Ocalenie ks. Ignacego Tokarczuka
Z oświadczenia z 4 marca roku 1985 grupy byłych parafian ze Złotnik w związku z zarzutami o rzekomą współpracę biskupa przemyskiego Ignacego Tokarczuka z Gestapo:
„(…) My, niżej podpisani, byli parafianie rzym. kat. parafii Złotniki, pow. Podhajce, woj. Tarnopol, występujemy przeciwko niesłusznym zarzutom skierowanym pod adresem ks. bpa Ignacego Tokarczuka. Ks. Ignacy Tokarczuk był wikariuszem w naszej parafii w latach 1942-1944. Była to jego pierwsza placówka po otrzymaniu święceń kapłańskich. Proboszczem tejże parafii był ks. dr Wilhelm Dorożyński. (…) W tym czasie Ukraińcy, podburzani przez hitlerowców, napadali na Polaków i mordowali. Tak było i w naszej parafii Złotniki.
Było to w Środę Popielcową w roku 1944, to jest 18 lutego [błędna data – w roku 1944 Popielec przypadał 23 lutego, taka też data jako końcowa relacji widnieje w sprawozdaniu ks. Tokarczuka cytowanym poniżej]. Rano, gdy ks. Ignacy Tokarczuk odprawiał Mszę św. i miał już posypywać głowy popiołem, dano znać, że banda przybliża się do kościoła. Wtedy ks. Tokarczuk przez zakrystię uciekł z kościoła za mur. Gdy bandyci weszli do kościoła i zobaczyli, że nie ma księdza, wyszli: księdza nie znaleźli. Ksiądz tymczasem przedostał się do państwa Jakubowskich, którzy mieszkali obok kościoła. Skrył się do chlewika, gdzie były kaczki, w ten sposób został uratowany. Zginęło wtedy 20 osób (…) Na liście osób, które zamordowano 18 lutego 1944 r. w Złotnikach, figurował także wikariusz naszej parafii – ks. Ignacy Tokarczuk. Jeszcze parę dni ukrywał się ksiądz a później w przebraniu wyjechał do Podhajec i ze stacji Podhajce udał się do Lwowa (…)”
Nie wszyscy w okolicy mieli takie szczęście. Opiekun parafii Matki Bożej Różańcowej w Bieniawie – 39-letni ks. Władysław Żygiel niecałe dwa tygodnie wcześniej, nocą 10 lutego 1944 r. został zamordowany przez Ukraińców. Jak piszą S. Siekierka i H. Romański w swojej pracy o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich w województwie tarnopolskim: „W nocy 10 lutego 1944r. został na plebanii postrzelony przez drzwi strzałami z karabinu. Po ich wyłamaniu jeden z bojówkarzy UPA przebił go jeszcze bagnetem. Razem z nim została zakłuta bagnetami jego gospodyni Maria”.
Nieoceniony ks. J. Wołczański przytacza w swoim zbiorze (Eksterminacja Narodu Polskiego i Kościoła Rzymskokatolickiego przez ukraińskich nacjonalistów w Małopolsce Wschodniej, w latach 1939-45) relację wikarego parafii w Bieniawie ks. Jana Górnickiego z 25.09.1947 r.:
„Przed śmiercią księdza Władysława Żygla przyszedł do wsi nieznany człowiek i zabraniał ludziom chodzić wieczorami i do lasu; mówił że noc i lasy do nich należą. Tej samej nocy zamordowany został ksiądz Żygiel i jego służąca; dostał kulę w czoło i pierś, bielizna na nim była, chciano go żywego porwać. Tak leżał od niedzieli do czwartku, miała być rzekomo Komisja, dopiero we czwartek przyjechali Księża z Sokołowa i ze Złotnik. Po wyprowadzeniu zwłok do kościoła parafialnego i odprawieniu Mszy św. i ceremoniach kościelnych, pogrzebany został na cmentarzu w Bieniawie. Niedługo po pogrzebie był napad w dzień na mieszkanie księdza w Sokołowie i w Złotnikach (…)”
Uzupełniając powyższą relację, dodajmy że pochówku ks. Żygla dokonali ks. Tokarczuk (ur. 1918), ks. Dorożyński (ur. 1914) i proboszcz sokołowski ks. Franciszek Klinger.
Jak wspomniano na wstępie niecałe dwa tygodnie później w kalendarzu banderowskim przyszła kolej właśnie na kapłanów ze Złotnik. Jednak oddajmy głos samemu ks. Tokarczukowi z jego relacji dla Kurii Metropolitalnej Lwowskiej z 28.03.1944 roku (za: Ks. J. Wołczański: op. cit.):
„Do 19 lutego 1944 w parafii Złotniki nie było jeszcze żadnego morderstwa, tylko coraz częstsze napady rabunkowe (…) W nocy z 19 na 20 lutego zorganizowano napad na kilka rodzin w Sosnowie (…) Najdłużej walka trwała u Franciszka Czarneckiego i Józefa Czarneckiego. U pierwszego np. mieszkanie zdobywano przez kilka godzin, posługiwano się granatami, bronią automatyczną. W końcu podważony sufit spadł razem z obrońcami. Zginął tam Franciszek Czarnecki – dostał kilka kul i bagnetów, Zbyszek Grodzki i Emilian Woźny. Ten ostatni, raniony najpierw, próbował jeszcze uciekać, ale go dopadli i tak zmasakrowali, że z głowy prawie śladu nie zostało (…) Wypadki w Sosnowie jeszcze bardziej wzmogły czujność u wszystkich, specjalnie w czasie nocy. Tymczasem bandyci urządzili się inaczej, napadli na Złotniki i Burkanów w dzień 22 lutego, między 8 a 9 godz. rano. Było ich około 50 sań a więc daleko ponad 100 osób, większość z nich w mundurach niemieckich, zielonych okularach. Mieli sporządzoną listę i wedle niej mordowali. Stało się to tak nagle i równocześnie na wszystkich ulicach, że tylko niektórym proskrybowanym udało się ocaleć. Ofiary strzelano, ubrania rabowano. (…) Razem [zamordowano] 15 mężczyzn. Szukali za księżmi także. Ks. adm. Dorożyńskiego Wilhelma nie było wtedy w Złotnikach a ks. wikary Tokarczuk Ignacy uratował się wprost cudem. Byli u niego w mieszkaniu, ale nie zastali, po tym tłukli się za nim wszędzie. (…) Napad skończył się o godz. 11 rano (…) Policja ukraińska w Złotnikach na czas napadu ulotniła się. Opinia publiczna odpowiedzialność zwala na organizacje ukraińskie z okolicznych wsi, z którymi współpracowali swoi. Sprawozdanie obejmuje wypadki do 23 lutego 1944 r. Później, co pewien czas powtarzały się napady i mordy, ale nie w tak wielkich rozmiarach (…)”
„(…) My, niżej podpisani, byli parafianie rzym. kat. parafii Złotniki, pow. Podhajce, woj. Tarnopol, występujemy przeciwko niesłusznym zarzutom skierowanym pod adresem ks. bpa Ignacego Tokarczuka. Ks. Ignacy Tokarczuk był wikariuszem w naszej parafii w latach 1942-1944. Była to jego pierwsza placówka po otrzymaniu święceń kapłańskich. Proboszczem tejże parafii był ks. dr Wilhelm Dorożyński. (…) W tym czasie Ukraińcy, podburzani przez hitlerowców, napadali na Polaków i mordowali. Tak było i w naszej parafii Złotniki.
Było to w Środę Popielcową w roku 1944, to jest 18 lutego [błędna data – w roku 1944 Popielec przypadał 23 lutego, taka też data jako końcowa relacji widnieje w sprawozdaniu ks. Tokarczuka cytowanym poniżej]. Rano, gdy ks. Ignacy Tokarczuk odprawiał Mszę św. i miał już posypywać głowy popiołem, dano znać, że banda przybliża się do kościoła. Wtedy ks. Tokarczuk przez zakrystię uciekł z kościoła za mur. Gdy bandyci weszli do kościoła i zobaczyli, że nie ma księdza, wyszli: księdza nie znaleźli. Ksiądz tymczasem przedostał się do państwa Jakubowskich, którzy mieszkali obok kościoła. Skrył się do chlewika, gdzie były kaczki, w ten sposób został uratowany. Zginęło wtedy 20 osób (…) Na liście osób, które zamordowano 18 lutego 1944 r. w Złotnikach, figurował także wikariusz naszej parafii – ks. Ignacy Tokarczuk. Jeszcze parę dni ukrywał się ksiądz a później w przebraniu wyjechał do Podhajec i ze stacji Podhajce udał się do Lwowa (…)”
Nie wszyscy w okolicy mieli takie szczęście. Opiekun parafii Matki Bożej Różańcowej w Bieniawie – 39-letni ks. Władysław Żygiel niecałe dwa tygodnie wcześniej, nocą 10 lutego 1944 r. został zamordowany przez Ukraińców. Jak piszą S. Siekierka i H. Romański w swojej pracy o ludobójstwie dokonanym przez nacjonalistów ukraińskich w województwie tarnopolskim: „W nocy 10 lutego 1944r. został na plebanii postrzelony przez drzwi strzałami z karabinu. Po ich wyłamaniu jeden z bojówkarzy UPA przebił go jeszcze bagnetem. Razem z nim została zakłuta bagnetami jego gospodyni Maria”.
Nieoceniony ks. J. Wołczański przytacza w swoim zbiorze (Eksterminacja Narodu Polskiego i Kościoła Rzymskokatolickiego przez ukraińskich nacjonalistów w Małopolsce Wschodniej, w latach 1939-45) relację wikarego parafii w Bieniawie ks. Jana Górnickiego z 25.09.1947 r.:
„Przed śmiercią księdza Władysława Żygla przyszedł do wsi nieznany człowiek i zabraniał ludziom chodzić wieczorami i do lasu; mówił że noc i lasy do nich należą. Tej samej nocy zamordowany został ksiądz Żygiel i jego służąca; dostał kulę w czoło i pierś, bielizna na nim była, chciano go żywego porwać. Tak leżał od niedzieli do czwartku, miała być rzekomo Komisja, dopiero we czwartek przyjechali Księża z Sokołowa i ze Złotnik. Po wyprowadzeniu zwłok do kościoła parafialnego i odprawieniu Mszy św. i ceremoniach kościelnych, pogrzebany został na cmentarzu w Bieniawie. Niedługo po pogrzebie był napad w dzień na mieszkanie księdza w Sokołowie i w Złotnikach (…)”
Uzupełniając powyższą relację, dodajmy że pochówku ks. Żygla dokonali ks. Tokarczuk (ur. 1918), ks. Dorożyński (ur. 1914) i proboszcz sokołowski ks. Franciszek Klinger.
Jak wspomniano na wstępie niecałe dwa tygodnie później w kalendarzu banderowskim przyszła kolej właśnie na kapłanów ze Złotnik. Jednak oddajmy głos samemu ks. Tokarczukowi z jego relacji dla Kurii Metropolitalnej Lwowskiej z 28.03.1944 roku (za: Ks. J. Wołczański: op. cit.):
„Do 19 lutego 1944 w parafii Złotniki nie było jeszcze żadnego morderstwa, tylko coraz częstsze napady rabunkowe (…) W nocy z 19 na 20 lutego zorganizowano napad na kilka rodzin w Sosnowie (…) Najdłużej walka trwała u Franciszka Czarneckiego i Józefa Czarneckiego. U pierwszego np. mieszkanie zdobywano przez kilka godzin, posługiwano się granatami, bronią automatyczną. W końcu podważony sufit spadł razem z obrońcami. Zginął tam Franciszek Czarnecki – dostał kilka kul i bagnetów, Zbyszek Grodzki i Emilian Woźny. Ten ostatni, raniony najpierw, próbował jeszcze uciekać, ale go dopadli i tak zmasakrowali, że z głowy prawie śladu nie zostało (…) Wypadki w Sosnowie jeszcze bardziej wzmogły czujność u wszystkich, specjalnie w czasie nocy. Tymczasem bandyci urządzili się inaczej, napadli na Złotniki i Burkanów w dzień 22 lutego, między 8 a 9 godz. rano. Było ich około 50 sań a więc daleko ponad 100 osób, większość z nich w mundurach niemieckich, zielonych okularach. Mieli sporządzoną listę i wedle niej mordowali. Stało się to tak nagle i równocześnie na wszystkich ulicach, że tylko niektórym proskrybowanym udało się ocaleć. Ofiary strzelano, ubrania rabowano. (…) Razem [zamordowano] 15 mężczyzn. Szukali za księżmi także. Ks. adm. Dorożyńskiego Wilhelma nie było wtedy w Złotnikach a ks. wikary Tokarczuk Ignacy uratował się wprost cudem. Byli u niego w mieszkaniu, ale nie zastali, po tym tłukli się za nim wszędzie. (…) Napad skończył się o godz. 11 rano (…) Policja ukraińska w Złotnikach na czas napadu ulotniła się. Opinia publiczna odpowiedzialność zwala na organizacje ukraińskie z okolicznych wsi, z którymi współpracowali swoi. Sprawozdanie obejmuje wypadki do 23 lutego 1944 r. Później, co pewien czas powtarzały się napady i mordy, ale nie w tak wielkich rozmiarach (…)”