V.R.S.
21,6 tys.

Przeciw bałwochwalcom

Ksiądz Józef Panaś

Do niemal bałwochwalczego kultu przyznał się, były kapelan Legionów, autor modlitewnika dla legionistów (por. Na święto Wojska Polskiego ), bohaterski uczestnik walk podczas wojny światowej (m.in. w Karpatach Wschodnich oraz na Bukowinie) i obrońca Przemyśla przed Ukraińcami, ksiądz pułkownik Józef Panaś. Otrzeźwienie przyniosła zbrodnia zamachu majowego, kiedy to ks. Panaś, 17 maja 1926 roku, w kościele garnizonowym w akcie sprzeciwu zrzucił otrzymane ordery, który to gest publicznej pokuty oznaczał oczywiście – z uwagi na to iż zamachowcy okazali się zwycięzcami – koniec jego kariery w Wojsku Polskim.

Ks. Panaś złożył wówczas następujący akt skruchy:

Ja, były kapelan wojsk legionowych Piłsudskiego, oświadczam wobec Boga, trumien pomordowanych mych braci i wszystkich obecnych co następuje:

Zgrzeszyłem ciężko, gdyż niemal bałwochwalczo czciłem i wierzyłem w prawość i uczciwość żołnierską Piłsudskiego, lecz Pan Bóg sprawiedliwy mnie za to ukarał, gdyż dzisiaj muszę patrzeć na największą ze zbrodni w świecie, którą popełnił Piłsudski. Ordery te, które dotąd zdobiły mi piersi (…) otrzymane z rąk Piłsudskiego, nosiłem z dumą i chlubą. Dziś po tej zbrodni, którą on popełnił palą mi piersi, zrywam je, gdyż te same ordery znajdują się na piersiach gen. Dreszera, zwycięzcy w bratobójczej walce, rzucam mu pod nogi, ponieważ zostały zhańbione”.

Biskup Łukomski

Nie był ks. Panaś w swoim oburzeniu osamotniony. Sufragani gnieźnieński i poznański: bp A. Laubitz i S. Łukomski napisali w liście pasterskim z 14 maja 1926 r.: „wieść straszna wstrząsnęła krajem polskim. Kilku dowódców wojskowych powstało przeciwko prawowitej władzy państwowej i wszczęło bratobójcze walki w stolicy Polski w Warszawie, wciągając w nie niewinnych żołnierzy i ludność cywilną. A stało się to w chwili, w której nowy rząd zabierał się skutecznie do pracy około tworzenia zdrowszych i pomyślniejszych warunków w kraju. W ciężkim tym doświadczeniu wzywamy was do gorącej modlitwy, iżby się Bóg ulitować raczył nad znękaną Ojczyzną i sprawił, aby wojna ta domowa jak najprędzej opanowana została.”

Biskup Stanisław Łukomski – od roku 1926 ordynariusz łomżyński, był poddawany potem przez sanację inwigilacji, obok ponad 100 innych kapłanów. Jednym z pól konfliktów by kult Państwa, który podjął rywalizację z kultem Bożym także jeśli chodzi o dni świąteczne. Jak pisał ks. S. Wilk w książce: Episkopat Kościoła Katolickiego w Polsce w latach 1918-1939: „sprawa zapewnienia niedzielom i świętom charakteru dni świątecznych stała się źródłem napięć i nieporozumień między episkopatem a władzami państwowymi. Biskupi zarzucali władzom urządzanie w niedziele i święta różnorakich obchodów i konferencji, wyborów, hucznych polowań, pokazów sportowych i pochodów, które odciągały starszych i młodzież od uczestnictwa we Mszy Św. Zdarzały się również przypadki zmuszania katolików (żołnierzy) do udziału w nabożeństwach niekatolickich (…) Kontrowersje powstały również wokół określenia obchodów świeckich mianem świąt i urządzania ich w dniach uroczystości kościelnych, np. „święto morza” w uroczystość Św. Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca) (…) W obronie świąt katolickich przed laicyzacją najbardziej bezkompromisową postawą wykazał się ordynariusz łomżyński bp Łukomski. On bowiem przygotowywał na ten temat referaty na konferencje plenarne episkopatu, wydał specjalną instrukcję w tej sprawie dla swego duchowieństwa i nie tylko protestował wobec władz państwowych, lokalnych centralnych, ale nawet biskupom zwracał uwagę za ich udział w obchodach świeckich uroczystości.”

Zacytujmy ową instrukcję Biskupa Łukomskiego, która ukazała się w 6 numerze Rozporządzeń Urzędowych Łomżyńskiej Kurii Diecezjalnej z czerwca 1935 roku (s. 62-63): „Coraz częściej obchody świeckie nazywa się „świętami”. Doszło już do tego, że prawdziwe święta kościelne zepchnięte zostały w cień przez „święta” wiosny, zimy, lasu, gór, morza, mleka, dziecka, Warszawy, Polesia, Huculszczyzny, sportów a nawet i zwierząt, które to „święta”, urządzane zazwyczaj w święta kościelne i w niedziele, dominują nad temi ostatniemi świętami. Episkopat Polski na zeszłorocznej konferencji swojej napiętnował to nadużywanie nazwy święta, która pochodzi od wyrazu „święty”, nadawanego osobom lub rzeczom stojącym w stosunku religijno-nadprzyrodzonym do Boga. Przenoszenie tego miana na sprawy przyrodzone i świeckie jest jego nadużyciem. A gdy się to dzieje nadal, mimo wyjaśnienia danego przez Episkopat, upatrywać trzeba w tym tendencje laicystyczne a nawet antyreligijne, podobne do tych, jakie ujawnili rewolucjoniści francuscy przed 150 laty, gdy w miejsce świąt religijnych wprowadzili „święta” rozumu, święta człowieka, itp. (…) Trzeba unikać zamieniania pojęć i nazw, i nie mieszać idei świętych ze świeckimi (…) Należy wyjaśniać parafianom, zwłaszcza osobom urządzającym obchody świeckie, że nazwa „święto” przysługuje tylko obchodom religijnym. Jeśliby mimo tego wyjaśnienia użyto w programach lub odezwach obchodów świeckich nazwy „święto”, należy odmówić współudziału w obchodzie oraz osobnego nabożeństwa. Jeśli urządzający obchód zastosują się do danego im wyjaśnienia i obchód ma się odbyć w dzień świąteczny, główne nabożeństwo ma być odprawione na cześć święta kościelnego (…)”

Po śmierci Piłsudskiego oskarżano biskupa łomżyńskiego, że nie nazbyt gorliwie obchodzi żałobę – psychofani Ziuka włamywali się nawet do dzwonnicy łomżyńskiej katedry by być w dzwony a policja nie reagowała. Przygotowano też wniosek o usunięcie biskupa z pełnionej funkcji „w związku ze zgonem śp. Marszałka Piłsudskiego”. W liście z 16 czerwca 1935 roku sam biskup Łukomski tak objaśniał rzecz prymasowi Hlondowi: “Moi tutejsi adwersarze skomnpromitowali się doszczętnie, występując razem z protestantami i żydami przeciwko mnie. (…) Inscenizowało całą rzecz tutejsze BBWR z wojskowymi, prezesem sądu okręgowego, burmistrzem, itd. na czele – wszystko ludzie dzisiejszego czasu t.j. szukający rozgłosu i “zasług”. Do katedry i dzwonów katedralnych dorwali się: trzej podprokuratorzy i różni “dygnitarze” miejscowi, którzy teraz obawiają się pociągnięcia do odpowiedzialności za gwałt dokonany na kościele. Nadto oszczerczą rezolucję podpisał prezes sądu okręgowego, różni sędziowie i inni urzędnicy (…)”

Ksiądz Marian Tokarzewski

Latem roku 1920 do Warszawy trafił po przejściach na Kresach – z bolszewikami i Ukraińcami Petlury – inny Kapłan, który miał się związać z Józefem Piłsudskim – ks. Marian Tokarzewski. Został najpierw kapelanem wojskowym w Łazienkach a potem kapelanem wojskowym Naczelnika Państwa w Belwederze. Tu szybko jego złudzenia odnośnie osoby Piłsudskiego się rozwiały. Zachowały się niestety – w prywatnym archiwum Władysława Grabskiego – jedynie strzępy jego wspomnień, spisanych po zamachu majowym, mimo że mu to odradzano. Nie znajdziemy w owych strzępach opisów tych oto wizyt a szkoda:

“W związku z wizytą we Francji zapytywał Piłsudski czy nie wiem, jaką jest tam po wojnie istotna siła masonerii, której wpływy w czasie wojny — jak słyszał — ukrócić miał znacznie Clemenceau przez procesy Caitlaux i Malvy’ego. O masonerii w ogóle rozmawiał ze mną Marszałek kilkakrotnie w latach 1920 i 1921, w szczególności zaś o wolnomularstwie polskim, o którego wskrzeszeniu właśnie w tym okresie czasu dochodziły Go informacje. Interesował się tym zagadnieniem bardzo żywo i z właściwą Mu powagą. Orientował się w roli masonerii w państwach zachodnich i znał dość dobrze działalność wolnomularstwa polskiego w czasach przedpowstaniowych. Pragnął, by odrodzone w Polsce niepodległej, nawiązało nić tradycji historycznych i by zdołało wśród pokrewnych organizacji na terenie światowym zdobyć szacunek i odegrać swoistą rolę. Piłsudski uważał, że sprawa wolnomularstwa u nas ma znaczenie poważne i tak, jak w innych krajach o podobnej strukturze psychicznej i kulturalnej, głębsze podłoże dla swego istnienia. Sądził, że w życiu polskim, niedostatecznie zorganizowanym i zdyscyplinowanym, może odegrać ono cementującą rolę i przynieść państwu poważne korzyści.” (Rozmowa w Belwederze w połowie stycznia 1921 – W. Baranowski: Rozmowy z Piłsudskim 1916-1931, Warszawa 1938; W. Baranowski był członkiem Legionów i masonem, we wrześniu 1939 wywiózł do Paryża archiwa Wielkiej Narodowej Loży Polski). Opis taki dostarczyłby nam z pewnością dodatkowej wiedzy o kontaktach Piłsudskiego z masonerią, rozpoczętych dodajmy jeszcze przed rokiem 1918, kiedy to kochanka Ziuka Aleksandra Szczerbińska i ich córka Wanda znalazły schronienie w domu masona socjalisty z Frakcji Rewolucyjnej PPS – Feliksa Perla. Kontaktach, które przybrały na sile przed zamachem majowym, którego jednym z miejsc przygotowania pozostało mieszkanie masona Stanisława Patka. Pomajowe rządy masonów z pierwszym premierem sanacyjnej kliki – Kazimierzem Bartlem na czele (między 1926 a 1939 rokiem aż 13 premierów sanacyjnych było masonami) nie wzięły się z powietrza.

Znajdziemy jednak we wspomnieniach ks. Tokarzewskiego inne cenne spostrzeżenia. Po pierwsze jaki charakter miała jego “posługa”: „Warunki polityczne nakazywały Piłsudskiemu rachować się z opinią katolicką kraju i zachować pozory, że jest w zgodzie z Kościołem. Dlatego też, nie z innych powodów zostałem zaproszony do Belwederu, gdzie mi zaproponowano objęcie stanowiska kapelana Naczelnego Wodza”.

Po drugie, o charakterze jego podopiecznego i jego otoczenia: “Rok 1920 był niezawodnie przełomowym w życiu duchowym Piłsudskiego. Zwycięski Wódz całą pełnią pyszałkowatej – chorobliwej duszy wchłaniał w siebie pochlebstwa. Koło osoby jego zaczęli się garnąć ludzie żłobu, bez czci i wiary, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zgraja nicponiów spod ciemnej gwiazdy, wyrafinowanych oszustów, karczemnych meszuresów, złodziei, alfonsów wzięła w pacht duszę Piłsudskiego i otoczyła ją taką siecią intryg, że dostanie się do niej uczciwemu człowiekowi było prawie niemożliwe. Po tygodniowym pobycie spostrzegłem, że nic albo bardzo mało będę mógł zrobić dla sprawy bożej wśród tej hołoty. Złożyłem o tym raport biskupowi polowemu, prosząc o naznaczenie kogo innego na moje miejsce. Biskup Gall, ugodowiec czystej wody, bojąc się narazić, podanie moje zignorował.”

W dalszych słowach ks. Tokarzewski pisze o tryumfie: “zgrai łotrzyków wyrafinowanych, którzy zatruwali stale duszę Piłsudskiego i zdobywszy sobie bezgraniczne zaufanie tego chorego człowieka, prowadzą go do nieobliczalnych czynów i doprowadzą do zguby Ojczyznę (…) Przechodzi ludzkie pojęcie co ta banda wyprawiała! Fałszowano dokumenta, podpisy Naczelnego Wodza, wydawano bez jego wiedzy i zgody najrozmaitsze rozporządzenia, w jego imieniu, z czym nie kryto się wcale. (…) Całe życie brzydziłem się figurantami. Sama myśl o tym, że mogą mnie przekształcić w takiego manekina była mi wstrętną (…)”. W samym Piłsudskim widział: “dużo zalet, ale też i strasznych wad, ciążących na historii naszej Ojczyzny, które oby do zguby nie doprowadziły Polski.””

Do księży Piłsudski jak oświadczył ks. Tokarzewskiemu (“Ja was klechów nienawidzę”), miał stosunek nienawistny. Jako wytłumaczenie podał odmowę wyspowiadania jego matki, według samego Piłsudskiego tylko dlatego, że miała poglądy lewicowe. W każdym razie ks. Tokarzewski odparł:

“Lud gorszy się pańskim życiem, nie widzi pana nigdy w kościele. Episkopat zrażony i nieufny, bo wie, że pan żyje bez ślubu i nigdy nie bywa u spowiedzi.”

W zachowanych fragmentach wspomnień powtarza się kwestia megalomanii Piłsudskiego: “W chorobliwej megalomanii Piłsudski boi się wszystkiego i wszystkich. Kłamstwem wierutnym jest to twierdzenie zauszników jego, że to bohater. Począwszy od organizowania bojówek, napadów na poczty jak na przykład pod Rogowem, wszędzie ten człowiek umiał wysunąć na czoło swoich zwolenników, którzy padali ofiarą jego zachcianek a sam zawsze stał z boku.”

Oraz bezwzględnego budowania mitu marszałka:

“Ja z całą odpowiedzialnością za to co piszę stwierdzam, że niczego tak nie boi się Piłsudski jak prawdy historycznej. Dlatego to swoimi ludźmi obsadzał i biuro historyczne, i wszystkie instytucje. Fałszowano dokumenta na poczekaniu. A kiedy nie zdążyli wszystkich szelmostw swoich ślady sprzątnąć z kancelarii wojskowej po ustąpieniu Piłsudskiego z Belwederu, po przyjściu do władzy Wojciechowskiego, wmówili w niego, że dla uporządkowania spraw wszystkich, muszą osobno złożyć dokumenta dawne. Złożono koło mego mieszkania w pałacyku myśliwskim w Łazienkach. Tam Kazimierz Świtalski i pani Hubicka całymi dniami siedzieli i stale wynosili rozmaite papiery z sobą. Zacierano ślady łotrostw wyrafinowanych. Mówiłem o tym Wojciechowskiemu, ale On tak wierzył w uczciwość Piłsudskiego, że ani przypuszczał, że to się dzieje z jego nakazu.”

W zachowanym fragmencie znalazła się także ocena sytuacji aktualnej na moment redagowania wspomnień (rok 1930): “Dziś, kiedy przepisuję ten notatki moje on pan P[iłsudski] już i słuchać nie chce o jakiej bądź kolwiek rozmowie z kimkolwiek bądź z episkopatu. Klika zrobiła swoje. Ma w ręku wojsko, policję, szkoły, wszystkie urzędy obsadzone swoimi ludźmi, na wszystkich pluje, drwi, lży i ordynarnie wymyśla.”

Sprawa biskupa Galla

Jak wyżej wskazano, ważnym elementem owej kliki była masoneria, która stanowiła po przewrocie majowym poważny problem dla Kościoła, mimo pół-żartobliwego zwrotu „w Warszawie w ministerstwach nasze masoniki”, jakim, opisując sytuację posłużył się Abp Józef Teodorowicz w korespondencji z Abp Sapiehą (por. list nr 88 z 08.10.1929 r. – za: ks. Józef Wołczański: Korespondencja abp J. Teodorowicza z abp A. S. Sapiehą). Zachowywano też paradygmat pozorów czyli szopki dla ciemnego luda. Pierwszym starciem pogrzebowym II RP nie było „cudowne” nawrócenie Józefa Piłsudskiego na łożu śmierci przez znanego skądinąd ks. Korniłowicza, lecz starcie o pogrzeb ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego Sławomira Czerwińskiego, masona Wielkiej Loży Narodowej Polski i kalwina. Czerwiński w ramach pełnionej funkcji zajmował się przede wszystkim laicyzacją edukacji (m.in. poprzez usuwanie ze szkół stowarzyszeń religijnych, ograniczanie liczby godzin religii, tworzenie szkół mieszanych wyznaniowo i ograniczanie liczby szkół katolickich) oraz przycinania religii do aktualnych potrzeb Państwa. Wywoływało to protesty biskupów (por. np. list z 16.02.1932), którzy zorganizowali nawet osobną Komisję Episkopatu do spraw szkolnych. Konferencja Episkopatu Polski z listopada 1932 roku określała zadania Komisji jako rozpatrywanie „całokształtu prądów nurtujących w szkolnictwie dla religijności wrogich”.

Tuż przed śmiercią w roku 1931 Czerwiński miał się nawrócić na Wiarę Katolicką, choć świadkowie twierdzili że był nieprzytomny. Biskup polowy Wojska Polskiego Stanisław Gall miał wątpliwości i nie poprowadził 7 sierpnia 1931 roku konduktu pogrzebowego z kościoła św. Krzyża na Cmentarz Powązkowski. Jak zanotował związany z sanacją ks. Żongołłowicz – wiceminister wyznań religijnych, nie uczynił tego tego nawet na polecenie premiera – masona Aleksandra Prystora. Uczestnik pogrzebu marszałek Piłsudski nigdy tego Gallowi nie wybaczył. Zażądał przeprosin urażonej dumy sanacyjnego Państwa a następnie dymisji biskupa. Gdy ten odmówił – kazał wstrzymać wypłaty dla całej kurii polowej. Pułkownik Adam Korwin-Sokołowski – ówczesny szef gabinetu Piłsudskiego jako ministra spraw wojskowych zanotował w swych wspomnieniach (por. A. Korwin-Sokołowski: U boku Marszałka. Wspomienia Szefa Gabinetu) określenia jakich Piłsudski używał pod adresem biskupa Galla, blisko 70-letniego wówczas hierarchy Kościoła w rozmowie z nuncjuszem Franciszkiem Marmaggim: „pijus i żarłok (buveur et mangeur)”, „nierób” „pełen intryg i świństw”, „lepiej zabić niż w wojsku trzymać”. Podobną ocenę Galla Piłsudski wyraził w rozmowie z jego następcą – bp Józefem Gawliną: „Podkreśliłem, że ksiądz pracuje u mnie, ale technicznie z moim szefem gabinetu, a to dlatego, by ksiądz nie trafił tam, gdzie niczego nie zgubił i po kątach mi nie chodził. (…) Muszę też księdzu jako następcy parę słów i moją opinię powiedzieć o poprzedniku ks. Nazywam go świnią i to plugawą. Księdza Galla mogło to spotkać, ze każdy oficer miałby prawo go bić po pysku i ja nie mógłbym wobec takiego faktu wyciągnąć konsekwencji, taki czyn byłby bezkarny. Toteż przy obejmowaniu funkcji od niego nie radzę księdzu słuchać jego rad i wskazówek, z mojej bowiem strony musiałbym z góry je postponować”

Odpowiedzią na te zarzuty I Marszałka honoris causa II Rzeczypospolitej było mianowanie bp Galla po jego odejściu z wojska sufraganem warszawskim i arcybiskupem ad personam (1933), wikariuszem generalnym a w 1940 administratorem apostolskim archidiecezji warszawskiej.

Arcybiskup Sapieha – przed konfliktem o Piłsudskiego na Wawelu

Najbardziej znany konflikt pogrzebowy II Rzeczypospolitej między pseudo-sanacją a Kościołem rozegrał się jednak między kultystami Piłsudskiego a metropolitą krakowskim – arcybiskupem Adamem Stefanem Sapiehą. Ponownie, nie wziął się on z powietrza. Już w roku 1926, gdy po zamachu majowym 1926 Abp Sapieha wyjeżdżał do Rzymu powiedział do żegnających go osób aby dali mu znać, gdyby na jego miejscu sanacja postanowiła umieścić „jakiegoś majora” (por. J. Czajowski: Kardynał Adam Stefan Sapieha). W roku 1927 Piłsudski postanowił ściągnąć szczątki Juliusza Słowackiego do kraju i pochować na Wawelu czyli uczynić coś na co w roku 1909 nie zgodził się poprzednik abp Sapiehy – kardynał Jan Puzyna. Sapieha zgodził się ale niechętnie, z zastrzeżeniem, że więcej podobnych „prezentów” do katedry wawelskiej nie przyjmie Gdy we wrześniu 1930 roku doszło do zamknięcia na polecenie Piłsudskiego Wincentego Witosa i Karola Popiela w Twierdzy Brzeskiej, popierany przez abp Teodorowicza i abp Twardowskiego protestował. Jak pisał do prymasa Hlonda: „Stoimy przed jasnym faktem zupełnie bolszewickiego postępowania czynników rządowych”. (por. S. Wilk: Episkopat Kościoła Katolickiego w Polsce w latach 1918-1939)

W roku 1932 Arcybiskup objął funkcję przewodniczącego Komisji Szkolnej Episkopatu, którą pełnił do roku 1947. Komisja interweniowała m.in. u władz państwowych w sprawie realizacji postanowień konkordatu, w szczególności zapewnienia praktyk religijnych w szkołach i obrony księży katechetów a także szkół i ochronek kościelnych. W 1933 roku księżna Matylda Sapieżyna zapisała: „Biskup napisał i już wydrukował list pasterski na post. Boję się, że będzie miał przykrości od rządzących, bo ostatecznie sub rosa zarzuca, że wpędzają społeczeństwo w bolszewizm!” List ów, „w sprawie zła dzisiejszego” opublikowano w „Głosie Narodu” z 21 lutego 1933 roku. Arcybiskup pisał w nim o biedzie i uciskach, kryzysie, bankructwach, braku pracy, przygnębieniu społecznym, że „to tylko zewnętrzne objawy i skutki wewnętrznej choroby, rozkładu moralnego jaki toczy ludzkość. W samobójczym zapamiętaniu wydano wojnę wszelkiemu prawu Stwórcy, prawa te coraz zuchwalej się łamie, a nawet zaciekle pracuje, by bunt ten szerzyć – gwałcić nawet podstawowe prawa natury ludzkiej”. Pisał o rozbijanych poprzez promocję bezwstydu małżeństwach, o ruinie młodzieży o tworzeniu urzędowych struktur niszczących więź rodzicielską, pokazywał że ta bezbożna droga wiedzie wprost do „piekła rosyjskiego bolszewizmu”, ukazywał marazm i bezwład społeczny: „reszta biernie nie umie zdobyć się na sprzeciw, choć wie dobrze, dokąd ją pędzą w jaką nędzę i niewolę. Nie umieją zdobyć się na wystąpienie nawet, gdy grozi obniżanie kultury narodu poprzez arbitralne odbieranie praw ogniskom wiedzy, tak zasłużonym, które przetrwały wrogie zakusy rozbiorów. Bezwład opanowuje większość społeczeństwa, jak króliki stoją unieruchomione przed paszczą węża. Ci bowiem, którzy zapędzają w tę matnię, w jednych umieją wpoić bezpodstawny optymizm, nałożyć różowe okulary na oczy, przez które wydaje się, świadomie czy nieświadomie, że wszystko idzie jak najlepiej i że tylko małoduszni obawiać się mogą; a innym strachem i groźbą zaciemnią wszystko, opanowując ich serca zwątpieniem i beznadziejną rezygnacją.” Pierwsi liczą na przypodobanie się władzy i nagrody, na drugich działa siła „choćby tylko udana a przejęci strachem wsuwają się jak ślimaki w swe skorupy, by przynajmniej nie widzieć niebezpieczeństwa i nie troszczą się jak tylko o swój własny interes.”

Gwałcenie praw moralnych i powstającą demoralizację porównuje Sapieha w owym liście do wstrząśnienia praw natury, bo choć te pierwsze „nie tak piorunująco działają, ale ich zaprzeczenie i pogwałcenie, choć z wolna, takie same zamieszanie i zgubę przynieść muszą.” „Katolicy” – pisze dalej Arcybiskup – „muszą jasno rozumieć niebezpieczeństwa grożące i nie dawać się łudzić i usypiać bezpodstawnym nadziejom i ułudom, ale mimo wielkości zła dzisiejszego winni być pełni otuchy i odwagi” gdyż „jest bowiem w nas siła i z nami pracuje i walczy nadludzka potęga Boża, stoi przy nas Ten, który mógł z całą pewnością powiedzieć: Jam zwyciężył świat. Każde przykazanie Boże powinno stać się obronną redutą przeciw wrogowi, który usiłuje przez osłabienie (…) wtargnąć do sumień naszych. Bezbożnictwo i u nas coraz odważniej podnosi głowę w piśmie i słowie. Nie możemy na to obojętnie patrzeć pod pozorem niby to źle zrozumianej tolerancji i musimy śmiało przeciwstawić się wszelkim napaściom na wiarę i Kościół, a nie pomagać bezmyślnie pismom, które takie bezbożne rzeczy rozszerzają. Głośno obowiązani jesteśmy sprzeciwiać się, by czy to w szkole, czy gdzie indziej osłabiano lub co gorsza wydzierano dzieciom naszym wiarę i przywiązanie do Kościoła. (…) Powinnością też katolików jest popieranie stowarzyszeń młodzieży, w których rządzą zasady katolickie a młodzież do życia chrześcijańskiego wyraźnie jest zaprawiana.” Jak wzywał Metropolita Krakowski: „Droga do naprawy stosunków nie prowadzi przez bluźnierstwo Bogu, gwałt, mord, upośledzenie i zepchnięcie człowieka do rzędu bezdusznego niewolnika (…) Z tej samej kuźni, która zdławiła Rosję, idą i do nas ci wszyscy, co deprawują małżeństwa, szerzą niemoralność, walczą z religią i Kościołem, i pragną naród nasz okuć w kajdany swej samowoli. Demoralizacja jaką dziś szerzą jest przygotowaniem do bolszewickiej zagłady i jeżeli dalej będziemy milczeli i pozwolimy na bezprawia, czeka nas ten sam los, co tamtych. Zło z początku da się łatwo zgnieść i usunąć, gdy jednak szeroko rozprzestrzeni się, trudno już je zwalczyć.”

W tym samym roku 1933, w odezwie na dzień Stanisława Kostki w roku 1933 Arcybiskup pisał (Głos Narodu z 12.11.1933 r.): „nowoczesne pogaństwo (…) wytęża wszystkie swe siły, by wcisnąć się przede wszystkim w serca młode i je opanować. Celem tych wysiłków to wydarcie z duszy Boga, przywiązania do Kościoła św.: przez oszołomienie w szukaniu ziemskich i niskich nieraz przyjemności odciągnięcie młodzieży od pracy nad wewnętrznym wyrobieniem i życiem chrześcijańskim. Nowoczesne pogaństwo wciska się do dusz młodzieży na każdym niemal kroku, przez bezbożne książki i pisma, przez nieodpowiednie widowiska, czy imprezy, podejmowane nieraz pod płaszczykiem szlachetnych haseł, przez przesadny kult ciała i stawianie gry sportowej na wyżynie jakiegoś rozgłośnego bohaterstwa. A tym bardziej ta przesada pogańska jest niebezpieczną, że nieraz ją szerzą i popierają nawet ci, którym piecza nad młodzieżą szczególnie jest zlecona.”

Motyw państwa totalnego – “nierozważnych prądów, (…) hałaśliwej propagandy przesadnego kultu państwa” powracał w liście pasterskim Arcybiskupa na Wielki Post 1935. Arcybiskup stwierdzał w nim “rosnący w Polsce wpływ idei bolszewickich głoszących omnipotencję państwa i jego prawo ograniczania przykazań Bożych i działalności Kościoła”.Wyolbrzymiony kult państwa jest bardzo rozszerzany” zauważał. A tymczasem przecież tak jak człowiek stworzony przez Boga, “podobnie i państwo podlega temu samemu obowiązkowi zachowania prawa Bożego”. Jak deklaruje Sapieha pragnie Polsce służyć z całych sił ale żąda by państwo “szanowało prawo Boże”. List ten, skierowany głównie do Akcji Katolickiej (wszystkie cytaty za Kurjerem Powszechnym 1935, nr 65 oraz Gazetą Kościelną z 24.03.1935) występował także przeciwko ogólnemu upadkowi moralności, chorobie, z którą katolicy powinni walczyć. Jak zauważał przy tym przytomnie Ksiądz Metropolita opinia publiczna potępia drobnych przestępców, którym się nie udało “a wielcy łupieżcy uchodzą bezkarnie i cieszą się ogólnym poważaniem”.

Odrzucenie nadprzyrodzonych podstaw prawa moralnego prowadzi do osłabienia moralności społeczeństwa, zaś kult Boży zostaje zastąpiony kultem idoli np. państwa – stawianego “nie tylko na równi z Bogiem, ale nawet wyżej, przyznając państwu poprzez przyznanie mu władzę i prawo ograniczenia Jego przykazań i działalności Kościoła, i nie stosowania się do jakiegokolwiek prawa” . Powyższe trafiało na podatny grunt mierności i bierności społecznej, prywaty, oportunizmu, skutkując ogólną demoralizacją, lenistwem, przygnębieniem, niechęcią. „Zadaniem więc katolików a szczególnie katolików zorganizowanych, musi być energiczne przeciwdziałanie tej chorobie moralnej, pobudzenie całego społeczeństwa do walki z demoralizacją, jaka je toczy, skierowanie wysiłków do wyrobienia stanowczej opinii publicznej, piętnującej niemoralne, antychrześcijańskie idee”. Należy zwalczać demoralizację narodu, gdyż “przez tak daleko idącą bierność i tolerancję stajemy się współwinnymi.”

Ks. Meysztowicz wspomina w swoich gawędach epizod z Wilna kiedy grupa biskupów czekała w Ostrej Bramie na Prezydenta Mościckiego. Gdy ten się dłuższy czas spóźniał, Arcybiskup Sapieha, ubrany w mitrę i kapę opuścił wszystkich, idąc do zakrystii “coś szybko mrucząc o bizantynizmie”. 10 października 1933 roku Arcybiskup wydał odezwę w sprawie beatyfikacji królowej Jadwigi Andegaweńskiej. Jak pisał w niej: “[Jadwiga] wciela wzniosłą ideę pokoju Chrystusowego w Królestwie Bożem na świecie w swe panowanie i w swej działalności na całą ludzkość, która, jedynie idąc za jej wzorem, osiągnąć może owoce upragnionego pokoju, uzyskać nawrót z dziś trapiącego ludzkość niebezpieczeństwa popadnięcia w zdziczenie.”

„Demon Polski” i Arcybiskup Teodorowicz

Przeciwnikiem Piłsudskiego był jeszcze od czasów galicyjskich Arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego Józef Teodorowicz. Ks. Józef Wołczański przytacza w Folia Historica Cracoviensia (vol. 14 (2008)) Siostry Barbary Żulińskiej CR wspomnienia o Arcybiskupie Józefie Teodorowiczu, w której zmartwychwstanka zapisała m.in. następujące obserwacje z roku 1919:

Nie należał do entuzjastów Marszałka, nazywał go demonem Polski. Po jednym raucie, na którym z nim się zetknął, powiedział: „Nie mogłem dopatrzeć się w nim duszy (…)

Przy śniadaniu pytał o życie w obstrzeliwanym Lwowie, piętnował politykę Marszałka, który nie chciał dać pomocy Generałowi Rozwadowskiemu, nie rozumiejąc kwestii Kresów naszych.”


Po I wojnie światowej, w roku 1919 abp Teodorowicz był wysuwany przez Episkopat jako jeden z kandydatów do objęcia funkcji biskupa polowego Wojska Polskiego – w opozycji do popieranego przez środowisko Piłsudskiego biskupa Władysława Bandurskiego – byłego sufragana lwowskiego, odwołanego z tej godności. Szczegóły tego odwołania przybliża Dziennik abp Bilczewskiego, który tak opisuje rozmowę we Lwowie, 26 czerwca 1919 roku z Piłsudskim: „Powiedziałem: Pan Naczelnik mówił przez Ks. Arc. Teodor[owicza], że Ks. Bandurskiego chce powołać na ważniejsze stanowisko w Król. Pol., że Ks. B[andurskiem]u biskupi robią krzywdę nie dopuszczając do pracy w Polsce. Otóż w interesie sprawy publ., w imię prawdy muszę oświadczyć, że biskupi jeszcze w r. 1913 zwrócili uwagę Ks. Bandurskiego, że musi opuścić swoje stanow. sufragana, bo dostał się w ręce szantażystów, którzy go kompromitują. Nieprawdą więc jest, jakoby biskupi byli go usunęli dla jego niemądrych występów politycznych w czasie wojny; powód główny jest natury czysto kościelnej. Naczelnik musi to wiedzieć, przykro mi o tym mówić, ale przez podsuwanie biskupom celów egoistycznych, Ks. B-u się nie pomoże, a w społeczeństwie utrzymuje się szkodliwy ferment, który wykorzystują nieprzyjaciele Kościoła, a nawet narodu.”

Sam Teodorowicz nie palił się do funkcji biskupa polowego, odradzał mu ją też jego przyjaciel biskup Adam Sapieha. O sprawie abp Teodorowicz pisał m.in. w liście do abp Bilczewskiego (cyt. za zbiorkiem opr. przez ks. Józefa Wołczańskiego)” „Jeszcze mnie tu traktują biskupstwem polowym. Ociągam się jak mogę, bo to doprowadzy przechodzi moje i tak nietęgie siły. Te kapelany biorą pensję i używają warszawskich swobód a młodzież na froncie ginie bez spowiedzi, bo nie ma księdza! Rozprzężenie straszne i rośnie z dnia na dzień. Gall nie chce się tego podjąć. Bandurski zaś agituje za sobą u Piłsudzkiego (…) Piłsudzki poza Rattin i biskupami pisał za nim do Rzymu. Ratti, Szeptycki, Paderewski namawiają mnie na to. Sapieha jednak bardzo odradza. Może mnie z tych opresji wyratuje sam Piłsudzki, który będzie bardzo nierad z tej kombinacji”.

Oczywiście Naczelnik Piłsudski zaoponował przeciwko kandydaturze Teodorowicza i ostatecznie „kompromisowym” biskupem polowym został wspomniany wyżej Stanisław Gall, od początku popierany przez Watykan. Do kolejnego starcia mogło dojść już po bitwie warszawskiej 1920. Jak wiadomo Józef Piłsudski zostawił wówczas Warszawę w ogniu bolszewickiej ofensywy i wyjechał sobie pod Sącz a potem do wojsk nad Wieprzem atakujących widmową bardziej niż będącym realnym przeciwnikiem Grupę Mozyrską (liczącą zaledwie kilka tysięcy żołnierzy). Bezpośrednio po bitwie warszawskiej abp Teodorowicz pisał w liście do abp Bilczewskiego: „Dzięki Bogu istnym cudem uratowani jesteśmy. Myśleliśmy z Sapiehą, który bawi w tych stronach, że byłoby dobrze po ostatnim liście wzywającym społeczeństwo do modlitwy błagalnej, teraz je wezwać do modłów dziękczynnych. Ułożyliśmy nawet taką odezwę, którą on prześle Dalborowi i Kakowskiemu. W Warszawie jest niedobrze pod względem politycznym.”

Do owych modłów dziękczynnych, które miały się odbyć 8 września, w którym to celu bp Sapieha i abp Teodorowicz zredagowali specjalną odezwę, nie doszło. Jak pisze ks. S. Wilk (Episkopat Kościoła katolickiego w Polsce w latach 1918-1939) sprzeciwili się kard. Kakowski i prymas Dalbor, twierdząc że odebrane by to zostało jako akt przeciwko Piłsudskiemu. 1 września abp Tedorowicz z nutą żalu pisał do abp Bilczewskiego, że “motyw psychologiczny i duchowny wywołany obroną Warszawy i Polski niewyzyskany minie bezpowrotnie.” (warto tu przytoczyć jako unaoczniającą umysłowość kard. Kakowskiego jego wypowiedź z 13 września 1923 r., z listu do kard. Dalbora dotyczącą rządu Witosa: “Czyżby nie lepiej było, żeby ten gabinet upadł i by te krzywdzące sprawiedliwość prawa zmienione zostały przez rząd nowy, lewicowy, socjalistyczny?”)

Jak pisze Renata Król-Mazur w książce Działalność polityczna abp. Józefa Teofila Teodorowicza w latach 1888–1923 po przewrocie majowym: „Abp Teodorowicz był autorem memoriału skierowanego do premiera Józefa Piłsudskiego, który powstał w grudniu 1926 roku. W dokumencie tym, utrzymanym w ostrym tonie, na podstawie konkretnych posunięć wykazano, że od pewnego czasu prowadzona jest w Polsce walka z Kościołem. Biskupi wystąpili, jako obrońcy interesów narodu, krytykując sprzeczną z tym interesem politykę rządu. Memoriał był stanowiskiem episkopatu wobec sanacji w pierwszych miesiącach po przewrocie majowym. Pod wpływem prymasa Hlonda biskupi zdecydowali się nie przedstawić memoriału Piłsudskiemu”.

Opublikowano natomiast komunikat ze zjazdu Episkopatu Polskiego w dniach 30 listopada i 1 grudnia 1926 roku, którego zredagowanie powierzono abp Teodorowiczowi (cyt. za: Wiadomości Archidiecezjalne Warszawskie 1926, nr 12):

Dzięki wzrastającemu zanikowi praworządności, rośnie komunizm i zagraża przyszłości Polski, kiedy równocześnie na ostoję wszelkiego zdrowego ustroju, Kościół Katolicki, walą się gromy. Prasa antykatolicka tak wzrosła, że w samej stolicy powstają dwa duże nowe dzienniki ze zdecydowanie wrogą Kościołowi tendencją, gloryfikując np. rząd meksykański, albo uderzając na wpływ Kościoła w publicznym wychowaniu, albo plugawiąc najświętsze rzeczy ohydnymi utworami. Wszystkie te dzienniki uchodzą za takie, które są popierane przez sfery oficjalne. Zmysł publiczny moralny jest obrażany bezkarnością wobec przedstawień publicznych, które urągają wszelkiej przyzwoitości a cynizmem rozwiązłym zatruwają dusze młodego pokolenia. Sekciarstwo doznaje opieki ze strony pewnych czynników ze szkodą dla katolicyzmu i depcze istniejące prawa a nieraz bezkarnie chwyta się publicznego gwałtu. Mimo Konkordatu, nieuregulowane dotąd stosunki pomiędzy Kościołem a władzami, odbijają się na wewnętrznym ustroju fatalnie. Przy tym wszystkim przygotowuje się ustawa małżeńska, która Kościołowi i społeczeństwu daje powód do najpoważniejszych obaw o przyszłość chrześcijańskiej rodziny w Polsce (…)”

W roku 1930 występował na rzecz prześladowanych przez sanację więźniów twierdzy brzeskiej, popierają zwołanie Komisji Prawnej Episkopatu celem wyjaśnienia sprawy brzeskiej i wydania w tej sprawie odezwy. Powyższe zostało zablokowane przez przewodniczącego Komisji kard. Kakowskiego, o czym z rozgoryczeniem wspominał Arcybiskup w liście do prymasa Hlonda z 29 stycznia 1931 roku: “Byliśmy obaj u Ks. Kardynała [Kakowskiego] dzisiaj rano i Ks. Abp Sapieha zapytał Ks. Kardynała czy i kiedy odbędzie się nasza konferencja. Na to otrzymał odpowiedź, że zebranie nasze nie odbędzie się wcale, albowiem Wasza Eminencja i słyszeć nie chce o żadnym projekcie złączonym ze sprawą Brześcia. Wówczas Ks. Abp Sapieha oświadczył Księdzu Kardynałowi, iż wobec tego czujemy się zwolnieni z zobowiązania do solidarności i każdy z biskupów ma prawo działać na własną rękę”. W sprawie brzeskiej Abp Teodorowicz twierdził że episkopat powinien kierować się względami sumienia i obowiązkami wobec społeczeństwa a jego milczenie wobec sytuacji w kraju będzie oznaczało utratę poważania Kościoła w społeczeństwie. Nie przekonały go także wywody prymasa Hlonda, że publiczny protest episkopatu nic nie da (jak pisze ks. S. Wilk miało paść z ust prymasa określenie: “Piłsudskiego nie poskromimy”)

Po śmierci Piłsudskiego, 20 czerwca 1935 roku Abp Teodorowicz tak pisał do Abp Sapiehy o nicości kultu „Dziadka” (cyt. za zbiorkiem opr. przez ks. J. Wołczańskiego): „Dziwię się elementarnemu brakowi poczucia psychologicznego u pewnych sfer. Bo im większą urządzają oni apoteozę jedynego i niezastąpionego, tym większa rozwiera się pustka i próżnia, która ich przygniata. Z tej pustki wyłania się tylko jedna rzecz, konsolidacja elementów rozkładu, które sztucznie rozdzielone dziś na nowo ciążą ku sobie”.

W liście do kardynała Hlonda z 11 czerwca 1935 (za: T. Krzyżanowski: Korespondencja arcybiskupa ormiańsko-katolickiego Józefa Teodorowicza z prymasem Polski kardynałem Augustem Hlondem z lat 1924-1938) napisał z kolei: „Dziękuję osobno za tak szczęśliwe ujęcie telegramu po śmierci Piłsudskiego. Jakkolwiek jego udział w bitwie pod Warszawą wyglądał inaczej od urzędowych sprawozdań, mimo to wygrana pod Warszawą okrywała chwałą głównego dowodzącego wodza, a była ostatnim ratunkiem chrześcijaństwa. Jaka szkoda, że dwaj biskupi Gawlina i Kubina, nie umieli się odnieść do idei chrześcijańskiej i poniżyli ambonę do bałwochwalczych kadzideł obcego wierze i niepojednanego z Bogiem człowieka. Bo Pił[sudski] się nie spowiadał jak mi to mówił biskup Gall na podstawie protokolarnego sprawozdania. Był już nieprzytomny gdy ksiądz przybył, a dzień przedtem Piłsudska nie chciała się zgodzić na przyjęcie księdza pod pozorem, że to jej męża wzruszyć może. Kościół za te kadzidła pochlebców kiedyś gorzko zapłaci. Ludzie milczą, bo milczeć muszą, ale kiedyś przyjdzie czas, iż się odezwą.”

Jak dodał: „W ogóle sytuacja w tym się szczególniej uwydatnia, że nie ma ani jednego człowieka w obozie Piłsuds[kiego], który by do sytuacji dorastał. Ci ludzie przyzwyczajeni do tego, że w każdej sprawie rozkaz z Belwederu rozstrzygał o wszystkim, pozostawieni sami sobie stają zupełnie bezradni, w tym są tylko zgodni, że terrorem zechcą podtrzymać swój prestige.”

W roku 1936 Abp Teodorowicz, sympatyzujący wcześniej z narodową demokracją, poparł tworzący się Front Morges.

Listy kardynała Hlonda

Na sytuację w Polsce nie pozostawał obojętnym też prymas August Hlond, wykazujący bardziej zachowawczy stosunek do obozu piłsudczykowskiego. Już 6 listopada 1926 roku, odwołując się do encykliki Quas Primas Piusa XI, mówił na zjeździe katolickim w Poznaniu o „kryzysie duszy polskiej” (por.): „był w duszy polskiej od samego początku jakiś rys głęboki, któregośmy zatrzeć nie zdołali, rys który się w pewnych okresach groźnie powiększał, a w końcu po ośmiu latach doprowadził duszę polską do przesilenia. Zamyślona przystanęła Polska na wielkim gościńcu swych dziejów, w śmiałym poszukiwaniu przyczyn swego przesilenia wstecz spogląda i analizując swój ośmioletni czyn, wielki sporządza ze sobą rachunek sumienia. (…)

Przed duszą polską, dręczoną wątpliwościami, niepewnością, staje więc dzisiaj w królewskich blaskach Chrystus – staje z żądaniem, by Polska w swym życiu uznała jego nieprzedawnione prawa, staje z odpowiedzią na pytanie, jak Polskę ratować? Chce Chrystus Król, by się Polska odrodziła, zrywając z laicyzmem, który więzi jej myśli wielkie i siły. Ma się Polska przeciwstawić prądom które podkopują życie religijne. Nie ma Polska sprzyjać destrukcyjnej pracy różnego rodzaju apostołów i nie ma popierać odszczepieństwa, które nic zdrowego i pożytecznego w życie narodu nie wnosi, a natomiast jedność rozbija i siłę narodową załamuje. Nie ma Polska dopuścić do ustawodawstwa, które by prowadziło do rozprężenia rodziny przez rozwody. Ma Polska porzucić metody partyjne, które nie uznając u nikogo innego zasług i dobrej woli, bezwzględnie wypierają i niszczą przeciwników. Wyrzec się ma Polska niezgody i nieporozumienia i spory ma łagodzić, nie zaostrzać. Wyprzeć się ma owej płytkości i lekkomyślności w traktowaniu spraw publicznych (…) Wyprzeć się ma Polska na wszystkich szczeblach hierarchii państwowej każdego bezprawia, każdej anarchii (…) ma Polska zerwać z prądami, które zawodowo propagują laicyzm pod jakimkolwiek tytułem i w jakiejkolwiek szacie, a przede wszystkim zerwać powinna z masonerią, której ostatnim celem jest systematyczne usuwanie ducha Chrystusowego z życia narodów. Tym więcej zaś zerwać z nią musi Polska, że masoneria, to konspiracja zagraniczna, której nie tylko na Polsce nic nie zależy, ale która potężnej Polski nie chce, która odnalazła drogę do swego odrodzenia w ostatnim czasie olbrzymim wysiłkiem z masonerią odczuwają tak, jakby ożywczy powiew wiosenny w swym narodowym życiu. I w takiej chwili my mamy się zaprzedać w wolnomularską niewolę? Czyż naprawdę mamy powtarzać błędy innych ludów i w zaraniu swego bytu kłaść dobrowolnie kark w masońską pętlicę po to, aby później po szkodach nieobliczalnych z ogromnym trudem i niepewnym powodzeniem spod wpływów wolnomularstwa się wyzwalać? Zerwać z laicyzmem, znaczy w pierwszym rzędzie zrzucić masońskie kiełzna, zrzucić je powinni wszyscy i na wszystkich stanowiskach, mimo ponętnych widoków kariery i powodzenia. (…)

Ma się Polska postarać, aby Chrystus Swymi prawami i Swoim duchem zapanował w naszym życiu społecznym i politycznym. Tego się laicyzm najwięcej lęka. Nazywa to fanatyzmem katolickim, klerykalizmem, teokracją. A jednak Chrystus powinien być królem także naszego życia publicznego, bo ma do tego Boskie prawo i tylko Jego autorytet Boski da naszemu życiu zbiorowemu siłę i powagę, a jego duch ustrzeże nas od błędów.”


W odezwie do Narodu Polskiego z marca 1927 roku kard. Hlond i inni biskupi wskazywali: “Na wspólnych konferencjach naszych, zarówno dawniej odbytych, jak i obecnie, omawialiśmy, oprócz spraw związanych z konkordatem, przede wszystkim niebezpieczeństwa grożące religii i Kościołowi w Polsce. Niebezpieczeństwa te są znane: projektowany zamach na sakrament małżeństwa, uzuchwalanie się publiczne a bezkarne w zepsuciu obyczajów, w rozpasaniu w tańcach i publicznych widowiskach, naigrawających się z wymagań przyzwoitości i poczucia moralnego, w sprzedawaniu i wystawianiu na widok publiczny wydawnictw pornograficznych, dalej uderzenie pewnej części prasy na religię i Kościół, szerzenie się sekciarstwa, dzięki poparciu wpływowych czynników. Ostrzegaliśmy i ostrzegamy, że przez to wszystko otwierają się w Polsce na oścież wrota dla anarchii moralnej i komunizmu”.

9 października 1930 roku kardynał wysłał list do prezydenta Mościckiego dotyczący prześladowanych osób.

W liście pasterskim na Środę Popielcową 1932 roku (por.) pisał: „Niestety są w Polsce bezbożnicy i jest bezbożniczy ruch. Oczywiście nie pod tą nazwą, lecz pod wygodniejszą nazwą wolnomyślicielstwa. Pewna część jest zakonspirowana w tajnych związkach! Niestety są w Polsce bezbożnicy i jest bezbożniczy ruch. Oczywiście nie pod tą nazwą, lecz pod wygodniejszą nazwą wolnomyślicielstwa. Pewna część jest zakonspirowana w tajnych związkach! Nie przebrzmiało jeszcze w świecie zmartwychwzbudzające tchnienie: Polsko, wynijdź z grobu (J 11,43), a już odbywa się w łonie wskrzeszonej ojczyzny śmierciorodne zatruwanie pierwiastków życia i walka z jego stwórczym początkiem: Chrystusem. Ledwie nas Opatrzność postawiła z powrotem na straży kultury i wiary, niby bramę warowną na rozgraniczenie światów, a już klucze tej bramy wydajemy w ręce Kremlu i zachodniej loży (…) Jakżeż Polsce nie do twarzy ta wolterjańska mina bezbożnicza! Z wszystkich brzydactw, którymi fałszowano naszą psychologję, to jest najwstrętniejsze. Dusza polska, z gruntu religijna, łagodna, z samego przyrodzenia chrześcijańska (Tert. Apologeticus, c.17), nie jest zdolna do bluźnierstwa, a kto ją do bluźnierstwa wykrzywia, dopuszcza się potwornej perwersji. Bezbożnictwo to nie tylko nieznany w tradycjach polskich grzech przeciw Bogu, ale obraza Polski, jej duszy, jej imienia chrześcijańskiego i całej jej przeszłości. (…)

Na kongresach światowych uchwalają z wolnomyślicielami całego świata bezwzględną walkę z wiarą, wzmożenie propagandy antyreligijnej i organizowanie masowych wystąpień z Kościoła. W kraju przeprowadzają te uchwały. Ustawicznymi zamachami na sumienie stępiają zmysł etyczny narodu. Pogłębiają kryzys moralny i deprawują duszę polską przez oswajanie opinji publicznej z wszelką nieobyczajnością. Laicyzują całe życie. Uderzają w katolicyzm a popierają sekty. Nie ma się co łudzić: celem ich dążeń jest polski bolszewizm.”


W kwietniu 1931 roku kard. Hlond i inni biskupi złożyli uwagi do sanacyjnego projektu Konstytucji. Czytamy w nich m.in.: “Pominięcie w projekcie konstytucji wstępnej deklaracji konstytucji z dnia 17 marca 1921 roku: „W imię Boga Wszechmogącego itd.”, nie tylko zrywa z tradycją i przeszłością Polski, ale zarazem nadaje późniejszym artykułom znaczenie, na które katolicy nie mogliby się zgodzić.” W tym samym roku, w listopadzie Biskupi wystąpili przeciw liberalizacji przepisów aborcyjnych: “Ojciec Święty o takiej matce, której w spełnianiu obowiązku przyrodzonego zagrażają choroby, a nawet śmierć, po wyrażeniu dla niej głębokiego współczucia, ma jedną odpowiedź: „Nie zabijaj”. Nie może być innej odpowiedzi. (…) Omawiany projekt idzie jeszcze dalej, pozwala bowiem na spędzanie płodu ze względu na ciężkie położenie materialne kobiety, na dobro rodziny lub ważny interes społeczny, czyli że zawsze wolno zabijać dziecię w łonie matki. Ślepi i głusi nie widzą i nie słyszą, co się już dzieje. Wzrasta liczba tych zbrodni. Maluczko, a kraj zacznie się wyludniać!
W Rosji bolszewickiej, jak piszą, z racji tych zabiegów, już 37% matek jest niepłodnych. Bóg dał wolność ojczyźnie, a jej dzieci chcą dla niej nowy grób wykopać! Już nawet kopią, bo w myśl tego projektu powstają poradnie działające publicznie. Rodzice prawdziwie katoliccy, prawdziwie kochający ojczyznę, nigdy pod żadnym pozorem nie powinni iść za tą wstrętną, iście szatańską pokusą. W projekcie Kodeksu karnego jest też rozdział o przestępstwach przeciw uczuciom religijnym. W rozdziale tym pomieszane są wszelkie wyznania. Twórcy projektu nie chcieli pamiętać o Konstytucji, o jej artykule 114, który mówi: „Wyznanie rzymskokatolickie, będąc religią przeważającej większości narodu, zajmuje w państwie naczelne stanowisko wśród równouprawnionych wyznań”. Należało to zaznaczyć w projekcie prawa karnego. Pragniemy jedności kościelnej, nie chcemy nikogo poniżać, nie chcemy jednak mieszaniny wyznaniowej, jakiegoś dziwnego symultanizmu religijnego. (…) Głos katolików i tutaj nie powinien dopuścić do pozbawienia obrony czci Najświętszej Maryi Panny i świętych Pańskich, do tej mieszaniny wyznaniowej, do tego zatopienia naszej świętej religii w innych wyznaniach.”


W marcu 1932 roku kard. Hlond złożył w Rzymie memoriał o stanie Kościoła w Polsce, zwracając uwagę na „indyferentyzm religijny i negatywne nastawienie do katolicyzmu większości w bloku rządzącym w sejmie i senacie, a więc: z socjalistów, wolnomyślicieli, sekciarzy, apostatów i masonów (…) W programie rządu nie została skrystalizowana idea państwa, która oscylowała między koncepcją faszystowską a koncepcją bolszewicką.” (por. ks. J. Dębiński: Józef Piłsudski a Kościół katolicki w Polsce w latach 1918-1935, w: Józef Piłsudski wobec Europy i wybranych zagadnień wewnętrznych Drugiej Rzeczypospolitej). “Wśród katolików (…) wielu obciążonych było przeszłością socjalistyczną, podobnie jak marszałek Piłsudski, która rzutowała na ich postawę wobec życia publicznego i relacje z Kościołem. Rząd (…) składał się przeważnie z legionistów o niezbyt wysokiej kulturze intelektualnej i o słabym przygotowaniu politycznym. (…) Główną zasadą systemu politycznego była omnipotencja państwa. Jednostka się nie liczyła, rodzina była pozbawiona wpływu na wychowanie w szkole państwowej, w której rozwijano kult Piłsudskiego. (…) Koła rządowe, nie posiadając także jasnej koncepcji stosunków z Kościołem, czuły się zagrożone jego silną pozycją w społeczeństwie i rosnącym autorytetem (…) W sferach rządowych przeważyły silne dążności laicystyczne. Za godny ubolewania uważał prymas Polski fakt, że naród tak przywiązany do wiary, o ogromnych tradycjach katolickich, jest prowadzony w kierunku sekciarskim i ku przyszłości bez chrześcijaństwa. (…) Jedną (…) z charakterystycznych metod, stosowanych przy laicyzacji, jest uniknanie otwartej walki z Kościołem, która mogłaby wywołać poważne konsekwencje polityczne. (…) W tym samym czasie, w sposób ukryty realizuje się program laicki, zatruwając duszę narodu i osłabiając siły moralne przez pozwalanie na wszelkiego rodzaju demoralizację. Przy pomocy praw i dekretów podstępnie działa się przeciw rodzinie i instytucjom kościelnym a następnie pomniejsza się autorytet episkopatu i oskarża się duchowieństwo o działalność antyrządową i antypaństwową (…) Kard. Hlond szczegółowo omówił rozporządzenia i ustawy służące i wydane z myślą o laicyzacji życia publicznego a więc dekrety Prezydenta Rzeczypospolitej i ministerialne rozporządzenia wykonawcze poddające społeczną i charytatywną działalność Kościoła pod ścisłą kontrolę państwa, projekty kodyfikacji prawa małżeńskiego i karnego, zmiany w ustawodawstwie szkolnym (…) Prymas wskazał, że laicyzacja objęła szeroko rozwiniętą administrację publiczną, bowiem na stanowiska rządowe w dyplomacji i na stanowiska w urzędach terytorialnych mianuje się wolnomyślicieli, ateistów, bigamistów i apostatów, usuwając z nich pod błahymi pozorami praktykujących katolików. O stanowisku władz do biskupów może świadczyć tajne sprawdzanie ich korespondencji, a w stosunku do duchowieństwa inwigilacja i zakładanie kartotek dla księży, w których odnotowywane są ich poglądy polityczne, życie prywatne i kapłańskie. Inwigilacji poddano także organizacje Akcji Katolickiej i próbuje się ją rozszerzyć na bractwa, trzecie zakony i sodalicje mariańskie. Organizacje prorządowe dezorganizują działalność stowarzyszeń katolickich na polu młodzieżowym i dobroczynności katolickiej. (…) Zwrócił uwagę na fakt redukowania godzin religii oraz systematyczne eliminowanie ze szkół nauczycieli – praktykujących katolików i zastępowanie ich niewierzącymi. Nauczycielom zabrania się współpracy z młodzieżowymi organizacjami katolickimi, źle są widziane dobre relacje z duchowieństwem (…) Jest pewny, iż w Polsce, w sumie nie znajdzie się nawet 15 % księży, którzy mieliby zaufanie do obecnego rządu (…) Niechęć sfer rządowych do duchowieństwa ma swą podstawę w tym, że księża w ogólnej swej masie nie popierają polityki partii rządzącej, co nie pozostaje bez wpływu na postawę ludności (…) Polityka rządu zawiera elementy laicyzujące, które nie pozwalają, aby życie państwowe rozwijało się zgodnie z zasadami chrześcijańskimi” (por. ks. S. Wilk: Episkopat Kościoła katolickiego w Polsce w latach 1918-1939)

Wizyta w Rzymie miała też inny cel – kard. Hlond opracował obszerny list pasterski o Państwie i zagrożeniach związanych z jego kultem, który miał zostać opublikowany w imieniu Episkopatu 2 lutego 1932 roku, co jednak zablokował kard. Aleksander Kakowski, metropolita warszawski. W wyniku konsultacji w Watykanie ustalono że list zostanie opublikowany w imieniu samego kard. Hlonda.

Ów list pasterski – z 23.04.1932 r., odczytany w niedzielę 24 kwietnia, w kościołach archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej zajmuje się „przesileniem samej instytucji Państwa”. Jak pytał we wstępie czy Naród Polski: „ma jasną świadomość i zdrową psychę państwową? Czy posiada pełną naukę i prawdę o Państwie? Czy wyraźnie rozeznaje moralne zagadnienie życia państwowego? Czy kieruje się etycznymi zasadami zbiorowego bytu?” Jak napominał:

„W pojęciu liberalnym, wolnomyślnym, laickim, Państwo nie uznaje Boga, nie liczy się z Nim pod żadnym względem, nie przyjmuje Jego praw etycznych, nie zważa na Jego religję, czyli jest zasadniczo bezwyznaniowe. Zwykle zaś posuwa się dalej i staje się bezbożne; ponieważ Boga wprost wyklucza, wykreśla z konstytucji, ruguje ze szkoły, wyrzuca z ustawodawstwa, a nawet kult Jego i wiarę prześladuje i samą myśl o Bogu, jak w bolszewji, krwawą przemocą w narodach tępi. W miejsce Boga stawia człowieka, rozum ludzki, ludzką wolę i swawolę, siłę materjalną i teror. – Skutki tej laicyzacji Państwa są takie, że chwieją się ustroje społeczeństw, bo zabrakło im trwałych podstaw. Polityka, sprowadziwszy społeczeństwo z drogi Bożej wtrąciła je w nieład bez wyjścia. Wydaje się, jakoby szybkim krokiem zbliżała się jakaś wielka a tragiczna w dziejach godzina, która w pamięci przyszłych pokoleń pozostanie odstraszającym dowodem, że kto pod budową ludzkości słupy autorytetu Bożego wywraca, ten świat w zwalisko społeczeństw zamienia. Wojnę przeciwko Bogu narody przegrać muszą, a nieraz przegrywają ją wśród straszliwych wstrząsów i kataklizmów dziejowych.”

„Ma Państwo wyznawać Boga i czcić Go, a Jego naturalnemu i objawionemu prawu dawać należny posłuch w ustawach, rządach i w całym swym życiu. (…) Głosi przeto Kościół powrót życia państwowego od naturalizmu do Boga. Domaga się, aby schorzałe ustroje państwowe ratowano pierwiastkami Bożymi, które im odjęto, a bez których usychają. Woła, że władzę i prawa i myśl obywatelską oprzeć należy o podstawę odwiecznych zasad, którymi się ludzkość rządzić powinna. To jest warunkiem uzdrowienia skołatanego życia państwowego”

„Państwo nie ma więc mocy uprawiania nieetycznych czynów, czyli zło nie staje się moralne i dozwolone przez to, że się go dopuszcza Państwo, albo że się je popełnia z ramienia lub na rzecz Państwa. Dlatego też racja stanu i dobro Państwa są najwyższym prawem państwowym nie bezwzględnie, lecz w granicach i przy zachowaniu prawa Bożego. To, co w stosunku do dziesięciorga przykazań jest złem, bo niesprawiedliwością, kłamstwem, gwałtem, to pozostaje grzechem także w życiu publicznym, w monarchji, w republice, w czasie wojny i rewolucji, w okresie wyborczym, w stosunkach partyjnych. Nie ma pod słońcem władzy, którejby wolno było nakazywać podwładnym czyny przeciwne Dekalogowi. Moralność katolicka nakazuje bronić Państwa przed podstępem, intrygą, bezprawiem, ale nigdy nie uzna zbrodni za konieczność polityczną i nie uświęci żadnego nakazu niemoralnego. (…) Państwo nie stoi poza etyką, tak jak nie stoi ponad nią. Albo jest etyczne, jeśli szanuje i popiera prawo Boże, albo jest nieetyczne, jeśli to prawo gwałci i zaniedbuje.”

„Państwo nie jest celem dla siebie, ani nie jest celem człowieka, ale celem i przeznaczeniem Państwa jest dobro jednostek, czyli państwo jest dla obywateli, a nie obywatele dla Państwa. Nie można więc z prawem przyrodzonym pogodzić pewnych współczesnych dążeń do zupełnego podporządkowania obywateli celom państwowym, do wyznaczania obywatelom jakiejś służebnej roli i do rozciągania zwierzchnictwa państwowego na wszystkie dziedziny życia. Regulowanie każdego ruchu obywateli, wtłaczanie w przepisy państwowe każdego ich czynu, mechanizowanie obywateli w jakiejś globalnej i bezimiennej masie jest sprzeczne z godnością człowieka i z interesem państwa, bo zabija w obywatelach zdrowe poczucie państwowe. Klęską dla idei państwowej musi się skończyć sprowadzanie obywatela do biernego świadka życia państwowego, do płatnika, nie mającego wglądu w to, co się z groszem publicznym dzieje, do niewolnika, zaprzągniętego przymusowo do państwowego rydwanu. Daleko gorzej, jeżeli Państwo nakłada obywatelom nieznośne ciężary, jeżeli się do nich wrogo odnosi, jeżeli ich ciemięży, jeżeli nimi systemem terorystycznym rządzi, jeżeli im poglądy i przekonania narzuca, jeżeli w dziedzinę wierzeń religijnych wkracza i sumieniom gwałt zadaje. Zbrodnią jest używać obywateli, ich mienia i życia jako tworzywa doświadczalnego do niepotrzebnych eksperymentów ustrojowych, co jest tym potworniejsze, jeśli chodzi o chęć urzeczywistnienia mrzonek doktrynerskich lub form życiowych, szkodliwych dla ogółu, przeciwnych naturze ludzkiej i prawu Bożemu, jak się to najjaskrawiej dzieje w Bolszewii. Państwo w pojęciu chrześcijańskim nie powstaje na grobach jednostek, lecz składa się z żywych i świadomych obywateli, jako społeczność, która się swym członkom nie przeciwstawia, ale dla ich dobra istnieje.”

„Spełnia (…) Kościół swoje posłannictwo tym skuteczniej, im jest swobodniejszy. Ilekroć by się Kościół miał uzależniać od Państwa i jego wpływów, tylekroć obniżałaby się powaga jego i słabłoby jego oddziaływanie moralne. Kościół poniżony do rzędu stowarzyszeń, istniejących na prawie cywilnym, byłby Kościołem w ucisku. Kościół dworski czy rządowy staje się narzędziem zamysłów ludzkich i sługą ziemskich celów, a tym samym sprzeniewierza się swej misji, traci wpływ i powagę, a wtedy, jak o tym dzieje świadczą, i Państwo na tym źle wychodzi. Psuje się ten dobry stosunek, gdy Państwo ogranicza swobodę Kościoła i utrudnia mu jego posłannictwo. Nigdy to korzyści Państwu nie przysparza. Ileż przykrych doświadczeń w tym względzie przeszedł już Kościół w różnych krajach. Podejrzenia, utrudnianie pracy, podkopywanie powagi, intrygi, nadzór policyjny i tyle innych, nieraz mało szlachetnych sposobów przeszkadzania pracy Kościoła – to nierzadko praktyki tych kół wolnomyślnych i wolnomularskich, które powodowane chorobliwą nienawiścią do Kościoła, gotowe poświęcić nawet bardzo wielkie wartości moralne narodu i kraju, byle kłócić Państwo z Kościołem i podrywać pracę duchowieństwa. Następstwa takiej polityki ponosi Państwo, któremu laicyzm żadną miarą nie wynagrodzi szkód, wynikających z umniejszenia moralnych wpływów Kościoła.”

„Nakazem katolickiej karności obywatelskiej jest posłuch dla sprawiedliwych praw i rozporządzeń państwowych. – Ustawa czy rozporządzenie nie stają się etyczne i sprawiedliwe przez to tylko, że je uchwalają i wydają ciała ustawodawcze lub władze do tego powołane. Jeżeli bowiem nie mają na celu rzeczywistych potrzeb Państwa i dobra ogólnego, jeżeli gwałcą przyrodzone prawa jednostek i rodzin, jeżeli wkraczają w prawa Kościoła, a nawet sprzeciwiają się prawu Bożemu, to mono że powstają w sposób prawem przewidziany, są nieetyczne i niesprawiedliwe. W tym względzie powinni członkowie rządów i ciał ustawodawczych pamiętać o przestrodze Pisma świętego: “Biada tym, którzy ustanawiają prawa niesprawiedliwe”. Niesprawiedliwe i nieetyczne są np. prawa, które obywateli poniżają do rzędu niewolników, znoszą prawa własności, podważają istnienie i trwałość rodziny oraz odbierają jej prawo do wychowywania dzieci w duchu katolickim, zaprowadzają dla katolików śluby cywilne i rozwody, uprawniają niemoralność, dzieciobójstwo oraz inne zbrodnie, krępują posłannictwo i swobodę Kościoła, ubliżają wierze, zaprowadzają i popierają bezbożność lub są w inny sposób sprzeczne z przyrodzonym i objawionym prawem Bożym. Katolik bez ciężkiej winy i bez zaparcia się swych przekonań katolickich nie może głosować za takimi ustawami, a nawet ma obowiązek z całą stanowczością podobne ustawy zwalczać. Od tego obowiązku nie uwalniają ani karność partyjna, ani żadne inne względy czy następstwa, bo katolik może do grup politycznych należeć tylko z zastrzeżeniem, że ani przynależność ani karność partyjna nie będą go zmuszały do czynów, przeciwnych sumieniu katolickiemu.”

„Ideałem obywateli katolików i działaczy politycznych powinno być dalej uzdrowienie życia politycznego z przywar, które je doprowadziły do opłakanego zdziczenia. Klęską dzisiejszego życia publicznego jest nienawiść, która dzieli obywateli Państwa na nieprzejednane obozy, postępuje z przeciwnikami politycznymi jak z ludźmi złej woli, poniewiera ich bez względu na godność człowieczą i narodową, zniesławia i ubija moralnie. Zamiast prawdy panoszy się kłamstwo, demagogja, oszczerstwo, nieszczery i niski sposób prowadzenia dyskusji i polemiki. Żądza władzy i prywata prowadzą bezwzględną walkę o rządy i stanowiska, a pozorują ją troską o Państwo, które zwykle odłamy polityczne utożsamiają z sobą. Chorobliwe podniecenie i namiętność polityczna zasłaniają spokojny sąd o ludziach i sprawach, mieszają politykę do wszystkiego, wszystko osądzają ze stanowiska partyjnego, wyolbrzymiają znaczenie wypadków publicznych, wnoszą niepokój w całe życie.”

„Czyż (…) w katolickiej Polsce mogłaby się kiedykolwiek stać modną w polityce walka z wiarą i wypieranie wpływów Kościoła? Kościół nie dąży do opanowania rządów, ale pragnie pokoju i swobody, by bez przeszkód pełnić swe posłannictwo, które wiodąc poszczególne dusze do Boga, wyprowadza także narody z niepokojów i powikłań sumienia. (…) Mamy z woli Bożej swoje Państwo, musimy mieć swoją politykę. Jaka będzie nasza polityka, takie będzie Państwo. A polityka nasza taka będzie, jaki będzie nasz pogląd na Państwo i jaka będzie nasza etyka życia publicznego. Zdrowa być musi nasza filozofja państwowa. Czysta i dostojna powinna być nasza polityka. Bo nie po to mamy swoje Państwo, by popadło w niemoc i bezrząd.

Wśród ogólnego przesilenia państwowości i wśród ogólnego kryzysu sumienia politycznego, ty, Polsko, bądź wzorem chrześcijańskiego Państwa. Bądź godną cząstką powszechnego Królestwa Chrystusowego pod płaszczem opiekuńczym Najświętszej Marji Panny, Królowej Korony Polskiej, i za wstawiennictwem naszych świętych Patronów. (…)”

za:
List pasterski "O chrześcijańskie zasady życia państwowego".

Kard. Hlond kierował także swoją krytykę pod adresem „rządów pułkowników” po śmierci Piłsudskiego. Jak podaje W. Zahorski (Prymas Polski Kardynał August Hlond we Francji (1940-1944), jak zanotował kard. Hlond chciały one „umasonić katolicyzm (podkreśl. własne Kardynała), zwolteryzować chrześcijaństwo”. 29 lutego 1936 roku ukazał się list pasterski O katolickie zasady moralne (por.), w którym kardynał pisał:

Anarchia moralna pustoszy świat. Jakieś nieprzestrzenne siły łamią sumienia. Bolszewizacja umysłowości podważa wszelkie zasady etyczne. Dusze dziczeją. Zwierzęcieje człowiek. Pod pozorem kultury i postępu rozprzestrzenia się satanizacja życia.

Tak jest gdzie indziej a nie powiem wam nic nowego, utrzymując, że się tak poczyna dziać i u nas. Jakby jakieś burzycielskie demony gnały przez kraj, dławiąc poczucie etyczne i siły moralne narodu. Ułatwiają im robotę prądy antykościelne, propaganda wywrotu i stosunki gospodarcze. Ogół, zaniepokojony wtargającym barbarzyństwem, staje w obronie zdrowia moralnego i coraz zapalczywiej strzeże obyczajów chrześcijańskich. Ale powstają szkody. Mętnieją i ścichają sumienia. Kurczy się uczciwość. Zbrodniczość podnosi głowę. Niema szkół dostatecznych a trzeba rozbudowywać więzienia. Nie spełniłbym powinności pasterskiej, gdybym to przemilczał lub zamazywał. Czekacie, Diecezjanie kochani, na prymasowskie odezwanie się, na słowo żadnym względem nie stłumione, któreby jako “miecz obosieczny” uderzyło w moralną gangrenę. (…) Jeżeli i tym razem Kościół nie wyprowadzi narodów chrześcijańskich z potopu zdziczenia, na nic nie zdadzą się ligi naprawy obyczajów (…)

Dzisiaj atoli przeżywamy okres gloryfikacji, kanonizacji nienawiści. Nienawiść rozsadza społeczeństwa. Wyziębia świat. U nas rozpanoszyła się nienawiść głównie w życiu publicznym. Kto z innego obozu, a zwłaszcza kto politycznym przeciwnikiem, tego uważa się na ogół za wroga. Nie uznaje się w nim nic dobrego, żadnych zalet, żadnych zasług. Przeciwnik musi być zły. Do niego stosuje się bez skrupułu kłamstwo, podejrzenie, oszczerstwo. W swoim obozie wszystko się toleruje, u przeciwników niemal wszystko się potępia. Wyklucza się nawet możność zgody i współpracy.”


Wydane w roku 1938 Orędzie Episkopatu Polski do duchowieństwa i wiernych w związku z Pierwszym Polskim Synodem Plenarnym wskazywało: „Nie mogą uśpić naszej czujności zapewnienia, że w Polsce walki z katolicyzmem nie ma. Ta walka wre, nieraz otwarta, często maskowana, niekiedy przyciszona, zawsze nieustępliwa. Więc walczą z wiarą komunizm i socjalizm, i wszelkie te kierunki ideowe, które się na materializmie zasadzają. (…)Walczą z wiarą, a walczą zwykle w tajnym sprzysiężeniu wolnomularstwo i wolnomyślicielstwo. Walczą o wiadome programy masońskie, które urzeczywistnić pragną na gruzach wiary. Z tej strony napotyka Kościół te przeszkody, które mu jakaś niewidzialna ręka stawia, rzucając mu to tu, to tam kłody pod nogi. Stąd to wołanie zakulisowe o szkołę bez nauki religii, o złamanie rzekomego wszechwładztwa kleru, o nadzór państwowy nad Kościołem i jego instytucjami. Stąd to bezimienne domaganie się zniesienia kościelnych zakładów opiekuńczych i katolickich stowarzyszeń dobroczynnych, odebrania zakonnych szpitali i fundacji kościelnych. Stąd pokątne judzenie na zrzeszenia kościelne i Akcję Katolicką. Stąd arcymasońskie żądania zerwania konkordatu i rozdziału Kościoła od państwa. Stąd propaganda etyki świeckiej. Stąd dążenia do wypierania Kościoła z życia publicznego i do takiego ograniczenia jego wpływów, iżby poza dziedziną wewnętrznej ascezy nie miał możności oddziaływania na ducha narodu i był wyłączony nawet od moralnego związku z życiem zbiorowym, społecznym, politycznym. Stąd próby kłócenia Kościoła z państwem, kompromitowania hierarchii i jej powagi. Stąd hasło wolności sumienia, pojmowane jako hasło niepozwalające Kościołowi opierać się deprawacji sumienia. Stąd pokrewne hasło tolerancji religijnej, według którego Kościół katolicki w Polsce miałby być zrównany z pierwszą lepszą sektą. Stąd wmawianie, jakoby tylko ludzie bez wiary, socjaliści, wolnomyśliciele mogli być patriotami. Stąd ta postawa, według której antyklerykalizm uchodzi w pewnych grupach za dobry ton i za towarzyską legitymację. Ostatecznym celem walki z katolicyzmem jest Polska bez Boga. Państwo bez zasad chrześcijańskich, naród bez wiary. Dążenia te chciałyby przekształcić Rzeczpospolitą na bastion wolnomularstwa, na republikę wolnomyślicieli, na kraj ateuszów. (…) Brońcie z nami kraju przed bezbożnictwem! Unikajcie sideł masonerii! Strzeżcie się wpływów organizacji i pism wrogich Kościołowi lub szerzących zobojętnienie religijne! (…)

Ubieganie się o wychowanie człowieka jest znamieniem nowych czasów, a kierunek publicznego wychowania stał się wskaźnikiem ducha państwowego. Pod tym względem przechodziliśmy w ubiegłych latach chwile bardzo niepokojące. Napór nowego pogaństwa na szkołę był widoczny, a jego wpływy wysoce szkodliwe. Chciano szkołę zupełnie zeświecczyć, usunąć z nauki pierwiastki Boże, wyłączyć z podręczników myśl religijną. Dążono do wykreślenia z programów szkolnych nauki religii, do zupełnego oddzielenia szkoły od wychowawczych wpływów Kościoła. Zwalczano praktyki religijne młodzieży szkolnej i jej organizacje kościelne. Wprowadzano koedukację nawet tam, gdzie była niepotrzebna i szkodliwa. W zrzeszeniach młodzieży, w jej pismach, na jej letniskach szerzono niechęć i uprzedzenie do duchowieństwa, zobojętnienie religijne i swobodę obyczajów. Powstawały stąd szkodliwe dla wychowania napięcia, bo rodzina słusznie i z obowiązku stawała w obronie duszy swych dzieci. Musiało też dojść do nieporozumień z hierarchią kościelną, tym więcej że pewne czynniki pchały szkołę i nauczycielstwo do otwartej walki z Kościołem. Nie ostatnią rolę odgrywały w tej akcji laicyzujące czynniki, które były opanowały kierownictwo Związku Nauczycielstwa Polskiego. Dziękujemy Bogu, że się ta fala antyreligijna i antykościelna załamuje. Aby się dokonało całkowite oswobodzenie duszy polskiej od tego groźnego upiora, synod plenarny nakazuje dalszą czujność i akcję.”


Już po klęsce wrześniowej, w Rzymie, 21 listopada 1939 roku kard. Hlond pokusił się o dokonanie oceny minionego okresu (por.):

„Pod oklepanym hasłem postępu dążono do zlaicyzowania życia polskiego wedle najgorszych wzorów zachodnich. Zwalczano jawnie i podstępnie Kościół i jego działalność, mobilizowano przeciw katolicyzmowi wolnomyślicielstwo i sekty, popierano antykościelne ruchy i organizacje. Równocześnie szerzono swobodę obyczajów, popierano szkodliwą literaturę i prasę, deprawowano młodzież, godzono w małżeństwo katolickie i świętość rodziny, apoteozowano i propagowano rozwody, wyróżniano apostatów, niedowiarków, rozwodników. Z góry szły nieraz zły przykład i zgorszenie. Sprawy państwowe traktowano z reguły na zasadach laicystycznych i wolnomularskich, do czego dołączyło się z czasem zbliżenie kulturalne ze Sowietami i zapożyczanie się w prawidła u filozofów totalizmu. Smutną pamiątką tych lat są wprowadzone do godła państwowego gwiazdy masońskie, które zeszpeciły Orła Białego, skaleczyły jego skrzydła i obniżyły jego loty. Do tego dodam już tylko stały kryzys jedności wewnętrznej, przejęty z czasów niewoli a pogłębiany błędami politycznymi. Któż się wtedy nie martwił nad smutnym chaosem pomyłek, wybryków i win, za które naród płacił a których cienie padały na powagę Rzeczypospolitej!”

Jak wskazywał sytuacja poprawiła się „w przeddzień nieszczęśliwej wojny (…) Poprawialiśmy się szczerze i wytrwale z grzechów, byliśmy wyleczeni z wielu urojeń i błędów. Niewiara, sekciarstwo, masoneria traciły wpływy. Zło nie miało jawnych opiekunów. (…) Wkraczaliśmy na dobrą drogę a lubo było nam jeszcze daleko do ideału tak kompetentnie nakreślonego przez Papieża Piusa XII w encyklice Sumni Pontificatus, wyprzedzaliśmy już niemal wszystkie państwa europejskie pod względem odrodzenia moralnego. (…) Nie bezcześćmy zgrzytami wielkiej i świętej godziny męczeństwa narodowego. Nie wznawiajmy grzechów, nie wskrzeszajmy błędów, które niespodziewany upadek Rzeczypospolitej pogrzebał. Powstać musimy lepsi, by daremne nie były krew i męka. Sumienie i myśl odbudowanej Polski opancerzą się duchem Chrystusowym, którego wiernym stróżem będzie i nadal Kościół katolicki. Tym duchem uświęcajmy cierpienie i utwierdzajmy wiarę w sprawiedliwą wszechmoc nieukróconego ramienia Pańskiego.”

Kazanie księdza Bachoty

W czerwcu 1933 roku odbył się w Rakszawie koło Łańcuta zjazd ludności Podkarpacia sympatyzującej z ruchem ludowym. Podczas Mszy św. polowej kazanie wygłosił miejscowy proboszcz ksiądz Bachota. Jego fragmenty zanotował we swoich wspomnieniach Wincenty Witos:
“On jest duchem ciemności, który z dnia zrobił noc, z wolnej Polski czeluście piekielne i więzienie. Rządzi on Polską jako duch wschodu i barbarzyństwa. Zatruł ducha narodu, zdeptał jego honor, zdemoralizował znaczną część społeczeństwa. Mimo tego spodlona część narodu buduje mu pomniki i cześć boską oddaje. Odebrano życie i zdrowie najlepszym ludziom, pozbawiono ich zasług i wolności. Panoszą się zdrajcy, złodzieje i Judasze. Odebrano wolność takiemu obywatelowi jak premier Witos. Znęcano się nad nim w Brześciu, a przecież on uratował Polskę od zagłady. Chcieliśmy mu postawić pomnik, to starosta zabronił. Jeśli nie chcemy zginąć, to musimy jak jeden mąż stanąć do wałki, musimy się przeciwstawić zdrajcom, a bez względu na ofiary i krew, walkę doprowadzić do zwycięskiego zakończenia. (…)”

Ks. Bachocie zrobiono po tym kazaniu sprawę karną i wydano wyrok skazujący. Już po śmierci Piłsudskiego w związku z rozpętaną przez sanatorów histerią powszechną aresztowany został ks. Antoni Kochański z Tykocina za skrytykowanie noszenia czarnych opasek jako znaku żałoby po I Marszałku honoris causa II Rzeczypospolitej.

Histeria żałobna

Oprócz ks. Kochańskiego i Abp Sapiehy, który w imię zgody narodowej, zgodził się na pochówek Piłsudskiego na Wawelu, czarnym charakterem tego okresu dla propagandy sanacyjnej stał się biskup kielecki Augustyn Łosiński. Już wcześniej był on krytyczny wobec zamachu majowego i rządów sanacji. Na tyle, że podczas wizyty w lutym 1927 roku, w Rzymie pułkownik Wieniawa-Długoszowski przekazał papieżowi Piusowi XI list od Piłsudskiego zawierający m.in. żądanie odwołania biskupa: “Piszę do Waszej Świętobliwości o odebranie nam rządów biskupa Łosińskiego” – wskazywał (por. N. Bujniewicz: List Marszałka Józefa Piłsudskiego do Ojca Świętego Piusa XI (luty 1927)). Pius XI zignorował tę prośbę i biskup na stanowisku pozostał.

W okólniku do duchowieństwa i wiernych diecezji z 7 kwietnia 1935 (Przegląd Diecezjalny, 1935, z. 4) Biskup Łosiński pisał że praca duszpasterska wypadła mu m.in. „po utworzeniu Państwa Polskiego w czasie rozpanoszenia się masonerii, niszczącej zasady chrześcijaństwa we wszystkich objawach życia społeczno-katolickiego”. Po śmierci Piłsudskiego Biskup Łosiński nie uderzył w dzwony kościołów swojej diecezji i nie wywiesił flagi na znak żałoby. Doprowadziło to do furii bałwochwalczych wyznawców marszałka, którzy żądali jego usunięcia z urzędu i wyzywali od „kacapów”, wybijając szyby w oknach siedziby Kurii i paląc jego podobiznę. Państwo ze swej strony dołożyło się, odmawiając uznania ks. Łosińskiego za biskupa i… wstrzymując wypłaty subwencji dla Kurii kieleckiej, w tym uposażenia ordynariusza. Inni biskupi pospieszyli ze wsparciem.

Jak pisze Wincenty Witos (Moje wspomnienia. Tom 2, wyd. 1990): “Sanacyjni spekulanci polityczni z jednej strony uniesieni pychą, a z drugiej budujący swoje rządy na śmierci Piłsudskiego, wyprawili mu pogrzeb kosztem licznych milionów, nie bacząc na to, że to grosz publiczny i jak wielki czynią uszczerbek dla ubogiego skarbu polskiego. To narzucające się i poniżające stanowisko duchowieństwa nie zadowoliło jeszcze sanatorów. Zabrali się oni do biskupów łomżyńskiego, kieleckiego i niektórych księży, którzy ich zdaniem nie wykazali dostatecznej gorliwości. Zaczęło się prześladowanie, napady, sądy i wyroki. Gazety polskie z Ameryki doniosły, że demonstracje, bicie szyb i różne wybryki przeciw biskupowi Łosińskiemu w Kielcach organizował wojewoda kielecki Dziadosz. Rząd zaś, karząc biskupa i duchowieństwo, wstrzymał należne im pobory, gdy rabinom regularnie płaci.”

Aby dać pełny obraz bałwochwalczego obłędu kultystów Piłsudskiego przywołam pochodzący z roku 1937 tekst Marii Jehanne Wielopolskiej – literatki, nauczycielki savoir-vivre’u [rok po napisaniu cytowanej broszurki Państwowe Wydawnictwo Książek Szkolnych wydało jej podręcznik: Obyczaje towarzyskie] w obronie pochówku J. Piłsudskiego na Wawelu (broszura: Biskup Sapieha w zupełnej zgodzie z prawem i co z tego za wniosek?) (1937). Autorka głęboko “zraniona” i “wzburzona do głębi” zapytuje na wstępie “czy biskup Sapieha jest niepoczytalnym zbrodniarzem, czy też niepoczytalne są ustawy, które mu na podobne zbrodnie placet dały?” Chodzi o “obrazę uczuć narodowych” i “świętych szczątków” marszałka honoris causa.

Pisze autorka, pokazując skąd sanacji nogi wyrastały: “widowisko, jakie nam dał kler po morderstwie Prezydenta Narutowicza, odprawianie uroczystych nabożeństw żałobnych z katafalkiem za Eligiusza Niewiadomskiego — masowe chrzczenie chłopskich dzieci jego imieniem, przy równoczesnym butnym tłumaczeniu się, że katolik może się modlić za kogo chce i że Niewiadomski…. wyspowiadał się przed egzekucją — starczy jako próbka, jak dalece rozbieżne są owe pojęcia etyczne i państwowe, świeckie a kościelne.”

Następnie przechodzi do sprawy biskupa Łosińskiego. Zatem biskup kielecki Augustyn Łosiński “nie uznawał Rzplitej, nie uznawał Prezydenta, drzwi zamykał przed nosem każdej delegacji wojskowej, chcącej poświęcić sztandar, każdego komitetu chcącego nabożeństwo zamówić za Marszałka Piłsudskiego, za Prezydenta —ani razu w ciągu swego małosławnego żywota nie odmówił biskup kielecki modlitwy za Wodza Narodu — nie pozwolił, ani w swojej katedrze, ani w swojej diecezji, uderzyć w dzwony po śmierci Marszałka (…) Zgorszony lud oblepiał mu za życia pałac biskupi klepsydrami: “Śmiercią cywilną zmarł dla nas ks. Augustyn ŁOSIŃSKI były biskup kielecki bez serca i duszy wobec majestatu śmierci, który poważył się zbeszcześcić ból i żałobę narodową, niepozwalając odprawiać nabożeństwa w swojej diecezji za duszę ś. p. WODZA NARODU, JÓZEFA PIŁSUDSKIEGO Precz z Polski!”

Niewiele jednak, wedle autorki, nieszczęsny biskup Łoziński zawinił w porównaniu do arcybiskupa Sapiehy. We wprowadzeniu do opisu jego “nikczemności” obszerny rozdział poświęca autorka “haniebnym kartom duchowieństwa katolickiego z okresu powstań naszych”. Jest tam zatem i “okrutny”, “oczerniający” ks. Jełowiecki (próbujący wyciągnąć Mickiewicza ze szponów towiańszczyzny), jest bp Pelczar opisujący Piusa IX [książkę, której b. obszerne fragmenty przypomniano swego czasu na tej stronie nieodmiennie polecam], który oburzał się na świeczniki podarowane żydom do synagogi, są biskupi uczestniczący w uroczystej koronacji cara na króla Polski, jest zły biskup Puzyna, który nie chciał (brata) Juliusza Słowackiego na Wawelu, jest biskup Dalbor, który poparł w wojnie światowej niewłaściwą stronę tj. zapowiedź odrodzenia Królestwa Polskiego przy wsparciu państw centralnych. Na końcu tego pochodu “pandemonicznego” umieszcza autorka oczywiście, wpisującego się w jego linię, Bp Adama Sapiehę, który niechętny był wobec “przykładu Legionów Piłsudskiego, które poszły w bój za Ojczyznę bez kleru, wyklinane, od żydów i masonów wymyślane, a jednak odniosły pełne zwycięstwo…”

Ów Sapieha, wedle autorki, gromadzi wokół siebie butną katolicką młodzież i wiernych solidaryzujących się z nim w kwestii “znieważenia świętych szczątków Marszałka”. Była “to nie pierwsza walka” patriotów-uzdrowicieli “z “ponad miarę chamskim” “biskupem Sapiehą”, który “te same awantury urządzał o Słowackiego i o Marszałka Piłsudskiego pod Tegoż śmierci, tak że długie targi dopiero zezwoliły na wprowadzenie prochów do Panteonu Narodowego.” W rezultacie autorka formułuje odważny program, nie nie na czasy PRL, lecz schyłek II RP, wzorowany oczywiście na rewolucji francuskiej: “minimum żądań to jest rewizja konkordatu, ukrócająca samowolę umitrzonych obywateli – wyjęcie wszystkich grobowców w Rzeczypospolitej spod jurysdykcji biskupów i proboszczów – sekularyzacja zabytków historii i sztuki oraz bibliotek po świątyniach i klasztorach”. Z owego rewolucyjno-obywatelskiego ujęcia autorka przechodzi jednak niekonsekwentnie na resztki systemu monarchicznego pisząc: “nie możemy traktować duchowieństwa katolickiego jako poddanych polskich”.

Autorka cytuje też w swojej publikacji komentarze innych członków pro-sanacyjnej elyty w stylu: “Krak nie zgładził smoka na Wawelu! To tylko legenda, Smok żywie!!!”, co opatruje konkluzją że Polska nie może być “strawą smoków”. Na sztandary, podobnie jak masoni internacjonalistyczni Giordana Bruna przeciw kard. Bellarminowi, wynosi Bolesława Śmiałego przeciw biskupowi Stanisławowi, formułując postulat oddzielenia “świętych szczątków” Marszałka na Wawelu od katedry, gdzie ciemny kler spoczywa, od “sromotnych sąsiadów”.

W części końcowej owej broszurki zapalonej adoratorki Piłsudskiego i jego świeckiej “świętości” oraz propagowanego przez niego socjalizmu, autorka wyjaśnia jeszcze jaki duch nią kieruje. Jest to duch Marszałka: “Duch najczystszy i opiekuńczy a Imię Jego niech się święci i niech przyjdzie nareszcie Jego Królestwo”. Jeśli Polacy nie upomną się o cześć tego ducha “zastąpi nas ktoś, kiedyś, z naszą największą hańbą. Może akurat w tym momencie kiedy samotną trumnę Marszałka Piłsudskiego znieważał jeden rozzuchwalony infułat, może w którymś zakątku naszego kraju rodził się jakiś polski Adolf Hitler [pogrubienie oryg.], który wyciągnie wnioski z przeżytych przez nas wypadków i zastąpi nas.

Broszurka krótka, ale cenna by zrozumieć umysłowość zwolenników sanacji i jej dzisiejszych spadkobierców oraz uniknąć pułapek przez nich stawianych. Zrozumieć wreszcie niebezpieczeństwo fałszywych alternatyw stawianych wciąż przed Narodem Polskim.

Konfederacja Korony Polskiej
"....Zgrzeszyłem ciężko, gdyż niemal bałwochwalczo czciłem i wierzyłem w prawość i uczciwość żołnierską Piłsudskiego, lecz Pan Bóg sprawiedliwy mnie za to ukarał, gdyż dzisiaj muszę patrzeć na największą ze zbrodni w świecie, którą popełnił Piłsudski...."
===================================

😍 😍 😍 🙏 🙏 🙏 👏 👏 👏
TomUrb
Jak to dobrze, że nasz obecny marszałek nie jest takim megalomanem 😂