V.R.S.
788

Z życiorysu Wincentego Pola

"Gdy pod koniec 1845 roku emisariusze Edwarda Dembowskiego nawiedzili jego zaciszny domek pod dębami, gdy wierząc słowom Pieśni o ziemi naszej, zaledwie przed dwoma laty wydanej, spodziewali się pozyskać w poecie gorliwego współpracownika i proponowali mu nawet, jako byłemu wojskowemu, objęcie dowództwa nad oddziałem spiskowców z Jasielskiego, zawiedli się srodze. Pol z zadziwiającą trzeźwością przedstawił im szkodliwość propagandy demokratycznej, która »do rozdwojenia prowadzi« i nienawiść miasto zgody rozsiewa, stanowczo odmówił udziału swego w spisku i powstaniu zbrojnym, wreszcie pokazał im ogromne foljały swych pism geograficznych, a zwłaszcza przygotowany już do druku tom pierwszy geografii Polski, do którego właśnie kreślił mapy. Ale ciężka atmosfera, zapowiadająca burzę, zmusiła uczonego do złożenia pióra. Wiedział Pol dobrze, iż zanosi się na poważną w kraju zamieszkę; może nie tajnym mu był nawet dzień, przeznaczony na rozpoczęcie działań. To też czując się niezbyt pewnym w swoim odosobnionym domku, postanowił schronić się w bezpieczniejsze miejsce; wybrał Lwów, tam chciał przeczekać całą burzę. Zapakował więc rękopisy swe, zabrał mapy i księgi, tekę dawniejszych poezji, nieco najpotrzebniejszych rzeczy i sprzętów, pomieścił to wszystko na dwóch dużych brykach i dnia 21 lutego ruszył w drogę. Jechała z nim wierna małżonka i dzieci drobnych troje. Droga szła na Krosno, gdzie podówczas mieszkał brat poety, Józef, z zawodu lekarz, oraz sędziwa matka, Eleonora, wdowa po Franciszku Pollu. Przyjechawszy pod wieczór tegoż dnia do Krosna, nie tam zatrzymał się, ale wraz z bratem i jego żoną udał się do pobliskiej Polanki, majątku swego przyjaciela, Tytusa Trzecieskiego. Już od szeregu lat trwały przyjazne stosunki między niemi, jeszcze od czasu, gdy Pol chciał wyswatać pana Tytusa z panną Wasilewską, córką Tadeusza. Ciężkie smutki nawiedziły przyjaciela poety; w jednym roku stracił ojca i matkę; Pol pocieszał go jak mógł, i odtąd coraz żywsza rozwijała się przyjaźń. Trzecieski gospodarował świetnie, ożenił się z panną Węgleńską, i choć go dzielił od Pola cały dzień drogi, nierzadko odwiedzali się wzajemnie, a już stale towarzyszyli sobie na wyprawach myśliwskich. I tym razem pan Tytus użyczył serdecznej gościny swemu przyjacielowi i jego bratu, ale jakże boleśnie, jak krwawo miały się zakończyć te odwiedziny! W nocy z dnia 21 na 22 lutego spadły tak wielkie śniegi, .że o dalszej podróży na kołach nie mogło być mowy. Dzień cały zeszedł spokojnie, groźne wieści nie doszły jeszcze do Polanki; ale nocą ujrzeli mieszkańcy dworu dalekie łuny na widnokręgu. Mord i pożoga zbliżały się szybkim krokiem. Wczesnym rankiem rozjuszone tłumy, zbrojne w cepy, widły, kosy i siekiery, nadciągnęły od strony Odrzykonia i otoczyły dwór. Mężczyźni, nie tracąc odwagi, sądzili, że zdołają uśmierzyć burzę spokojnym i rozważnym słowem; wyszli więc wszyscy trzej na ganek i zaczęli przemawiać do tłumu. Ale krótko trwała ta chwila; chłopi przerzucili przez ganek sznury, zwalili ich w ten sposób z nóg i rzucili się na bezbronnych, tłukąc cepami i kosami kalecząc. Najmniej ucierpiał Józef Pol, bo znany był w okolicy jako lekarz, gotowy zawsze przybyć ubogiemu z pomocą ; Trzecieskiego bronili miejscowi kmiecie, bo był panem sprawiedliwym i łagodnym. Najgorzej pono skatowany został Pol, który zaciął się i milczał; chłopstwo znieść nie mogło tego milczenia, widząc w nim dowód pogardy i dumy. Kornelię, która rzuciwszy się na męża, pragnęła zasłonić go swym ciałem, zraniono w głowę i odrzucono na bok nieprzytomną. Wtem żona Józefa, Niemka z rodu, ukląkłszy śród swych najbliższych, zaczęła głośno odmawiać niemieckie Ojcze Nasz. Dźwięk niemieckiej mowy tak podziałał na rozwścieczonych urlopników i zbrodniarzy, iż podnieśli nieprzytomnych mężczyzn, powlekli do ogrodu i tam przywiązali ich sznurami do drzewa. Płacząca dziatwa otoczyła nieszczęśliwych, a poczciwy chłopak kredensowy, wyrwawszy z korzeniem młode drzewko, odpędzał nim napastników. Tymczasem inny chłopak dworski popędził co tchu do pobliskiej wioski, gdzie stał oddział huzarów. Morderczy tłum, nasyciwszy się krwi widokiem, rzucił się teraz do rabunku; całe urządzenie dworu zniszczono ze szczętem; na dziedzińcu rozpalono ognisko i rzucano w nie kosztowniejsze sprzęty, książki, papiery, rękopisy.

Tak spłonęła geografja, owoc długoletniej pracy; tak zgorzały paki notatek źródłowych z wycieczek w góry; tak poszły z dymem mapy, kreślone z wielkim nakładem pracy i wysiłkiem chorych oczu. Pięć godzin trwał rabunek dworu, pięć godzin raczyli się napastnicy węgrzynem z pańskiej piwniczki i zapasami dworskiej spiżarni; a w czasie orgii skatowani przyjaciele w otoczeniu zrozpaczonych żon i dzieci, odmawiając błagalne modlitwy, czekali zmiłowania Bożego. Po południu dopiero wpadł na dziedziniec oddział huzarów, prowadzony przez znanego im oficera. Wojsko rozbiegło się po wsi, poszukując spiskowców; pijane chłopstwo dopomogło wyszukać wszystkich winnych i niewinnych. Wincentego Pola, jego brata i Trzecieskiego, skrępowawszy sznurami, rzucono na wóz drabiniasty; wszystkich znalezionych mężczyzn, którzy nie po chłopsku się nosili, rzucono jak kłody na dalsze wozy; uformował się kondukt, otoczony wojskiem. Już mieli ruszyć, gdy podbiegł jeszcze jakiś zawzięty odrzykoniec i ciął Wincentego kosą w głowę, a był to już czwarty cios, dnia tego kosą zadany. Jednakże rany nie były głębokie. Pol przytomności nie stracił i wyszeptał do zrozpaczonej Kornelii ostatnie słowa pożegnania, w których wyraziła się boleść ogromna i zupełna bezradność.
Ruszyły wozy. Na dziedzińcu przed spustoszonym dworem, na śniegu zróżowionym krwią niewinnych została Kornelia, Wicuś, Julcia, Zosia… A mąż i ojciec ich »w koszuli krwawej« szedł pokutować za winy niepopełnione. Odstawiony do urzędu cyrkularnego w Jaśle, Pol z dwoma towarzyszami niedoli wtrącony został do prowizorycznego więzienia, w którym już było dwudziestu dwóch innych więźniów. Gdy felczer opatrzył mu rany i krwotok wstrzymał, dowiedział się dopiero od towarzyszów, zbratanych z nim nieszczęściem, jak olbrzymich rozmiarów dosięgła krwawa katastrofa ostatnich dni. Kilka tygodni zeszło Wincentemu jak pasmo nieustających tortur, w przepełnionej więźniami celi, która była wilgotną i ciemną piwnicą; ciasnota, jadło wstrętne, ból fizyczny, jątrzenie się ran, przy tym brak wszelkiego wyobrażenia o przyszłym losie, brak bodaj najdrobniejszej wiadomości o garstce najdroższych, których pozostawił bez dachu i chleba, — oto szereg cierpień, przez które przechodził Pol w pierwszych tygodniach swej niedoli. A w tym upadku ducha widział jedyny ratunek i jedyną ucieczkę w modlitwie i gdy mu dano księgi Starego Zakonu, przygnębiony więzień odczytywał psalmy i próbował niektóre z nich układać wierszem, aby je można było śpiewać na chwałę Najwyższemu. Tymczasem w połowie marca przyszedł rozkaz przewiezienia go wraz z kilkoma innemi do Lwowa. 1 tam już więzienia były przepełnione. Osadzono go zrazu w tak zwanych Małych Koszarach na Krakowskim, gdzie otrzymał półciemną i brudną celkę razem z innym więźniem politycznym, Władysławem Siemiońskim. Tu już rozpoczęły się dla Pola dni pogodniejsze.

Troska największa — o losy rodziny — ustąpiła, gdy dowiedział się poeta, że żona i dzieci jego znalazły bezpieczne schronienie w książęcym domu we Lwowie; księżna Karolowa Ponińska życzliwie przygarnęła je do siebie. Dni więźnia były długie, monotonne, ale nie ciężkie; miał do kogo przemówić, miał się przed kim pożalić; obawa o los własny nie dręczyła go, bo był niewinny. Indagacje i śledztwa nie zdołały mu dowieść żadnego przewinienia politycznej natury; przeciwnie, inni więźniowie zgodnie zeznawali, że Pol do żadnych spisków nie należał i oddawna już trzymał się zdała od życia politycznego. Jednakże wielka liczba uwięzionych wpływała na powolność dochodzeń i odwlekała uwolnienie Pola. Tak nadeszła wiosna. (…) Po paru miesiącach zamknięcia w Małych Koszarach, które były najgorszym z lwowskich więzień, przeniesiono Pola do innego gmachu, gdzie otrzymał wyłącznie dla siebie małą, lecz czystą i widną celkę. (…) Jednostajne dni i długie noce dzielił poeta między dumania, modlitwę i księgi. Jakież to księgi przypadły mu teraz najbardziej do serca? Oto na małym stoliczku leżeli obok siebie: Homer, Dante, Jan Kochanowski, a razem z tym Biblia i arcydzieło duszy chrześcijańskiej: »O naśladowaniu Chrystusa«. Wybór niewielki, lecz istotnie doskonały dla pociechy i podniesienia zbolałego ducha, dla wsączenia w zranione serce słodyczy i tej przedziwnej anielskiej rozkoszy, jakiej umysł światły doznaje, zatapiając się w piękno i wzniosłość wielkiej poezji. Ale jakiż wybór Pol z tego uczynił? Odrzucił »poganina« Homera, bo go »widok orężnych« w Iliadzie pocieszyć nie zdołał. I »starego katolika« Dantego ten sam los spotkał (…)

Jan Kochanowski mimo przecudnych psalmów swoich niedługo cieszył się względami Pola; odłożył go, bo duch rozlany w jego poezji, duch Polski XVI wieku, jasny, pogodny, tryumfujący, drażnił zbolałe serce poety, który w tak odmiennych, a tak bolesnych żył teraz czasach. Skończyło się więc na Piśmie Świętym i na Tomaszu a Kempis. A gdy po czytaniu ksiąg proroków, ewangelistów i natchnionego autora „De imitatione“ przychodziły posępne godziny rozmyślań nad chwilą obecną, w stroskanym więźniu odradzał się poeta; i wszystkie myśli i pragnienia, troski i nadzieje, przeczucia i pociechy — wszystko to, jak dawniej, zamykał w rymach i strofach, a tak z dnia na dzień powstawała wierszowana kronika i obraz jego ducha. Tymczasem nadszedł lipiec; w pierwszych dniach tego miesiąca pękł dzban do wody, stojący w celce Pola; usługujący mu stary więzień wyjaśnił, że to oznacza bliski dzień swobody. I rzeczywiście dzień ten zbliżył się. Dopomogły Wincentemu liczne znajomości w sferach urzędniczych; życzliwe mu osoby poruszyły wszystkie sprężyny, aby uwolnienie poety przyspieszyć; zresztą nie dowiedziono mu żadnej winy. To też gdy przybył z Wiednia do Lwowa hr. Rudolf Stadion, wysłany przez cesarza dla uregulowania zawikłanych spraw w Galicji, śród wielu uwolnionych na jego rozkaz znalazł się i Wincenty Pol. Dnia 6-go lipca otworzyły się przed poetą wrota więzienne; wyszedł z nich zdrów na ciele, choć osłabiony i mizerny; a duch jego? — Duch zdawał się silniejszym, zdrowszym od ciała; w ciągu długich dni zamknięcia przeszedł był przez różne stopnie i rodzaje tak cierpień, jak i pociech, od rozpaczy, żalu, goryczy — do pobożnej rezygnacji i spokojnej wiary w lepszą przyszłość, aż wreszcie osiągnął równowagę zupełną. (…)

Zdany zupełnie na wolę Boską, która rozumnie i celowo światem rządzi, pisze on wiersz p. t. Tajemne są sądy Boże; myśl wyrażona jest w tytule; poeta nie chce dochodzić zamiarów i wyroków Boskich, ale w jedno tylko gorąco pragnie uwierzyć: Że nam cierpienia niedarmo zesłane. (…) Pierwiastek religijny, tym razem wybitnie chrześcijański, znalazł wyraz w utworze, który Pol na ścianie swej celi napisał dla przyszłego więźnia (Do mojego następcy):
Gdy się zamknięty ujrzysz za tym progiem,
Myśl tylko o tym, byś stal dobrze z Bogiem…
Jeżeli wina nad tobą zacięży,
Popraw się w sercu — a Bóg cię rozgrzeszy!
Jeśli niewinnie świat cię uciemięży,
To dziękuj niebu, bo Bóg cię pocieszył
Niewinnie cierpieć i przebaczyć szczerze —
Ol tej rozkoszy świat ci nie zabierze… (…)

Wreszcie ostateczną konsekwencją religijności Pola jest myśl, wyrażona w następującym czterowierszu:
Największe prawdy są od wieków znane,
Bo są od wieków przez Boga nam dane —
I człek się darmo na nowe wysila;
Lecz nowe zbrodnie stwarza świat co chwila. (…)


Teraz punkt ciężkości przeniósł się z czucia na Słowo, a ściślej mówiąc — na wiarę katolicką, — i to właśnie wyróżnia Pola śród mesjanistów polskich. (…)

Sam widok miasta [Krakowa], w którym mu teraz osiedlić się wypadło, miasta, pełnego wspomnień i pamiątek, odwiecznych gmachów i kościołów, działał nań dodatnio.

Tu dźwignięty ręką starą
Pierwszy kościół razem z wiarą —
I najstarsza tutaj szkoła
Do bojażni Bożej wola…
Lud poważne chowa lice…
Puste place i ulice
I chodniki na wsze strony…
Lecz kościoły naród matczą,
Ludzie milczą — mówią dzwony,
A kamienie — jak człek świadczą.
Pusto — pusto na chodniku,
Lecz w kościołach jest bez liku
Ludu, co się Bogu korzy
I przymnaża chwały Bożej. (…)"


Za: M. Mann: Wincenty Pol – Studjum biograficzno-krytyczne. Tom II, Kraków 1906

Bo kto raz poznał, kto pokochał Ciebie,
W zorzy porannej i w gwieździstym niebie,
Lub w szumie wody u górskiego stoku,
I w starych gajów uroczystym mroku;
Kto Cię raz poznał na morzu i bitwie,
W ucisku duszy i rzewnej modlitwie,
Ten już za Tobą pójdzie z krzyżem wiernie,
I patrząc w niebo przyjmie w siebie ciernie.

(W. Pol: Wit Stwosz [fragment o NMP])

----

Krzyżowa droga w łanach się przewija,
I na rozstajnej drodze stoją krzyże,
I polny konik swoją piosnkę strzyże,
I płyną kłosy — lecz nie wiedzieć czyja
Miedza i rola i rozstajna droga?
Kto tutaj ziarno rzucił w dobrej wierze?
Kto krzyż postawił i poczcił tu Boga?
I czyja ręka ten plon jeszcze zbierze?

(W. Pol: Do łanów)

----


“Około czwartej godziny z południa ruszyliśmy z Beskidu, młynarka ze sztabem swoim ruszyła naprzód — dalej za nimi wszyscy, co jechali konno , a rzesza ludu ciągnęła zajmując całą szerokość gościńca. Gdy już nie daleko Monasteru było, dobyły bractwa chorągwie z pokrowców — czekało te i kilku księży już tutaj na ludzi. Młynarka zjechała na stron, myśmy zsiedli z koni i w okazałej procesyi z rozwiniętemi chorągwiami, śpiewając pieśni do Matki Bożej, ściągnęliśmy do Monasteru na nieszpór. Przeszło 30,000 ludzi było tu zgromadzonych, a prócz dzieci przystępywali wszyscy nazajutrz do Sakramentów. Wszystko nocowało pod gołem niebem, albo w pobliższych wsiach, u starych znajomych. Dnia trzeciego, po mszy wyruszyliśmy z powrotem, ale uderzająca była cisza i spokojność powracającej rzeszy."

W. Pol: Z Niskiego i Szerokiego Beskidu


podobne tematy:
Krzyż w Kościeliskiej Dolinie
W. Reymont: Pielgrzymka jasnogórska (fragmenty)
Na rozdrożu dziejów – pójdźmy za Nim
Wokół Quo vadis – zgorszenie dla żydów i głupstwo dla Greków
Pod godłem Krzyża – Ksiądz Karol Antoniewicz