Ach ta polityka, ta polityka...

Ach ta polityka, ta polityka...

Ciągle się coś niedobrego dzieje w tej polityce, albo ktoś skłamał w lustracji, albo wziął co nie powinien wziąć, najczęściej łapówkę, albo ręcznik z hotelu sejmowego. Same kłopoty z polityką.
Czasami człowiek chciałby o niej zapomnieć i uciec. Nie zajmować się nią. Co mnie to obchodzi. Wszyscy politycy są "be", nie chcę ich znać, a tym bardziej się z nimi zajmować. Schować się w zaciszu swojego domu i nie mieć z polityką nic do czynienia.
A tymczasem, ona dopada nas nawet przy świętym domowym ognisku. Ktoś zapyta jak to możliwe? Po prostu. Gdzie pod jednym dachem mieszkają dwie lub więcej osób, tam już trzeba uprawiać politykę, a dzieje się to po prostu tak:
Żeby grupa ta mogła żyć razem, jej członkowie muszą dbać o dobro wspólne, w jakiejkolwiek formie. Czy płacąc razem czynsz, składając się na jedzenie.
Jeżeli członkowie rodziny będą ciągnęli każde w swoją stronę, to taka grupa długo nie przetrwa.
Czy mąż, czy żona, jeśli tylko będą widzieli potrzeby swoje, to prędzej czy później, towarzystwo się rozejdzie. Dbanie o dobro wspólne jest polityką, czy chcemy czy nie.
Potrzebne jest także zainteresowanie potrzebami tych z którymi żyjemy, tym co możemy dla nich zrobić, a więc co powinni otrzymać, bo jest im to potrzebne, a czasami niezbędne.
Najbardziej trzeba się starać o najsłabszych członków rodziny, czyli dzieci, bo one sobie same nie poradzą. No i o seniorów, bo oni często już sobie nie radzą. Bez tego rodziny nie ma. Chyba tylko na papierze.
No i w końcu trzeci element polityki, dyplomacja.
Nie ma ona najlepszej opinii. Mówi się o niej, że jest prostytutką świata, zadaje się z każdym, dla korzyści. Czy naprawdę można o niej myśleć tak źle?
Są różne dyplomacje. Dobra dyplomacja w domu jest potrzebna. Na czym ona polega?
Po pierwsze, nie należy obrażać ludzi bez potrzeby.

Ojciec Bocheński, stwierdził, że nie należy ludzi obrażać jeżeli nie ma się w tym korzyści. Dość szokujące stwierdzenie, można by je przedstawić trochę łagodnie i mniej prowokująco. Nie należy ludzi obrażać, jeżeli do niczego to nie prowadzi, nie zostaje załatwiona sprawa.
Nazwanie żony głupią gęsią, wcale nie nakłoni jej do uznania racji męża, nawet gdyby były 100 %. Nazwanie męża osłem, raczej nie zachęci go do współpracy. Dobre słowo przed trudną rozmową, przygotowuje przedpole.
Dobra dyplomacja polega także na tym, że nie zawsze mówi się, co się myśli, dotyczy to oczywiście sytuacji, gdy o drugim myśli się akurat źle.
Czy nie jest to czasem obłuda?
Nie jest to obłuda. Nasze myślenie o innych się przecież zmienia, możemy mieć o kimś dobre zdanie, a jakieś konkretne jego zachowanie, może nas zdenerwować, urazić i wywołać nie najciekawsze myśli o jego osobie, choć trzeba przyznać, że ogólnie oceniamy go pozytywnie. Po co więc psuć jego nastawienie do nas i komplikować wzajemną współpracę, skoro można poczekać, aż ochłoniemy i popatrzymy na całą sprawę z dystansu? Może już wtedy nie będzie nas tak irytowała, a jeżeli tak, to może uda nam się o niej porozmawiać spokojniej. Zapewni to większą skuteczność.
Jeszcze jeden cel dyplomacji.
Wykorzystać odpowiednią chwilę na załatwienie trudnej sprawy. Np.: gdy mąż wraca z pracy, a żona ma mu do zakomunikowania jakąś ważną, a zarazem przykrą, lub trudną sprawę. to najpierw podaje mężowi obiad, bo z głodnym człowiekiem trudniej rozmawiać, niż z najedzonym. Stąd zresztą biorą się te wszystkie bankiety dyplomatyczne. Znowu polityka, nie ma na to rady.

Wiedzieć, że w życiu dostaje się coś, za coś. Wszelkie negocjacje polegają na świadomości, że można osiągnąć swoje cele, ale druga strona też będzie chciała coś z tego mieć.
Swego rodzaju handel wymienny. Kompromis.
Jedynie gdy we wspólnocie rodzinnej spotka się skrajny altruista z egoistą, czyli ktoś kto tylko chce dawać, z kimś kto tylko chce brać, nie potrzebny jest kompromis.
Taki układ istnieje tylko w naszej wyobraźni. Skrajny altruista też czegoś chce, chociażby by docenić jego poświęcenie. Zresztą nie widzę chętnych, którzy chcieliby być wykorzystywani bez umiaru.
Z drugiej natomiast strony, nikt nie przyzna się oficjalnie, że chce w takim związku zająć miejsce egoisty, bo egoizm jest przecież czymś wstrętnym.
Musimy się więc zgodzić, na układ wzajemnej wymiany dóbr i świadczeń. Ktoś powie, to jest wyrachowanie, gdzie jest miłość?
Jeżeli żona zgadza się na to, by jej ukochany małżonek raz w miesiącu spotkał się z kolegami od brydża, choć ona ich nie lubi, to idzie na kompromis.
To jest mądre, bo być może jej mąż, także w pewnych sytuacjach wobec niej, pójdzie na kompromis, tolerując jej niektóre koleżanki, których nie lubi.
Jeżeli mąż potrafi przejść do porządku dziennego nad niektórymi słabościami swojej żony i nie robić jej o nie ciągle awantury, to robi bardzo mądrze, bo sam ma swoje wady, które nie zawsze potrafi wyeliminować i też potrzebuje wyrozumiałości.
Przedstawiona sytuacja nie zasługuje przecież na miano wyrachowania. Chętnie bym ją nazwał chrześcijańską kalkulacją.
Nic więc nam nie pozostaje, tylko zgodzić się z faktem, że polityka jest wszędobylska.
Pozostaje nam tylko modlić się o dobrych polityków w domu i w zagrodzie, a także w obejściu i u sąsiadów.

ks. Rafał Masarczyk SDS
mk2017
Nic więc nam nie pozostaje, tylko zgodzić się z faktem, że polityka jest wszędobylska.
Pozostaje nam tylko modlić się o dobrych polityków w domu i w zagrodzie, a także w obejściu i u sąsiadów.