V.R.S.
31,5 tys.

Nie ma powrotu do tradycyjnego rytu rzymskiego - o formacji liturgicznej ludu Bożego

Przypomnijmy na wstępie sekwencję wydarzeń: luty 2020 – Jorge Mario Bergoglio chce świętować 150-rocznicę odebrania Rzymu Następcom św. Piotra przez masonów i socjalistów, marzec 2020 – w Europie, zwłaszcza we Włoszech zostaje odpalona “pandemia”, w wyniku której w kościołach zaprowadza się masowo sanitaryzm i ogranicza dostęp wiernych, lipiec 2021 – Dom Św. Marty wydaje Traditionis Custodes, kończąc tymczasowy stan po wydaniu Summorum Pontificum. W czerwcu 2022 roku przyszedł czas na dość przydługi dokument Desiderio desideravi o “formacji liturgicznej ludu Bożego” (źródło).

Przedstawiona w nim wizja wychodzi od “Wieczerzy”, w czym odpowiada zamysłom inżynierów rewolucji liturgicznej 1969 (por. definicja Mszy w pkt 7 pierwotnego OWMR). Franciszek rozwodzi się zatem o przygotowaniach do Paschy – Wieczerzy, która stanowi “unikalną” “prawdziwie nową rzecz” w dziejach, obecności przy stole i zaproszeniu do stołu. Wspomina się wprawdzie że Wieczerza stanowi “rytualne wyprzedzenie Jego śmierci”, lecz dalej kładzie nacisk na to iż Eucharystia stanowi pamiątkę tej śmierci. Słowo “ofiara” pada jedynie w dwuznacznym kontekście – jako opis rodzaju wieczerzy: “aby wszyscy mogli zasiąść na Wieczerzy ofiary Baranka”. Zatem: “potrzebujemy obecności na tej Wieczerzy, by móc usłyszeć Jego głos, spożyć Jego Ciało i wypić Jego Krew”.

Jak pisze dalej J. M. Bergoglio to “Soborowi [jedynemu właściwemu bo bez dookreśleń – przyp. wł.] (…) zawdzięczamy odkrycie na nowo teologicznego rozumienia Liturgii i jej wagi w życiu Kościoła. Podobnie jak ogólne zasady wyrażone w Sacrosanctum Concilium były fundamentalne dla reformy liturgii, tak też nadal są fundamentalne jeśli chodzi o propagowanie owej pełnej, świadomej, aktywnej i owocnej celebracji”.

Takie rzeczy to jednak tylko w NOM, bo dalej autor, przypominając swój dokument programowy sprzed lat czyli Evangelii Gaudium, ostrzega przed “niebezpieczną pokusą (…) duchowej światowości” “gnostycyzmu i neo-pelagianizmu”, “subiektywizmu, który ‘ostatecznie więzi we własnych myślach i uczuciach'” oraz “narcystycznego i autorytarnego elitaryzmu”. Jak pisze: “te wypaczone formy chrześcijaństwa moga mieć katastrofalne następstwa dla życia kościoła” a liturgia posoborowa “stanowi (…) najskuteczniejsze antidotum na owe trucizny”. A w jaki sposób?

Ano przed urojonym gnostycyzmem zabezpiecza przez wspólnotowość, zgromadzeniowy charakter: “liturgia nie mówi ‘Ja’ , lecz ‘my’ zaś każde ograniczenie zakresu tego ‘my’ jest zawsze demoniczne”. Przed urojonym “neopelagianizmem” zabezpiecza “dar Tajemnicy Paschalnej Pana (…) Do Wieczernika wchodzi się dzięki sile przyciągania Jego pragnienia by spożyć z nami Paschę”. Aby to antidotum było jednak “skuteczne jesteśmy zobowiązani każdego dnia odkrywać piękno prawdy chrześcijańskiej celebracji (…) nie by poszukiwać rytualnej estetyki, która zadawala się jedynie starannym zewnętrznym zachowywaniem rytu lub skrupulatnym przestrzeganiem rubryk” albowiem “Nawet jeśli jakość i właściwa akcja liturgiczna będzie zachowana, nie wystarczy to by uczynić nasz udział pełnym”.

Wzmiankuje przy tym autor i pojawiający się wobec “reformy liturgicznej” zarzut usunięcia “poczucia tajemnicy'”. Sprawa rewolucji liturgicznej zostaje tu oczywiście sprowadzona ze sfery obiektywnych kwestii (tj. różnic między katolickim rytem rzymskim a nowym rytem podobnych do kierunku “reformy” protestanckiej) do subiektywnych odczuć po to by przez fałszywy argument się z zarzutami wobec niej rozprawić. Zatem autor twierdzi że jeżeli pozostaje odpowiednio ukierunkowane uczucie zadziwienia wiernego “zbawczym planem Boga objawionym w paschalnym czynie Jezusa” to jest to lepsze niż “niejasnepoczucie tajemnicy‘” (które w domyśle dostarczał tradycyjny ryt) a eliminacja tego drugiego “stanowi bardziej powód do zasługi niż oskarżeń”.

Wg autora kwestią zasadniczą jest “zdolność do życia w pełni [zreformowaną] akcją liturgiczną” – niestety współczesny “lud Boży” utracił tę zdolność. To do tego współczesnego świata i ludu Bożego była skierowana “reforma”: “to z tą rzeczywistością współczesnego świata Kościół, zjednoczony w Soborze, chciał wejść w kontakt, potwierdzając na nowo swą świadomość bycia Sakramentem Chrystusa (…) (Lumen gentium) (…) uznając za swoje własne radości i nadzieje (Gaudium et spes) ludzi naszych czasów. Nie można rozdzielać wielkich konstytucji Soboru i nie jest przypadkiem że ten wielki wysiłek refleksji (…) rozpoczął się od refleksji o liturgii”.

Zdumiewa się dalej autor: “nie wiem jak jest możliwe mówienie że ktoś uznaje ważność Soboru (…) a jednocześnie nie przyjmuje zrodzonej z Sacrosanctum Concilium reformy liturgicznej”, podając to za przyczynę wydania Traditionis Custodes. Jak można wnioskować z dalszych słów “brak przyjęcia reformy liturgicznej oraz powierzchowne je rozumienie” oraz brak “poważnej i dynamicznej formacji liturgicznej” niepokoi autora, gdyż przeszkadza w wykonywaniu obowiązku odpowiedzi na pytania: “Jak możemy wzrastać w naszej zdolności do życia w pełni akcją liturgiczną [Novi Ordinis]?” oraz “Jak będziemy dalej zdumiewać się tym co dzieje się w celebracji [NO] przed naszymi oczami?”

No właśnie: jak coś ma zdumiewać/fascynować/interesować skoro nie zdumiewa/ nie fascynuje/ nie interesuje? Jak ma działać skoro nie działa? Autor nie przejmuje się rzeczywistością i kreśli obszerny plan zmierzający do realizacji tego czego przez pół wieku jakoś nie udało się zrealizować. Ostatecznie rozpaczliwym odwołaniem staje się odwołanie do “Ducha”: “Tylko działanie Ducha może doprowadzić do pełni naszą wiedzę o tajemnicy Bożej, tajemnica Boga nie jest bowiem kwestią czegoś co można objąć rozumem lecz relacji, która dotyka całe życie”. Kluczowe jest zatem… doświadczenie religijne. I tak: “Seminaria (…) muszą również oferować możliwość doświadczenia celebracji, która jest nie tylko wzorcowa jeśli chodzi o obrzęd, lecz również autentyczna i żywa (…) Takie doświadczenie jest fundamentalne albowiem gdy seminarzyści staną się wyświęconymi ministrowie, będą mogli towarzyszyć wspólnotom w takiej samej podróży wiedzy o Bożej tajemnicy (…)” Jak pisze dalej ministrowie ci “pełnią służbę przewodniczenia”, ale sztukę celebracji powinien nabyć cały lud albowiem “jest to podejście, którym wszyscy ochrzczeni są wezwani by żyć”. Jeśli chodzi o “działanie Ducha”to sama celebracja kształci księdza do tego poziomu i jakości przewodniczenia (…) Kapłan jest formowany poprzez przewodniczenie słowom i gestom jakie liturgia wkłada mu w usta i ręce”.

Podaje autor trafną refleksję dotyczącą funkcji rytu liturgicznego: “ryt jest sam w sobie normą a norma nigdy nie jest celem samym w sobie, lecz zawsze pozostaje w służbie wyższej rzeczywistości, którą ma chronić”. Niestety, nie zadaje sobie pytania czy może jednak Novus Ordo Missae tej zasadniczej funkcji nie spełnia.

Na koniec zawiedzionym miłośnikom Summorum Pontificum autor oznajmia:

Jesteśmy stale wezwani do odkrywania na nowo bogactwa zasad ogólnych wyłożonych w pierwszych paragrafach Sacrosanctum Concilium, pojmując wewnętrzną więź między tą pierwszą z soborowych konstytucji i wszystkimi pozostałymi. Z tego powodu nie możemy wrócić do formy obrzędu, której ojcowie soborowi (…) uznali potrzebę reformy, aprobując – pod kierownictwem Ducha Świętego i zgodnie z własnym sumieniem jako duszpasterzy – zasady, z których zrodziła się reforma. Święci papieże św. Paweł VI i św. Jan Paweł II, aprobując zreformowane księgi liturgiczne (…) zagwarantowali wierność reformie soborowej. Z tego powodu napisałem Traditionis custodes, aby Kościół mógł wznieść, w różnorodności tak wielu języków, jedną i tę samą modlitwę zdolną do wyrażenia jego jedności” [brzmi to jak groteskowy żart zważywszy że modlitwa ta jest różna nawet jeśli chodzi o tak zasadniczą część jak słowa Konsekracji] “Jak już napisałem zamierzam by ta jedność została przywrócona w całym Kościele rytu rzymskiego.”

pielgrzym55
Adekwatna ilustracja. Posoborowi rewolucjoniści to pogrobowcy Marcina Ludera.
V.R.S.
Adekwatna byłaby gdyby jeszcze domalować kredką uśmieszki pokazujące plagę infantylizacji religii wychodzącą (bo tamci ikonoklaści to byli posępni i poważni ludzie, dzisiejsi robią podobnie w imię źle pojętego miłosierdzia i wyjścia naprzeciw współczesnego świata). U podstaw owej infantylizacji moim skromnym zdaniem leży wypaczenie pojęcia trzech cnót teologicznych: miłości, wiary i nadziei, …Więcej
Adekwatna byłaby gdyby jeszcze domalować kredką uśmieszki pokazujące plagę infantylizacji religii wychodzącą (bo tamci ikonoklaści to byli posępni i poważni ludzie, dzisiejsi robią podobnie w imię źle pojętego miłosierdzia i wyjścia naprzeciw współczesnego świata). U podstaw owej infantylizacji moim skromnym zdaniem leży wypaczenie pojęcia trzech cnót teologicznych: miłości, wiary i nadziei, które sprowadza się do dziecinnych (bo nawet nie dziecięcych) karykatur - współczesnych pojęć potocznych tych terminów. Stąd mamy źle pojętą "miłość" do przedstawicieli ideologii elgiebete, źle pojmowaną "wiarę" (wszystkie wiary są dobre jak mawia mieżdugorska Gospa), źle przekierowaną (na rzeczy doczesne i człowieka) "nadzieję"
pielgrzym55
Zgadza się - operacja na języku, zmiana znaczenia terminów, to element tej rewolucji-transformacji.