V.R.S.
409

Wincenty Witos o wojnie 1920 roku

“Zagadnienie żydowskie wystąpiło z całą gwałtownością. Jeżeli ludność jeszcze przed wojną miała dosyć powodów do niechęci a nawet nienawiści przeciw Żydom, uważając zupełnie słusznie za pasożytów żyjących jej kosztem, to w czasie wojny nagromadziło się tych powodów jeszcze więcej. Nastrój wrogi dla Żydów potęgował się w miarę przeciągającej się wojny światowej, a doszedł do punktu kulminacyjnego w ciągu ostatnich miesięcy.

Żydzi sami dostarczyli do tego wiele i to istotnych powodów. Na nich zaczęła ludność zrzucać odpowiedzialność za nędzę i cierpienia przebyte, oni ją szpiegowali i donosili, prowadząc nieraz pod szubienicę. Stąd też się utarło przekonanie w masach, że Żydzi pozostają w ścisłym porozumieniu z władzami austriackimi i niemieckimi, występując razem wrogo przeciw Polakom. Widziano ponadto, ze ciesząc się specjalnymi względami tych rządów, zarabiają miliony grube na dostawach wojskowych. Zarzucano im ogólnie, że się uchylają od służby wojskowej, co się odbija na ludności polskiej, że zajmując w bezpiecznych miejscach liczne stanowiska, tak w wojsku jak i w urzędach, działali wyraźnie na niekorzyść ludności. Jeżeli zaś byli w wojsku, to się lokowali na tyłach i etapach, gdzie prowadzili dobre interesy.

Żołnierze opowiadali, że pełniący służbę sanitarną Żydzi Polaków traktowali znacznie gorzej niż żołnierzy innych narodowości. Nic więc dziwnego, że pragnienie odwetu i zemsty było powszechne, a kiedy przyszła sposobność, chciano tej zemsty dokonać. Rzecz oczywista, że nie myślała o tym wiadoma i odpowiedzialna część społeczeństwa, choć miała o Żydach sąd wyrobiony. Żydzi sami wiedzieli, że nie są bez winy, spodziewali się, że ludność wzburzona nie będzie ich oszczędzać. Alarmowali więc władze krajowe, gdy im się nic nie działo, krzyczeli gwałtu, gdy szumowiny zaczęły urządzać na nich napady. Wysyłali oszczercze wiadomości i oskarżenia za granicę. Polskiej Komisji Likwidacyjnej przypadło bardzo ciężkie zadanie. (…)

Do Warszawy powracaliśmy już późnym wieczorem. Jak daleko można było okiem sięgnąć, widziało się i słyszało odgłosy toczącej się bitwy. Czerwone ognie latające w powietrzu, donośny, rzadki huk armat, pracujące reflektory, turkot karabinów maszynowych, łuny pożarów w rozmaitych punktach świadczyły aż nadto wymownie o niej. Położenie to nie zachęcało też do rozmowy, jechaliśmy więc przeważnie w milczeniu. Na ulicach Warszawy, a w szczególności w dzielnicach żydowskich gromadziły się wprost niezliczone tłumy ludności. Widać było u nich ogromne podniecenie i niepokój. Podniecenie wzrastało coraz to więcej, gdy aeroplany bolszewickie zaczęły rozrzucać po mieście odezwy i proklamacje. Już na Pradze napotkaliśmy na chmary ludności żydowskiej zalegającej całe ulice, rozmawiającej głośno i gestykulującej bardzo żywo.

Przed każdym domem na chodnikach stały gromady ludzi, mimo późnej nocy. Nie mogąc jechać autem prędzej, gdyż Żydzi zatarasowali ulicę i usuwali się bardzo niechętnie, szliśmy piechotą między tłumami, ażeby zaobserwować ich nastroje. Aż nadto było tam widać jakąś gorączkę i niecierpliwość, pozbawione zupełnie obawy i strachu. Nie miałem żadnej wątpliwości, że znaczna część ludności żydowskiej z utęsknieniem oczekiwała na zwycięstwo bolszewików i wejście ich do stolicy. W tym przekonaniu utwierdził mnie główny komendant policji, który silnie zaniepokojony ruchami i zachowaniem się ludności żydowskiej, czekał na rozkazy ministra spraw wewnętrznych. Rozkazy te zostały natychmiast wydane, a zgodnie z nimi ulice zostały oczyszczone i spokój przywrócony. Kosztowało to trochę czasu, trudu, a nawet ofiar.

Po powrocie do prezydium wiceminister p. Studziński zakomunikował mi chodzącą po Warszawie pogłoskę, jakoby komuniści warszawscy, a także i przywódcy żydowscy zostali powiadomieni przez bolszewików, że ich wojska z wszelką pewnością tej nocy zajmą Warszawę, a tworzący się rząd komunistyczny natychmiast obejmie władzę. Wiadomości owe były bardzo szeroko kolportowane w Warszawie i one wywołały takie poruszenie. (…)

Nie zostało dotąd stwierdzone, czy podpalenie szeregu obiektów rządowych miało być hasłem, czy tylko sabotażem mającym szerzyć niepokój i zamieszanie. Faktem jest, że one się dzieją. Podpalony został budynek wojskowy, w którym się znajdowała znaczna ilość prochu i nabojów. Nieco później na dworcu brzeskim podpalono cysterny z naftą, usiłowano też podpalić warsztaty kolejowe w Warszawie. Podobna zbrodnicza akcja została rozpoczęta w różnych okolicach kraju, co stwierdza istnienie specjalnej organizacji szeroko rozgałęzionej. Okolice Warszawy są silnie zbolszewiczałe, a zachowanie się znacznej części ludności żydowskiej budzi także wielki niepokój (…)

Wojska polskie w zwycięskim pochodzie posuwały się bardzo szybko naprzód, zajmując coraz to nowe miejscowości, biorąc mnóstwo niewolnika i dość znaczne łupy. W przeciągu kilku dni ogromna połać kraju została uwolniona od nieprzyjaciela. Naczelne Dowództwo zawiadomiło mnie o postępach armii, zaznaczając równocześnie, że gdy zachowanie się ludności polskiej było prawie wszędzie bez zarzutu, to ludność żydowska w sposób mniej lub więcej wyraźny stanęła po stronie wrogów, czasem nawet z bronią w ręku. Do takich miejscowości pomiędzy innymi należały Siedlce. (…) W Siedlcach zaraz na wstępie uderzyło mnie dziwnie, że obowiązki straży obywatelskiej spełniali prawie że wyłącznie Żydzi. Nosili oni biało-czerwone opaski na rękach i kłaniali się do pasa każdemu, kogo spotkali na ulicy. Miasto przedstawiało dość przykry widok. Ulice były w najwyższym stopniu zaśmiecone, domy odrapane, sklepy pozamykane. Z mieszkań nieśmiało wyglądali Żydzi, zaczynając zbierać się w drobne gromadki. Wszystkie domy żydowskie były gęsto udekorowane flagami polskimi. To nie przeszkadzało, że przed paru dniami zaledwie na tych samych domach powiewały czerwone, bolszewickie sztandary. Od prezydenta miasta Siedlec, p. Koślacza, dowiedziałem się tej smutnej prawdy, że prawie cała ludność żydowska Siedlec nie tylko stanęła po stronie bolszewików, ale razem z nimi zaczęła nękać ludność polską. Wojska bolszewickie zaopatrywała we wszystko, przeważnie nie żądając żadnej zapłaty. Wielka zaś jej część wobec Polski ujawniła stanowisko wyraźnie wrogie. Polskie władze wojskowe po wejs’ciu do miasta uwięziły w Siedlcach znaczną ilość Żydów i oddały ich pod sąd. Kilka wyroków wydano i wykonano, ale bardzo wielu Żydów uniknęło wymiaru sprawiedliwości, gdyż sądy, podobno na życzenie p. Piłsudskiego, prowadziły przewlekłe dochodzenia, a zanim je ukończyły przybyła komisja międzynarodowa, z nią umorzenie sprawy. Winowajcy Żydzi wyszli więc wolno. (…)

Zebrawszy informacje od p. Studzińskiego, pojechaliśmy już razem do Płocka, gdzie on się wybrał dla zbadania skarg i zarzutów administracji powiatowej stawianych. Jak wszędzie, tak i tam stawili się przedstawiciele wszystkich władz, duchowieństwa, ziemian, chłopów i robotników. Długie żale wywodził burmistrz miasta, z przekonania socjalista. Miał pretensje do znajomości wszystkiego w powiecie i wszystkich też chciał zastępować. Informowano nas, że ludność odnosiła się do bolszewików na ogół wrogo, choć większość służby dworskiej z nimi sympatyzowała. Tak samo zachowali się Żydzi. Władze wojskowe także się nie spisały najlepiej, a część wojska nawet stchórzyła bez najmniejszej przyczyny. Żydzi miejscowi byli mocno przygnębieni, gdyż upłynęło dopiero kilka dni od wykonania wyroku śmierci na słynnym cadyku, nazwiskiem Szapira, który został skazany za zdradę państwa. (…)

Zaraz po przyjeździe z Rygi przybył do mnie jeden z członków delegacji pokojowej, dr Kiernik, aby mi złożyć sprawozdanie z przebiegu rokowań pokojowych i poczynić od siebie uwagi W trakcie sprawozdania zaznaczył między innymi, że znany w Polsce Radek-Sobelson, tarnowski Żydek, przy rokowaniach pokojowych odegrał bardzo wybitną i dodatnią rolę. Przedstawiciele stronnictw ludowych i robotniczych, zasiadający w delegacji, zaproszeni przez Radka, odbyli z nim i ze Skrypnikiem konferencję, na której Radek okazał wiele życzliwości dla Polski i dla nich, dając im bardzo cenne wskazówki co do sposobu postępowania. Konferencje owe odbywały się w mieszkaniu Radka w Hotelu Centralnym, a udział w nich brali, oprócz dr. Kiernika, poseł Barlicki i poseł Feliks Perl z Warszawy.Sam Radek, ten polski Żydek z małego Tarnowa, o którym z przekąsem wspominali jego koledzy z gimnazjum, był teraz wielką figurą u bolszewików, należąc do Rady Komisarzy Ludowych. Widać, że się tam coś u niego sentymentu dla Polaków pozostało. Dr Kiernik twierdził, że odnosząc się z dużą nawet sympatią do przedstawicieli warstw ludowych, pałał niesłychaną wprost nienawiścią do wielkiej własności i do Piłsudskiego. Z czasem widać zmienił pod tym względem swoje upodobania, gdyż będąc w Polsce w r. 1933, ominął w zupełności te warstwy ludowe, a Polskę objeżdżał w towarzystwie patentowanych piłsudczyków, czuląc się do nich na różnych przyjęciach i występach. No, ale czasy się zmieniły, piłsudczycy mają w ręku władzę, a praktyczny zapewne p. Sobelson nie przestał być wprawdzie bolszewikiem, ale pozostał i Żydem, któremu musiało imponować, że Polskę wobec niego reprezentują ludzie tej samej rasy i pochodzenia, o zmienionych tylko nazwiskach, a jak przyjdą ciężkie czasy powoła się innych. (…)

Zawarcie pokoju i ustalenie granic pomiędzy obydwoma państwami oddzieliło Polskę od zarazy bolszewickiej, stwarzając ochronną barierę przed tym niebezpieczeństwem. A że ono było w Polsce nie na żarty, dowodzi zachowanie się służby dworskiej, która w czasie najazdu bolszewickiego w bardzo znacznej części szła z nimi, niszczyła mienie dworskie, służyła za przewodników, a nawet mordowała właścicieli. To samo zaczęło się dziać w miastach i miasteczkach, w których mieszkańcy czynnie pomagali wojskom bolszewickim, tworząc zarządy im podległe, ale też i zupełnie uległe, usuwając przy tym prawowite władze. A przecież ci bolszewicy popasali bardzo krótko. Wprawdzie w tej robocie przodowali Żydzi, ale przyznać trzeba, że nie brak było i innych. (…)

Na drugi dzień bardzo wczesnym rankiem wyjechaliśmy do Grodna. (…) W mieście co krok to pamiątka, co ulica to jakaś rzecz, która mówi tak wiele. A to miasto niemal wyłącznie żydowskie, nie widzące tego na co patrzymy i może niezbyt dobrze o tym pamiętamy. Do tych Żydów z Grodna noszących polskie nazwiska, umiejących być na przemian uniżonymi i aroganckimi, czułem mimo woli specjalną odrazę. Po mieście chodzili za mną tłumami, podchodzili rozmyślnie jak najbliżej, kłaniając się kilkakrotnie do samej ziemi.”

(za: Wincenty Witos – Moje wspomnienia. Tom 2.)