Ojciec został ranny w czasie napadu. Kula weszła w policzek i wyszła za uchem. Opatrzony w miarę, doskonale się trzymał. Dzięki niemu przetrwaliśmy. Przygotowywał nasz wyjazd do Kostopola. Tam mieszkali moi dziadkowie ze strony matki. Wagony i ciągnik (lokomotywa parowa była nieczynna) stanowiły skład pociągu. 18 kilometrów dzielące nas od Kostopola jechaliśmy bardzo długo."
Z rodzinnej opowieści Anny Budzińskiej: "wtedy właśnie przyszli Ukraińcy. Babcia zdążyła tylko z dziećmi uciec do piwnicy. Mama opowiadała, że widziała wszystko przez okienko piwniczne. Siedziały skulone, przytulone do siebie w kącie piwnicy. Serce mamie kołatało, nie mogła oddychać ze strachu. Pierwsze co zobaczyła w okienku to dziesiątki nóg przebiegających obok. Choć potem widziała rzeczy o wiele straszniejsze to w nocnych koszmarach najczęściej wracał ten tupot, a raczej szmer biegnących nóg. Mamy pierwszy wizerunek wroga i śmierci to te nogi bez butów. To byli obdarci, nędzni chłopi, ziejący szałem zabijania i nienawiścią. Na nogach zamiast butów mieli pozawijane szmaty, oplecione rzemieniami. Poruszali się po cichu, z jakimś przerażającym szmerem. Do tego dochodziły przerażające krzyki ludzi. Okazało się, że podpalili co drugi dom, wiedząc, że drewniane domy i tak się zajmą ogniem wszystkie. Oni stali obok i siekierami rąbali wszystkich, którzy chcieli uciec z płonących domów. Okazało się, że podpalili właśnie ten sąsiedni dom, gdzie babcia z dziećmi chodziły spać, a ich to był ten co drugi, nie podpalony. Siedziały zdrętwiałe, bez ruchu, zahipnotyzowane rzezią, która widziały przez maleńkie piwniczne okienko. Tylko mała Renia (Teresa) wtuliła się w swoją mamę i nie patrzyła. Bała się ognia. Zaczęła wołać: - Nie chcę spalić, wole rosscelać. Babcia zakryła jej buzię, uspokoiła i potem nawet już nie zapłakała. I to je ocaliło. Doczekały bez ruchu do rana, potem jeszcze bały się wychodzić. Ukraińcy odeszli zostawiając spalona wieś i pomordowanych mieszkańców."

Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie a światłość wiekuista niechaj im świeci.

Niemiecki garnizon wsi zachował wobec wydarzeń bierność - zabarykadował się w zajmowanych budynkach i otworzył ogień dopiero przy próbie zbliżenia się Ukraińców. Spowodowało to, podobnie jak pojawienie się rankiem nad wsią niemieckiego samolotu zwiadowczego, zakończenie przez banderowców "operacji oczyszczania terenu z Lachów". Ocalałych po rzezi mieszkańców wsi przybyły do wsi po masakrze oddział niemiecki ewakuował w Wielką Sobotę koleją do Kostopola. Jak wspominał Saboń: "nawet zaprawieni w oglądaniu okrucieństw niemieccy żołnierze byli przerażeni widocznym na każdym kroku bestialstwem i barbarzyństwem", "zauważyłem, że Niemcy boją się". "Wkrótce pociąg z Polakami, ich dobytkiem i bydłem wyruszył pod ochroną Wehrmachtu do Kostopola. Jechał powoli, aby ewakuowani, którzy spędzili w Janowej Dolinie kawał życia, mogli się pożegnać ze swoją miejscowością. W drodze, aby odstraszyć banderowców, niemieccy żołnierze co pewien czas strzelali w powietrze". Ofiary mordu pochowano we wspólnej mogile pod krzyżem, na miejscu, gdzie miał powstać kościół.
Oto relacja Haliny Holc, której rodzina ukryła się w jednym z domów zajmowanych przez Niemców. Jej ojciec Kazimierz został zakłuty bagnetem przez pracującego w tym samym zakładzie Ukraińca: „Rano matka wzięła dwa obrazy z mieszkania, krzyżyk na podstawce taki żelazny i nas za ręce. Kominy i cegła, fundamenty i ludzie. Na placu gdzie miał być pobudowany nowy kościół, tam była kapliczka, stał duży krzyż. Pod tym krzyżem wykopali ogromną jamę i tam znosili kawałki ludzi, całych ludzi, to była ogromna jama, kawałki, kawałki, kawałki więcej nic, tylko kawałki ludzi.” Po raz kolejny UPA napadło na pozostałość wsi niecały miesiąc później, doprowadzając do całkowitego jej wyludnienia.

Obecna ukraińska propaganda jako wyjątkowo przewrotny, zważywszy na charakter ukraińskiego nazizmu, "listek figowy" masakry podaje rzekomą współpracę Polaków z Niemcami. W centrum obecnej wsi Bazaltowe postawiono w roku 2003 - z okazji 60-tej rocznicy wydarzeń monument poświęcony "gierojom" UPA, którzy rozbili bazę "polsko-niemieckich okupantów Wołynia".

Fra Angelico - Ukoronowany cierniem
V.R.S. udostępnia to
31,3 tys.
Wielkanoc będzie czerwona od krwi Lachów - czyli krwawa akcja banderowców od 22 kwietnia 1943 r.:
22/23.04 (noc z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek).
Uderzenie na Janową Dolinę. Zabito w opisany wyżej sposób ok. 600 Polaków.
Uderzenie na wieś Zabra. Domy podpalano, mieszkańców zabijano z broni palnej lub siekierami lub wrzucano do płonących budynków. Zamordowano ok. 70 osób.
24.04 - Wielka …Więcej
Wielkanoc będzie czerwona od krwi Lachów - czyli krwawa akcja banderowców od 22 kwietnia 1943 r.:
22/23.04 (noc z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek).
Uderzenie na Janową Dolinę. Zabito w opisany wyżej sposób ok. 600 Polaków.
Uderzenie na wieś Zabra. Domy podpalano, mieszkańców zabijano z broni palnej lub siekierami lub wrzucano do płonących budynków. Zamordowano ok. 70 osób.
24.04 - Wielka Sobota. W osiedlu Huta Antonowiecka zabito około 50 osób, w osiedlu Kamieniucha - ponad 50. 25/26.04 - noc z Niedzieli Wielkanocnej na Poniedziałek Wielkanocny. W osiedlu Medwedówka zamordowano 8 Polaków, w Zahorcach ponad 30, w Radoszówce ponad 20, w Wesołówce - 9.
janusz marek
.. czego innego się spodziewać po nieludziach.. na służbie trupojadow..
V.R.S.
@Janusz Marek
Ten satanistyczny dziki lud lubił organizować rzezie w katolickie święta.
Lilianna w ogrodzie
Ocalić od zapomnienia , to nasz polski obowiązek. Jestem Polakiem , mam obowiązki polskie .Nie propagandowe , nie pisiorskie.
V.R.S.
"Wielkanoc będzie czerwona od krwi Lachów" - czyli krwawa akcja banderowców między 22 kwietnia a 7 maja 1943 r.:
22/23.04 (noc z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek).
Uderzenie na Janową Dolinę. Zabito w opisany wyżej sposób ok. 600 Polaków.
Uderzenie na wieś Zabra. Domy podpalano, mieszkańców zabijano z broni palnej lub siekierami lub wrzucano do płonących budynków. Zamordowano ok. 70 osób. …Więcej
"Wielkanoc będzie czerwona od krwi Lachów" - czyli krwawa akcja banderowców między 22 kwietnia a 7 maja 1943 r.:
22/23.04 (noc z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek).
Uderzenie na Janową Dolinę. Zabito w opisany wyżej sposób ok. 600 Polaków.
Uderzenie na wieś Zabra. Domy podpalano, mieszkańców zabijano z broni palnej lub siekierami lub wrzucano do płonących budynków. Zamordowano ok. 70 osób.
24.04 - Wielka Sobota. W osiedlu Huta Antonowiecka zabito około 50 osób, w osiedlu Kamieniucha - ponad 50.
25/26.04 - noc z Niedzieli Wielkanocnej na Poniedziałek Wielkanocny. W osiedlu Medwedówka zamordowano 8 Polaków, w Zahorcach ponad 30, w Radoszówce ponad 20, w Wesołówce - 9.
02/03.05 - napad na Kuty. Zabito ponad 50 Polaków.
05.05 - napad na Szkorbotówkę. Zamordowano ok. 70 Polaków.
06.05 - napad na Klepaczówkę, zabito ok. 30 Polaków.
07.05 - w nocy na 08.05 napad na Katarzynówkę, zamordowano ponad 30 osób.
Czystki etniczne prowadzone przez banderowców trwały dalej (np. 12 maja w Ugłach zabito ponad 100 Polaków, 26 maja w Niemilii zamordowano ponad 120 Polaków) aż do kolejnej kulminacji w lipcu 1943 (m.in. "Krwawa Niedziela" - 11 lipca.
----

J. Wieliczka-Szarkowa "Wołyń we krwi 1943":
"W kwietniu w dalszym ciągu mordowano w powiecie kostopolskim i sarneńskim, ale też coraz więcej napadów i ofiar było w powiecie krzemienieckim, łuckim, dubieńskim, rówieńskim i zdołbunowskim. W Klesowie w powiecie sarneńskim, do którego przybyło wielu uchodźców polskich, upowcy otoczyli pastwisko koło osady, gdzie wypasano wszystkie krowy i bagnetami oraz nożami wymordowali co najmniej dziesięcioro dzieci pilnujących bydła (...) Przed świętami Zmartwychwstania Pańskiego Ukraińcy zapowiadali „jaja wielkanocne malowane krwią Polaków”."
V.R.S.
ŁUCJA ARCZYŃSKA, BYŁA MIESZKANKA OSADY JANOWA DOLINA.
" Mieszkałam od 1927 r. w Janowej Dolinie, pow. Kostopol, gdzie była kopalnia bazaltu. Cała Janowa Dolina usytuowana była w lesie. Przed wojną Janowa Dolina bardzo się rozbudowała i powstało piękne osiedle domków urzędniczych, drewnianych w stylu góralskim, otoczone lasami, a ulice i chodniki brukowane. Mieszkałam wraz z mężem i dwojgiem …Więcej
ŁUCJA ARCZYŃSKA, BYŁA MIESZKANKA OSADY JANOWA DOLINA.
" Mieszkałam od 1927 r. w Janowej Dolinie, pow. Kostopol, gdzie była kopalnia bazaltu. Cała Janowa Dolina usytuowana była w lesie. Przed wojną Janowa Dolina bardzo się rozbudowała i powstało piękne osiedle domków urzędniczych, drewnianych w stylu góralskim, otoczone lasami, a ulice i chodniki brukowane. Mieszkałam wraz z mężem i dwojgiem dzieci przy ulicy Zet nr 4, w tym samym budynku mieszkali moi rodzice z bratem. Ojciec Bronisław Bogdanowicz pracował w biurze kopalni jako księgowy, natomiast mój mąż Witosław Arczyński, jako inżynier. Dyrektorem kopalni był inż. Szutkowski. Zbliżały się święta wielkanocne 1943 r. W domach naszych było wszystko przygotowane do świąt. Z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek w nocy obudziły mnie krzyki i olbrzymi blask pożaru domów oraz nawoływania Ukraińców. Zbudziłam męża i dzieci. Zaczynał palić się nasz dom, a Ukrainiec krzyczał „Żeńka, podpałaj dwery”, więc oknem uciekł mąż z córką – lat 8 i synem – lat 6, a ja zostałam, chcąc schwycić coś z odzieży dziecięcej, ale w tym popłochu i strachu nic nie wzięłam i również wyskoczyłam oknem. Strzelając za mną Ukrainiec ranił mnie w nogę i ranę tę mam do dziś – jest nie do zagojenia. Ojciec mój, gdy spostrzegł, co się dzieje, podbiegł naprzeciwko budzić sąsiadów, a mama z bratem – lat 10 – dobiegła do nas do lasu. Gdy ojciec wyszedł z domu, Ukrainiec był tuż przy drzwiach, napadł go, postrzelił i spalił żywcem w ogródku obok wejścia do domu.
Sąsiedzi, których ojciec [miał] budzić, byli ukryci w piwnicy i tam spłonęli – [nazywali się] Zakaszewscy. Kryjąc się w lesie, widzieliśmy jak Ukraińcy, których przyjechało wozami bardzo dużo, okradali podpalane mieszkania, ładując zdobycz na wozy, oraz jak w okrutny sposób znęcali się nad naszymi wieloletnimi sąsiadami, przywiązując do drzew, odcinając kończyny, strzelając lub podpalając. Ponieważ ten pożar i okrutny mord niewinnych ludzi, a także spalenie ojca, którego zwłoki musieliśmy zostawić, nie pozwalał pozostawać bezczynnie – w jakimś momencie, gdy oprawcy byli zajęci, zaczęliśmy uciekać, a raczej kluczyć ostrożnie po lesie, gdyż cała Janowa Dolina była okrążona przez Ukraińców, aż dotarliśmy do rzeki Horyń.
Potem powędrowaliśmy do babci do Żytynia [gm. Aleksandria, pow. Równe]. Obok Janowej Doliny były wsie zamieszkane przez Polaków, ale również zostały spalone, zrabowane, a ludność wymordowana.
Do dziś nie wiem, kto wówczas się uratował i co się stało z pomordowanymi.
Gdzie znaleźli miejsce wiecznego spoczynku?
Uratowanie się z tej pożogi i miejsca nieludzkiego mordu traktuję jako cud"
(Władysław Siemaszko, Ewa Siemaszko, Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945)
Tadeusz Zborek
Nie zapomnimy. Dziś Zełenski dostał Order Orła Białego od Dudy.