V.R.S.
1969

Ocalenie ks. Ignacego Tokarczuka

Z oświadczenia z 4 marca roku 1985 grupy byłych parafian ze Złotnik w związku z zarzutami o rzekomą współpracę biskupa przemyskiego Ignacego Tokarczuka z Gestapo:

„(…) My, niżej podpisani, byli parafianie rzym. kat. parafii Złotniki, pow. Podhajce, woj. Tarnopol, występujemy przeciwko niesłusznym zarzutom skierowanym pod adresem ks. bpa Ignacego Tokarczuka. Ks. Ignacy Tokarczuk był wikariuszem w naszej parafii w latach 1942-1944. Była to jego pierwsza placówka po otrzymaniu święceń kapłańskich. Proboszczem tejże parafii był ks. dr Wilhelm Dorożyński. (…) W tym czasie Ukraińcy, podburzani przez hitlerowców, napadali na Polaków i mordowali. Tak było i w naszej parafii Złotniki.

Było to w Środę Popielcową w roku 1944, to jest 18 lutego
[błędna data – w roku 1944 Popielec przypadał 23 lutego, taka też data jako końcowa relacji widnieje w sprawozdaniu ks. Tokarczuka cytowanym poniżej]. Rano, gdy ks. Ignacy Tokarczuk odprawiał Mszę św. i miał już posypywać głowy popiołem, dano znać, że banda przybliża się do kościoła. Wtedy ks. Tokarczuk przez zakrystię uciekł z kościoła za mur. Gdy bandyci weszli do kościoła i zobaczyli, że nie ma księdza, wyszli: księdza nie znaleźli. Ksiądz tymczasem przedostał się do państwa Jakubowskich, którzy mieszkali obok kościoła. Skrył się do chlewika, gdzie były kaczki, w ten sposób został uratowany. Zginęło wtedy 20 osób (…) Na liście osób, które zamordowano 18 lutego 1944 r. w Złotnikach, figurował także wikariusz naszej parafii – ks. Ignacy Tokarczuk. Jeszcze parę dni ukrywał się ksiądz a później w przebraniu wyjechał do Podhajec i ze stacji Podhajce udał się do Lwowa (…)”

Nie wszyscy w okolicy mieli takie szczęście. Opiekun parafii Matki Bożej Różańcowej w Bieniawie – 39-letni ks. Władysław Żygiel niecałe dwa tygodnie wcześniej, nocą 10 lutego 1944 r. został zamordowany przez Ukraińców. Jak piszą S. Siekierka i H. Romański w swojej pracy o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich w województwie tarnopolskim: „W nocy 10 lutego 1944r. został na plebanii postrzelony przez drzwi strzałami z karabinu. Po ich wyłamaniu jeden z bojówkarzy UPA przebił go jeszcze bagnetem. Razem z nim została zakłuta bagnetami jego gospodyni Maria”.

Nieoceniony ks. J. Wołczański przytacza w swoim zbiorze (Eksterminacja Narodu Polskiego i Kościoła Rzymskokatolickiego przez ukraińskich nacjonalistów w Małopolsce Wschodniej, w latach 1939-45) relację wikarego parafii w Bieniawie ks. Jana Górnickiego z 25.09.1947 r.:

Przed śmiercią księdza Władysława Żygla przyszedł do wsi nieznany człowiek i zabraniał ludziom chodzić wieczorami i do lasu; mówił że noc i lasy do nich należą. Tej samej nocy zamordowany został ksiądz Żygiel i jego służąca; dostał kulę w czoło i pierś, bielizna na nim była, chciano go żywego porwać. Tak leżał od niedzieli do czwartku, miała być rzekomo Komisja, dopiero we czwartek przyjechali Księża z Sokołowa i ze Złotnik. Po wyprowadzeniu zwłok do kościoła parafialnego i odprawieniu Mszy św. i ceremoniach kościelnych, pogrzebany został na cmentarzu w Bieniawie. Niedługo po pogrzebie był napad w dzień na mieszkanie księdza w Sokołowie i w Złotnikach (…)”

Uzupełniając powyższą relację, dodajmy że pochówku ks. Żygla dokonali ks. Tokarczuk (ur. 1918), ks. Dorożyński (ur. 1914) i proboszcz sokołowski ks. Franciszek Klinger.

Jak wspomniano na wstępie niecałe dwa tygodnie później w kalendarzu banderowskim przyszła kolej właśnie na kapłanów ze Złotnik. Jednak oddajmy głos samemu ks. Tokarczukowi z jego relacji dla Kurii Metropolitalnej Lwowskiej z 28.03.1944 roku (za: Ks. J. Wołczański: op. cit.):

„Do 19 lutego 1944 w parafii Złotniki nie było jeszcze żadnego morderstwa, tylko coraz częstsze napady rabunkowe (…) W nocy z 19 na 20 lutego zorganizowano napad na kilka rodzin w Sosnowie (…) Najdłużej walka trwała u Franciszka Czarneckiego i Józefa Czarneckiego. U pierwszego np. mieszkanie zdobywano przez kilka godzin, posługiwano się granatami, bronią automatyczną. W końcu podważony sufit spadł razem z obrońcami. Zginął tam Franciszek Czarnecki – dostał kilka kul i bagnetów, Zbyszek Grodzki i Emilian Woźny. Ten ostatni, raniony najpierw, próbował jeszcze uciekać, ale go dopadli i tak zmasakrowali, że z głowy prawie śladu nie zostało (…) Wypadki w Sosnowie jeszcze bardziej wzmogły czujność u wszystkich, specjalnie w czasie nocy. Tymczasem bandyci urządzili się inaczej, napadli na Złotniki i Burkanów w dzień 22 lutego, między 8 a 9 godz. rano. Było ich około 50 sań a więc daleko ponad 100 osób, większość z nich w mundurach niemieckich, zielonych okularach. Mieli sporządzoną listę i wedle niej mordowali. Stało się to tak nagle i równocześnie na wszystkich ulicach, że tylko niektórym proskrybowanym udało się ocaleć. Ofiary strzelano, ubrania rabowano. (…) Razem
[zamordowano] 15 mężczyzn. Szukali za księżmi także. Ks. adm. Dorożyńskiego Wilhelma nie było wtedy w Złotnikach a ks. wikary Tokarczuk Ignacy uratował się wprost cudem. Byli u niego w mieszkaniu, ale nie zastali, po tym tłukli się za nim wszędzie. (…) Napad skończył się o godz. 11 rano (…) Policja ukraińska w Złotnikach na czas napadu ulotniła się. Opinia publiczna odpowiedzialność zwala na organizacje ukraińskie z okolicznych wsi, z którymi współpracowali swoi. Sprawozdanie obejmuje wypadki do 23 lutego 1944 r. Później, co pewien czas powtarzały się napady i mordy, ale nie w tak wielkich rozmiarach (…)”
V.R.S. udostępnia to
495
Rano, gdy ks. Ignacy Tokarczuk odprawiał Mszę św. i miał już posypywać głowy popiołem, dano znać, że banda przybliża się do kościoła. Wtedy ks. Tokarczuk przez zakrystię uciekł z kościoła za mur. Gdy bandyci weszli do kościoła i zobaczyli, że nie ma księdza, wyszli: księdza nie znaleźli. Ksiądz tymczasem przedostał się do państwa Jakubowskich, którzy mieszkali obok kościoła. Skrył się do …Więcej
Rano, gdy ks. Ignacy Tokarczuk odprawiał Mszę św. i miał już posypywać głowy popiołem, dano znać, że banda przybliża się do kościoła. Wtedy ks. Tokarczuk przez zakrystię uciekł z kościoła za mur. Gdy bandyci weszli do kościoła i zobaczyli, że nie ma księdza, wyszli: księdza nie znaleźli. Ksiądz tymczasem przedostał się do państwa Jakubowskich, którzy mieszkali obok kościoła. Skrył się do chlewika, gdzie były kaczki, w ten sposób został uratowany.