V.R.S.
332.3K

Abp Vigano: Nowa msza i Msza tradycyjna nie mogą współistnieć

(...) W historii Kościoła, aż do Soboru Watykańskiego II, nigdy nie zdarzyło się, aby sobór mógł de facto odwołać poprzednie sobory, ani aby sobór „duszpasterski” – ἅπαξ Soboru Watykańskiego II – mógł posiadać większy autorytet niż dwadzieścia soborów dogmatycznych. Stało się tak jednak przy milczeniu większości biskupów i za aprobatą pięciu papieży, od Jana XXIII do Benedykta XVI. W ciągu tych pięćdziesięciu lat permanentnej rewolucji żaden papież nigdy nie zakwestionował „magisterium” Soboru Watykańskiego II, ani nie odważył się potępić jego heretyckich tez czy wyjaśnić tez dwuznacznych. Wręcz przeciwnie, wszyscy papieże od czasów Pawła VI uczynili Sobór Watykański II i jego wdrożenie programowym punktem zasadniczym swoich pontyfikatów, podporządkowując swój apostolski autorytet soborowym dyktatom i wiążąc go z nimi. Wyróżnili się wyraźnym zdystansowaniem od swoich poprzedników i wyraźnym odnoszeniem się do siebie samych - od Roncallego do Bergoglio: ich „magisterium” rozpoczyna się od Soboru Watykańskiego II i tam się kończy, a następcy ogłaszają swoich bezpośrednich poprzedników świętymi tylko dlatego, że zwołali oni, zakończyli lub stosowali Sobór. Język teologiczny również dostosował się do dwuznaczności tekstów soborowych, posuwając się tak daleko, że przyjął jako zdefiniowane doktryny rzeczy, które przed Soborem uważano za heretyckie: możemy tu wskazać sekularyzm Państwa, który jest dziś uważany za coś oczywistego i godnego pochwały, ireniczny ekumenizm z Asyżu i Astany czy też parlamentaryzm komisji, Synodu Biskupów i „ścieżki synodalnej” Kościoła niemieckiego.
Wszystko to wynika z postulatu, który niemal wszyscy przyjmują za pewnik: że Vaticanum II ma prawo domagać się autorytetu soboru ekumenicznego, przed którym wierni powinni zawiesić wszelkie osądy i pokornie pochylić głowy przed wolą Chrystusa, nieomylnie wyrażoną przez Świętych Pasterzy, nawet jeśli nastąpiło to w formie „duszpasterskiej” a nie dogmatycznej. (...)
To co wydarzyło się na poziomie globalnym podczas Vaticanum II, miało wcześniej miejsce lokalnie podczas Synodu w Pistoi w 1786 r., w którym to wypadku władza biskupa Scipione de' Ricci – którą mógł zgodnie z prawem wykonywać poprzez zwołanie synodu diecezjalnego – została uznana za nie rodzącą skutków przez Piusa VI za to, że użył jej in fraudem legis, to znaczy wbrew ratio, które przewodniczy i kieruje każdym prawem Kościoła: ponieważ władza w Kościele należy do Naszego Pana, który jest jego Głową, który udziela jej w formie namiestnictwa Piotrowi i jego prawowitym następcom wyłącznie w ramach Świętej Tradycji. Dlatego nie stanowi zuchwałej hipotezy przypuszczenie, że zgromadzenie heretyków mogło zorganizować prawdziwy zamach stanu w ciele Kościoła, w celu narzucenia rewolucji, którą podobnymi metodami zorganizowała masoneria w 1789 r. przeciw monarchii Francji, i którą modernista kardynał Suenens chwalił jako zrealizowaną na soborze. Nie stoi to również w sprzeczności z pewnością boskiej asystencji Chrystusa dla Jego Kościoła: non praevalebunt nie obiecuje nam braku konfliktów, prześladowań, odstępstw; zapewnia nas o tym, że w zaciekłej bitwie bram piekielnych przeciwko Oblubienicy Baranka, nie uda im się zniszczyć Kościoła Chrystusowego. Kościół nie zostanie pokonany tak długo, jak pozostanie taki, jak nakazał jego Wieczny Pasterz. Co więcej, szczególna asystencja Ducha Świętego w kwestii nieomylności papieża nie wchodzi w rachubę, gdy papież nie ma zamiaru jej użyć, jak w przypadku zatwierdzania aktów soboru duszpasterskiego. Z teoretycznego punktu widzenia możliwe jest zatem wywrotowe i złośliwe wykorzystanie soboru; także dlatego, że pseudochristi i pseudoprophetæ , o których mówi Pismo Święte (Mk 13:22), mogą zwieść nawet samych wybranych, w tym większość Ojców Soborowych a wraz z nimi rzesze duchownych i wiernych.
Jeśli zatem Vaticanum II było, co widać, narzędziem, którego autorytet i autorytatywność zostały oszukańczo wykorzystane do narzucania heterodoksyjnych doktryn i sprotestantyzowanych obrzędów, możemy mieć nadzieję, że wcześniej czy później powrót na Tron świętego i ortodoksyjnego papieża uleczy tę sytuację, poprzez uznanie go za bezprawny, nieważny i nie wywołujący skutków, jak conciliabulum z Pistoi. A jeśli zreformowana liturgia wyraża owe błędy doktrynalne i owe eklezjologiczne podejście, które Vaticanum II zawierało in nuce, błędy, których autorzy zamierzali ujawnić w ich niszczycielskim zakresie dopiero po ich ogłoszeniu, nie ma żadnego „duszpasterskiego” powodu (...) by kiedykolwiek usprawiedliwić utrzymywanie tego fałszywego, dwuznacznego, favens hæresim, rytu, tak doszczętnie katastrofalnego w skutkach dla świętego ludu Boga. Dlatego Novus Ordo nie zasługuje na żadną poprawkę, na żadną „reformę reformy”, lecz wyłącznie na zniesienie i zniesienie, w konsekwencji swojej nieodwracalnej heterogeniczności w odniesieniu do liturgii katolickiej, do Rytu Rzymskiego, którego wyrazem, jak zuchwale twierdzi, jest jedynie, i niezmiennej doktryny Kościoła. „Kłamstwo musi zostać obalone, jak wskazuje św. Paweł, ale ci, którzy są uwikłani w jego pułapki, muszą zostać zbawieni, a nie zgubieni”, pisze Dom Alcuin, jednak nie ze szkodą dla objawionej Prawdy i czci należnej Trójcy Przenajświętszej w najwyższym akcie kultu. Ponieważ przywiązując nadmierną wagę do kwestii duszpasterskich, ostatecznie stawiamy człowieka w centrum świętej akcji, podczas gdy powinien on umieścić tam Boga i paść przed Nim na twarz w ciszy pełnej adoracji.
I nawet jeśli może to wzbudzić zdumienie zwolenników hermeneutyki ciągłości wymyślonej przez Benedykta XVI, to uważam, że Bergoglio ma choć w jednym wypadku całkowitą rację, uznając Mszę Trydencką za zagrożenie nie do zniesienia dla Vaticanum II, ponieważ ta Msza jest tak katolicka, że prowadzi do odrzucenia próby pokojowego współistnienia dwóch form tego samego rytu rzymskiego. Rzeczywiście, absurdem jest wyobrażanie sobie zwykłej formy Montiniego i nadzwyczajnej formy trydenckiej rytu, który, jako taki, powinien przedstawiać jeden głos Kościoła rzymskiego – una voce dicentes– z bardzo ograniczonym wyjątkiem czcigodnych rytów starożytnych takich jak ryt ambrozjański, ryt lyoński, ryt mozarabski oraz minimalnie różniący się ryt dominikański i podobne ryty. Powtarzam: autor Traditionis Custodes doskonale wie, że Novus Ordo jest kultowym wyrazem innej religii – „Kościoła soborowego” – w odniesieniu do religii Kościoła Katolickiego, którego Msza św. Piusa V jest doskonałym modlitewnym wyrazem. U Bergoglio nie ma chęci rozwiązania sporu między linią Tradycji a linią Soboru Watykańskiego II. Wręcz przeciwnie, idea sprowokowania zerwania prowadzi do wykluczenia tradycyjnych katolików, czy to duchownych, czy świeckich, z „soborowego kościoła”, który zastąpił Kościół katolicki i który z trudem (i niechętnie) zachowuje swoją nazwę. Schizma upragniona przez Dom Świętej Marty nie jest schizmą heretyckiej ścieżki synodalnej niemieckich diecezji, ale schizmą tradycyjnych katolików rozdrażnionych prowokacjami bergogliańskimi, skandalami Kurii, jego nieumiarkowanymi i dzielącymi deklaracjami( tutaj i tutaj ). Aby to osiągnąć, Bergoglio nie zawaha się doprowadzić do ostatecznych konsekwencji zasad wyłożonych przez Vaticanum II, których bezwarunkowo przestrzega: uznając Novus Ordo za jedyną formę posoborowego rytu rzymskiego i konsekwentnie znosząc wszelkie celebracje w starożytnym rycie rzymskim jako całkowicie obce dogmatycznej strukturze Soboru.
Jest też prawdą, poza wszelkim możliwym obaleniem, że nie ma możliwości pojednania między dwiema heterogenicznymi, wręcz przeciwstawnymi wizjami eklezjologicznymi. Albo jedna przetrwa a druga zginie, albo jedna zginie a druga przetrwa. Chimera współistnienia Vetus i Novus Ordo jest niemożliwa, sztuczna i zwodnicza: ponieważ to, co celebrans czyni doskonale we Mszy Apostolskiej, prowadzi go w sposób naturalny i nieomylny do czynienia tego, czego chce Kościół; podczas gdy na to, co przewodniczący zgromadzenia czyni we Mszy Reformowanej, prawie zawsze wpływają zmiany dopuszczone przez sam ryt, nawet jeśli Najświętsza Ofiara jest w nim ważnie realizowana. I właśnie na tym polega soborowa matryca nowej Mszy: jej płynność, zdolność dostosowania się do potrzeb najbardziej odmiennych „zgromadzeń”, celebrowania zarówno przez kapłana, który wierzy w przeistoczenie i ujawnia to poprzez przepisane przyklęknięcia, jak i przez tego, kto wierzy tylko w transsignifikację i udziela wiernym Komunii do rąk.
Nie zdziwiłbym się zatem, gdyby w najbliższej przyszłości ci, którzy nadużywają władzy apostolskiej w celu zniszczenia Kościoła Świętego i sprowokowania masowego exodusu „przedsoborowych” katolików, nie zawahali się nie tylko ograniczyć celebrację starożytnej Mszy, ale także całkowicie ją zakazać, ponieważ w takim zakazie streszcza się sekciarska nienawiść do Prawdy, Dobra i Piękna, która ożywiała spisek modernistów od pierwszej sesji ich idola, Vaticanum II. Nie zapominajmy, że zgodnie z tym fanatycznym i tyranicznym podejściem, Msza Trydencka została mimochodem zniesiona wraz z ogłoszeniem Missale Romanum Pawła VI a ci, którzy nadal ją celebrowali, byli dosłownie prześladowani, odrzucani, skazani na śmierć ze złamanymi sercami i pogrzebani przy obrzędach żałobnych w nowym rycie, jakby w celu przypieczętowania żałosnego zwycięstwa nad przeszłością, która ma zostać ostatecznie zapomniana. I w tamtych czasach nikogo nie interesowały motywacje duszpasterskie, by odstąpić od surowości prawa kanonicznego, tak jak dzisiaj nikogo nie interesują motywacje duszpasterskie, które mogły skłonić wielu biskupów do udzielenia zgody na celebrację w starożytnym rycie, do którego duchowni i wierni pokazują szczególne przywiązanie.
Pojednawcza próba Benedykta XVI, godna pochwały ze względu na tymczasowe skutki w postaci liberalizacji Usus Antiquior, była skazana na niepowodzenie właśnie dlatego, że wynikała z iluzji możliwości zastosowania syntezy Summorum Pontificum do Trydenckiej tezy i antytezy Bugniniego: owa wizja filozoficzna, na którą wpłynęła myśl heglowska, nie mogła się powieść ze względu na samą naturę Kościoła (i Mszy), który albo jest Katolicki, albo go nie ma. I który nie może być jednocześnie mocno zakotwiczony w Tradycji i wstrząsany falami zsekularyzowanej mentalności. (...)
Przy bliższym przyjrzeniu się to co dzieje się dzisiaj i co wydarzy się w najbliższej przyszłości, nie jest niczym innym jak logiczną konsekwencją przesłanek ustalonych w przeszłości, kolejnym krokiem w długiej serii mniej lub bardziej powolnych kroków, z których każdy wielu przemilczało i wielu zostało zaszantażowanych aby je zaakceptować. Albowiem ci, którzy zwykle odprawiają Mszę trydencką, ale nadal odprawiają Novus Ordo od czasu do czasu – i nie mówię tu o księżach poddanych szantażowi, ale o tych, którzy mogli sami decydować lub mieli swobodę wyboru – ustąpili już co do swoich zasad, godząc się na możliwość równego celebrowania jednego i drugiego, jakby oba były równoważne, tak jakby – dokładnie – jeden był formą nadzwyczajną, a drugi formą zwyczajną tego samego rytu. I czyż nie jest to podobne do tego co zaszło, podobnymi metodami, w sferze obywatelskiej, z wprowadzaniem ograniczeń i łamaniem praw podstawowych, milcząco akceptowane przez większość społeczeństwa, terroryzowanego zagrożeniem pandemią? (...) Szantaż nie będzie dotyczył zdrowia, ale będzie tu doktrynalny: ktoś zostanie poproszony o zaakceptowanie tylko Soboru Watykańskiego II i Novus Ordo Missae , aby móc mieć prawa w Kościele soborowym; tradycjonaliści zostaną napiętnowani jako fanatycy, tak jak ci, których nazywa się „antyszczepionkowcami”.
Jeśli Rzym zakaże odprawiania starożytnej Mszy we wszystkich kościołach świata, ci, którzy wierzyli, że mogą służyć dwóm panom – Kościołowi Chrystusowemu i kościołowi soborowemu – odkryją, że zostali oszukani, tak jak stało się to z Ojcami soborowymi przed nimi. W tym momencie będą musieli dokonać wyboru, którego łudzili się, że mogą uniknąć: wyboru, który zmusi ich albo do nieposłuszeństwa bezprawnemu rozkazowi, aby być posłusznymi Panu, albo do pochylenia głowy przed wolą tyrana, zaniedbując swe obowiązki sług Bożych. Niech w swoim rachunku sumienia zastanowią się nad tym, jak wielu unika wspierania nielicznych, bardzo nielicznych ich braci kapłanów, wiernych ich własnemu Kapłaństwu nawet jeśli są wytykani jakjo nieposłuszni bądź nieelastyczny, tylko dlatego że dostrzegli zwodzenie i szantaż.
Tutaj nie chodzi o „przebieranie” Mszy Montiniego w szaty Mszy starożytnej, o próbę użycia szat liturgicznych i chorału gregoriańskiego, aby ukryć faryzejską hipokryzję, która ją wymyśliła; nie chodzi o wycięcie Prex eucharistica II ani celebracji ad orientem: należy stoczyć bitwę o różnicę ontologiczną między teocentryczną wizją Mszy Trydenckiej a antropocentryczną wizją jej soborowej podróbki.
To nic innego jak walka Chrystusa z szatanem. Bitwa o Mszę, która jest sercem naszej Wiary, tron, na który zstępuje Boski, Eucharystyczny Król, Kalwarię, na której odnawia się ofiara Niepokalanego Baranka w bezkrwawej formie. To nie wieczerza, nie koncert, nie pokaz dziwactw ani ambona dla herezjarchów, ani też podium do organizowania wieców.
Jest to walka, która zostanie duchowo wzmocniona w ukryciu przez księży wiernych Chrystusowi, uznanych za ekskomunikowanych i schizmatyków, podczas gdy wewnątrz kościołów, wraz ze zreformowanym obrządkiem, zatriumfuje niewierność, błąd i obłuda. A także nieobecność: nieobecność Boga, nieobecność świętych kapłanów, nieobecność dobrych i wiernych dusz. Brak – jak powiedziałem w moim kazaniu na święto Katedry św. Piotra w Rzymie (tutaj) – jedności między Katedrą ( cathedra ) a ołtarzem, między świętą władzą Pasterzy a ich racją bytu, naśladowaniem Chrystusa, gotowością wejścia jako pierwsi wejśćna Golgotę, aby poświęcić się za owczarnię. Kto odrzuca tę mistyczną wizję własnego Kapłaństwa kończy sprawując swą władzę bez zatwierdzenia, które pochodzi wyłącznie z Ołtarza, Ofiary i Krzyża: od samego Chrystusa, który króluje z tego Krzyża nad duchowymi i doczesnymi władcami jako Król i Najwyższy Kapłan.
Jeśli tego właśnie chce Bergoglio, aby umocnić swoją przytłaczającą władzę pośród wrzaskliwej ciszy Świętego Kolegium i biskupów, niech wie, że spotka się ze stanowczym i zdecydowanym sprzeciwem wielu dobrych dusz, które są gotowe walczyć z miłości do Pana i o zbawienie własnej duszy, którzy w chwili tak strasznej dla losów Kościoła i świata są zdecydowani nie ustępować tym, którzy chcą odwołać odwieczną Ofiarę, jakby chcąc ułatwić wyniesienie Antychrysta do przywództwa Nowego Porządku Świata. Wkrótce zrozumiemy znaczenie straszliwych słów Ewangelii (Mt 24,15), w których Pan mówi o ohydzie spustoszenia w świątyni: ohydnej grozie oglądania zakazu skarbu Mszy, ogołocenia naszych ołtarzy, zamknięcia naszych kościołów i wymuszenia przejścia ceremonii liturgicznych do konspiracji. To jest ohyda spustoszenia: koniec Mszy apostolskiej. (...)

źródło i całość: Abp. Viganò: The Latin Mass and Novus Ordo cannot coexist, this is a 'battle between Christ and Satan' - LifeSite

V.R.S. shares this
1932
Dziwi mnie że ci którzy tak chętnie tutaj powołują się na Arcybiskupa Vigano by walczyć z Mieszkańcem Domu Świętej Marty a zatem w kwestiach personalnych, ignorują jego argumentację w kwestiach zasadniczych odnośnie obecnej sytuacji w Kościele.
rybiszon
Pełna zgoda.
sługa Boży shares this
423
Artykuł wart uwagi.
sługa Boży
Ohyda spustoszenia już jest...
Od zagoszczenia ducha antychrysta, demonów ekumenizmu.
Demony zostały wprowadzone już wraz z "przewietrzeniem..."
a kolejne ceremonie, jak Asyż, czy procesyjne wprowadzenie do Bazyliki demona ziemi
to już tylko kwestie wtórne, następstwa - budowle i pomniki na przygotowanym gruncie
- na przeklętej ziemi.
Bowiem tam gdzie przyjmuje się nieprawość - wypędza się Ducha …More
Ohyda spustoszenia już jest...
Od zagoszczenia ducha antychrysta, demonów ekumenizmu.
Demony zostały wprowadzone już wraz z "przewietrzeniem..."
a kolejne ceremonie, jak Asyż, czy procesyjne wprowadzenie do Bazyliki demona ziemi
to już tylko kwestie wtórne, następstwa - budowle i pomniki na przygotowanym gruncie
- na przeklętej ziemi.
Bowiem tam gdzie przyjmuje się nieprawość - wypędza się Ducha Świętego.
Dlatego każdy, u którego choć tli się jeszcze w sercu Wiara - powinien powiedzieć: "przyjdź !"
marshal76 shares this
308
Inicjatywa NoweGniezno
MOGA I POWINNY WSPOLISTNIEC