V.R.S.
22 tys.

Wzorce duszpasterskie ks. Karola Wojtyły: rewolucja w parafii

„Doświadczenie zdobyte w Kolegium Belgijskim zostało potem jeszcze poszerzone dzięki bezpośrednim kontaktom nie tylko ze środowiskiem belgijskim, lecz również francuskim i holenderskim. (…) W Paryżu, mieszkając w Seminarium Polskim, mogłem z bliska zapoznać się z kwestią księży robotników, której problematyka stanowiła treść książki ks. Henri Godina i Ivana Daniela ‘France, pays de mission ?’ a także z duszpasterstwem misyjnym na peryferiach Paryża, zwłaszcza w parafii prowadzonej przez ks. Michonneau. To wszystko w pierwszym i drugim roku kapłaństwa miało dla mnie ogromne znaczenie. (…) W Holandii (…) uderzyła mnie niezwykle mocna struktura Kościoła i duszpasterstwa w tym kraju, prężne organizacje i żywotne wspólnoty kościelne” (Jan Paweł II: Dar i tajemnica)

---


Poniżej przedstawiam wyjątki z książki ks. Georgesa Michonneau (1899-1983): Rewolucja w miejskiej parafii, napisanej pod koniec lat 40-tych XX w., tł. za wydaniem angielskim 1950, z przedmową abp Cushinga; książka została wydana w formie wywiadu-rzeki – w nawiasach kwadratowych umieszczono pytania lub zagadnienia poprzedzające poszczególne sekwencje:

[o jocystach - por. poprzedni artykuł]

„(…) Przypomina mi się tu scena z Kongresu „Jocystów” z roku 1937. Widząc tłumy młodzieży wokół swych duszpasterzy, sekretarz Klubu Młodzieży Socjalistycznej nachylił się do ks. Godina i powiedział: „w istocie macie duszpasterzy. Gdybyśmy mieli tyle samo ludzi, którzy poświęciliby się wychowaniu z reszty wojowników, zobaczylibyście że do czegoś byśmy doszli.”

„Pytanie brzmi jak są przyjmowani w niektórych parafiach? Czy otrzymali wsparcie? Czy są uznawani za model tego jacy powinni być katolicy (…)? Czy nie bardziej zgodne z prawdą jest powiedzenie że są uważani za coś niezwyczajnego, za ludzi, których należy tolerować z uwagi na ich wyraźną dobrą wolę i szczerość, lecz raczej nie mieszczący się w wizji parafii.”

„Tu, w Colombes, jeden z księży jest kierownikiem jocystów (…) Ideałem byłoby mieć pełny ruch jocystowski w każdej z części parafii”.

["sztuczna" atmosfera parafii]

„Atmosfera parafii nie jest atmosferą wspólnoty, nie posiada dynamizmu wczesnego chrześcijaństwa, nie posiada siły by przedrzeć się w pogański świat, pośród którego wegetuje? Pewne jednostki opuszczają swe naturalne środowisko i przychodzą do tego sztucznego [parafialnego] – do tej bezbarwnej rzeczy bez życia, którą nazywamy „środowiskiem parafialnym”, osoby te otrzymują rodzaj „kościelnej nuty”, to jest stają się burżuazją. (…) Gdyby pochodzili z klasy pracującej nie czuli by się z tym dobrze, lecz zdali sobie sprawę że są na obcym gruncie – tutaj i w ich dawnym środowisku. Co tutaj znajdują? Rodzaj osoby, która angażuje się w „pobożne dzieła”, pobożnej i mającej dobrą wolę, lecz całkowicie bezużytecznej, jeśli chodzi o apostolski podbój lub infiltrację mas pogańskiego proletariatu – co jest naszą główną troską (…) Wiemy że tysiące księży i świeckich zadaje sobie identyczne pytania co my.”

[jakie są główne słabe punkty naszej liturgii?]

Opis porannej Mszy niedzielnej jest najbardziej druzgoczącą odpowiedzią o jakiej możemy pomyśleć (…) Trwa Msza recytowana. Kilku mężczyzn stoi z tyłu kościoła, rozglądając się. Bliżej kościół jest dość wypełniony, głównie kobietami; część osób odmawia różańce przy akompaniamencie ich dźwięków i słyszalnych Zdrowasiek. Część czyta modlitewniki lub mszaliki. Część siedzi, reszta klęczy, czasami następuje zmiana pozycji bez wyraźnego powodu. Tylko podczas czytania Ewangelii cały kościół jest w tej samej pozycji. Przy ołtarzu kapłan się rusza, recytując słowa niesłyszalne poza pierwszymi ławkami. Czasami się odwraca z Dominus vobiscum, na które odpowiada ministrant. Najwyraźniej [kapłan] jest wyizolowany, odcięty od ludu za jego plecami. Najwyraźniej lud w tym kościele nie jest wspólnotą, lecz jedynie zbiorem jednostek, modlących się indywidualnie tak jak umieją. W jednym punkcie, jak się wydaje, nawiązuje się kontakt między kapłanem a ludem. Kapłan wchodzi za pulpit i głosi ogłoszenia parafialne (…) Potem następuje kazanie (…) Po kazaniu znów rozpoczyna się Ofiara i kolekta. Każdy zaczyna szukać w kieszeniach lub portfelach pieniądze na ofiarę (…) Potem, ci którzy próbują śledzić Mszę znów się za to biorą i próbują się zorientować gdzie jest kapłan. Podczas Podniesienia szmer idzie przez kościół. Niektórzy robią pokłon, inni patrzą na Hostię i Kielich. Zaraz potem znów zostaje podjęta kolekta, znów zaczyna się szum paciorków zmieszany ze szmerem przewracanych stronic i tak dalej aż do Komunii. Po Agnus Dei ci, którzy chcą ją przyjąć ruszają ku balaskom i wkrótce nawy boczne są wypełnione mężczyznami i kobietami idącymi i wracającymi od balasek. Każdy wraca na miejsce, pomimo zwyczajowego braku współpracy w ramach danej ławki i zanurza się w dziękczynienie. Ite Missa est i niektórzy już zaczynają wychodzić, za tymi co wyszli po Komunii. Lepsi czekają aż zostanie odczytana Ostatnia Ewangelia. I koniec! Właśnie byliśmy obecni przy najbardziej uroczystym akcie modlitwy chrześcijańskiej wspólnoty, ofierze Chrystusa składanej Trójcy Św. przez Jego Mistyczne Ciało, Kościół. Przy Mszy uroczystej jest niewielka różnica. Ksiądz przy ołtarzu jest bardziej słyszalny bo śpiewa. Jednak kościół jest wypełniony w jednej czwartej. (…) Ludzie obecni nie śpiewają na Mszy, słuchają (…)Nasz lud unika Mszy uroczystej, nikt nie chce na nią przychodzić. Kto może ich winić? (…) To nie jest wspólnota na modlitwie (…) Cóż z tego [że przyszli] skoro nie sprawiamy że się modlą? Z pewnością nie możemy być tak zaślepieni by myśleć że czysto materialne spełnianie obowiązku Mszy niedzielnej jest miłe Bogu! Nie możemy być tak legalistyczni by myśleć że tego tylko chce Kościół! (…) Naszym śmiertelnym i stałym wrogiem jest zawsze obecna nuda (…) Dziwny i smutny jest też fakt że wydajemy się niezdolni do otwarcia i zamknięcia nabożeństw czymś innym niż Ojcze nasz bądź Zdrowaś Maryjo, które każdy automatycznie, bezmyślnie powtarza. Z pewnością widać że nie ma tu realizacji wspólnoty w modlitwie.”

[jak organizujesz liturgię we własnej parafii?]

„Parafia jest wspólnotą i jej modlitwa musi być wspólna, nasi parafianie należą do klas pracujących dlatego nasza wspólna modlitwa musi być dostosowana do ich życia. Idąc dalej rozróżniamy dwa pola działania. Liturgia obecna jest modlitwą wiernych i musi być sprawowana, uwzględniając „Starych Chrześcijan” [tj. wiernych katolików], choć próbujemy myśleć także o obecności nowych konwertytów oraz poganach, którzy okazyjnie mogą być obecni. Z drugiej strony są organizowane ceremonie „paraliturgiczne”, zwykle nocą, które są ukierunkowane dokładnie na osoby spoza owczarni, choć chrześcijanie też mogą z nich odnieść korzyść.”

„Nasza liturgia musi być wspólnotowa jeśli ma być żywa, apostolska. Może to wyglądać na pierwszy rzut oka na truizm, lecz jest to klucz do rewolucji w parafii. (…) Nabożeństwa w kościele mają być modlitwami grupowymi (…) Drugą zasadą jest to że liturgię należy poddawać adaptacji. (…) Ograniczamy się do tego co jest na razie teraz dopuszczalne. (…) Dopóki są jeszcze sprawowane Msze recytowane takie jak obecnie, naszym zadaniem jest dopilnowanie by ludzie brali udział w jak najwyższym stopniu, w sposób odpowiadający ich mentalności: to co robi kapłan musi być czytelne a relacja tego do ich życia musi być jasna. Zamiast tego obserwujemy wokół ten spektakl dusz oddających się osobistej pobożności, różańcom lub hymnom nie mającym związku z największą Ofiarą jaka ma miejsce przed nimi. Ten kto się obawia pobłażliwości władz kościelnych jeśli chodzi o dopuszczanie adaptacji w celu uczynienia liturgii bardziej zrozumiałą powinien się raczej zdumiewać że te same władze uczyniły tak niewiele by zapobiec opisanemu wyżej dramatowi. Wydaje się nam że te „okropne” adaptacje są dużo, dużo lepsze. Dokonując ich musimy dopilnować by przenikały wszystko co związane z Kościołem – hymny, modlitwy, tłumaczenia. Musimy dopilnować by coś znaczyły dla ludzi, do których są skierowane. (…) Marzeniem, którego nie byliśmy w stanie dotychczas zrealizować jest czytanie Lekcji i Ewangelii w języku ludowym. Pewnego dnia ten dzień nadejdzie i pomogą nam wyszkoleni w tym celu świeccy. (…) Dość często Msza jest sprawowana na ołtarzu, który został przestawiony tak by był blisko zgromadzenia. W wielkie święta jest sprawowana na podeście w środku kościoła. (…) W niedziele umieszcza się chleb i wino na stole w środku kościoła i podczas ofiarowania kościół niesie je do ołtarza jako bardziej czytelny symbol tego że są darami ludu. (…) Na parafialnej Mszy w Niedzielę Wielkanocną mamy ceremonię opartą na błogosławieństwie ognia ze śpiewem Exsultet po francusku.”

„Kładziemy nacisk na konieczność stworzenia i rozwoju liturgii nakierowanej na katechumenów, która nie zajmie miejsca naszej tradycyjnej liturgii, lecz będzie użyteczna w ewangelizacji ludzi będących całkowitymi ignorantami i tych którzy więcej się uczą poprzez aktywny udział niż przez słuchanie. Oznacza to używanie nowoczesnych idei „aktywnych metod edukacyjnych” (…)”

[z tego wszystkiego co ksiądz powiedział wynika że ma ksiądz bardzo niewielkie zaufanie do obecnej liturgii, do chorału gregoriańskiego, etc.?]

Odpowiedź brzmi, jak zawsze, że jesteśmy na terytorium misyjnym. Moglibyśmy oczywiście adaptować liturgię w ściśle tradycyjnym znaczeniu, to byłoby łatwiejsze. Moglibyśmy znaleźć młodzież chętną by nauczyć się chorału gregoriańskiego i utworzyć scholę. (…) Moglibyśmy nawet osiągnąć to że cała kongregacja śpiewałaby podczas Mszy uroczystej, jak czasem to robimy. Moglibyśmy to wszystko osiągnąć – ale minęlibyśmy się z naszym celem. Zadowolilibyśmy małą grupę wiernych, lecz pozostawili resztę obojętnymi, takimi jacy są obecnie, zacieśnilibyśmy jeszcze bardziej śmiercionośną atmosferę parafii. (…) Spójrz na to z misyjnego punktu widzenia, czy spowodowałoby to rozwój czy stagnację. Nasze zdanie, podobnie jak w większości parafii w bieżącym Roku Pańskim 1945, jest całkiem inne. (…) Uważamy że na nasz lud można wpłynąć tylko poprzez akcję wspólnotową, w której będą mogli przeżywać swe dziękczynienie wobec Boga, przeżywać życie Chrystusa. W końcu, czym jest liturgia, jeśli nie zbiorowym życiem całej chrześcijańskiej wspólnoty „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie” ku Ojcu? (…) Wszystkie nasze wysiłki liturgiczne mają uformować ciepłą, żywą, dynamiczną wspólnotę. Nie budujemy wieży z kości słoniowej ani klasztoru lecz aktywną wspólnotę, która będzie atrakcyjna dla innych ponieważ uznają ją za atrakcyjną, która będzie stymulowała swych członków bo będzie żywa”.

„Zdajemy sobie sprawę że słowa „chorał” czy „hymn” mają złe konotacje. Często słyszymy jak ludzie żałują że porzuca się „dobre stare pieśni”, choć większość z nich to produkty minionego stulecia. Większość z nich to śmieci, o słowach tak słodkich i chorobliwych że wstyd byłoby nam prosić normalnych dorosłych by je śpiewali. Nawet melodie są pretensjonalne i oderwane od rzeczywistości. (…) Nazywanie Matki Bożej ‘Naszą Jedyną Nadzieją’ jest potworną przesadą, gdyż jest to tytuł należny Chrystusowi. Używanie zwrotów takich jak ‘powłóczyste spojrzenia’ jest ckliwe. (…) Proszenie kogokolwiek by śpiewał po Komunii ‘O niewysłowiona słodyczy’ czy ‘karmię się smakiem słodyczy Świętej Miłości’ jest proszenie ich o to co święty jest w stanie odczuć może raz w życiu. Z pewnością nie odpowiada to uczuciom większości komunikujących i jedynie sprawia że myślą, że są nie tacy jak powinni. To jest złe! Ponadto, nie powinniśmy nalegać na wyrażenia takie jak: ‘chrześcijanie, podnieście swe sztandary!’ ponieważ wzbudzają jedynie śmiech.

Ale to nie jest najgorsze. Naprawdę godną pożałowania rzeczą jest to że sprawiamy iż ludzie używają słów bez znaczenia. Z pewnością nie odniosą wiele korzyści z używania słów takich jak ‘cherubin’, ‘sanktuarium’, ‘święty zachwyt’, ‘występek’, ‘przedsmak niebiańskiej radości’, ‘bezpieczna przystań’. Wszystkie te słowa są w słowniku, ale nie w ich aparacie słownym. W konsekwencji, wiążą te słowa z rzeczami nieziemskimi, iluzorycznymi – i to właśnie przynosi szkodę. Ponieważ pieśni te nie brzmią prawdziwie, ponieważ nie są w stanie korespondować z uczuciami, ponieważ wyrażają rzeczy całkowicie obce życiu, nazbyt często wynika z tego że religia, która ich używa musi również być nieprawdziwa, nieodczuwana, obca. (…) Równie fałszywa jest tęsknota za niebem, kiedy próbujemy sprawić by nasz lud ją wyrażał, podczas gdy zna jedynie rzeczy ziemskie. Niemal tak samo zły jest pogląd że służba Bogu przynosi jedynie radość: ‘obym zawsze smakował Twej tajemnej słodyczy’, ‘cały smutek obraca się w radość w Tobie’.

Wierzymy zdecydowanie w słuszność bezlitosnego usunięcia tego rodzaju niezdrowych, niebezpiecznych pieśni. Kiedy rozmawiamy o pieśniach w parafii Colombes, jak zauważyłeś, możesz być pewien że nie są to pieśni podobne do podanych wyżej przykładów. (…) Próbujemy wyrazić prawdziwe chrześcijańskie uczucia w zrozumiałych słowach: każdy może uczynić tyle samo.”

[czy uważasz że powinniśmy pozbyć się łaciny i chorału gregoriańskiego?]

„Nigdy! Łacina musi pozostać językiem liturgicznym z kilku powodów. Liturgia jest modlitwą Kościoła powszechnego i dobrze jest modlić się w tym samym języku co nasi bracia w przeszłości oraz co nasi bracia obecnie na całym świecie. Ponadto łacina, ponieważ jest niezmienna służy jako doskonała podstawa różnych współczesnych tłumaczeń. (…) Potrzebujemy natomiast tłumaczeń, które zachowają sens łacińskiego oryginału i nadal będą coś znaczyły dla zwykłych ludzi, którzy czytają niewiele więcej niż gazety”.

„Naszym celem jest dopilnowanie by nasze parafie mogły stać się parafiami misyjnymi, dlatego musimy pytać czy działania wywierają jakiś szczególny apostolski wpływ na masę ludu pracującego, nie czy robią coś w niewielkim zakresie, ale czy wpływają, zmieniają, kształtują ową masę. (…) Aby ograniczyć rozważania rozważymy jedynie działania dotyczące dzieci i młodzieży. Należy odpowiedzieć na dwa pytania:

1 Czy dają one robotnikom przywódców, których tak potrzebują?

2 Czy wkraczają one w życie robotników? (…)

Spójrzcie na młodzież i dorosłych, których wyszkoliliśmy i zobaczcie jak są niezdolni do kontaktów z masami ludu. Ich chrześcijaństwo jako takie nie jest powodem tego oddzielenia, lecz ich gusta i reakcje. Możemy powiedzieć że wytworzyliśmy semi-klerykalną kastę o skłonnościach nam podobnych, czują się w pewnym sensie w domu w naszych kręgach, lecz nie należą w rzeczywistości do żadnej klasy społecznej (…) Wszystko jeśli chodzi o naszą edukację wydaje się wskazywać na produkt finalny, który będzie polerowany na jasne lustro klasy średniej. W obliczu powyższego dziwimy się kiedy nasi wychowankowie nie chcą wracać do swojej rodzinnej klasy pracującej. Uczyniliśmy to praktycznie niemożliwym. (…) Kilka lat doświadczeń z prawdziwymi apostołami spośród klasy pracującej pokazuje różnicę między młodzieżą jaką produkujemy a tymi młodymi robotnikami – wojownikami.”

„Zbyt często my kapłani padamy pokusą wykorzystania tych, którzy przychodzą by nam pomagać w sposób bardzo odległy od bezpośredniego apostolatu. Nakłaniamy ich do pomocy jako stenotypistów, posłańców, pomocników. Może to dobre jeśli chodzi o budżet parafialny, ale nie jeśli chodzi o gorliwość. Co gorsza, może to skompromitować w oczach rówieśników, te właśnie osoby, które mogłyby dotrzeć do niewierzących. Jeśli będą uważani za „prawą rękę księdza”, ich wpływ będzie całkowicie zniwelowany.”

„Nasze chrześcijaństwo jawi się światu zewnętrznemu jedynie jako system rytualistyczny, który robi niewiele albo nic by zmienić mężczyzn i kobiety, którzy praktykują owe obrzędy. Częściowo dlatego, że chrześcijaństwo ograniczyło się do obecności na Mszy niedzielnej, bez dowodów żywotności nauk Chrystusa.”

„Naszą troską jest stała niezdolność do wyjścia naprzeciw zwykłym ludziom, rozmowy z nimi, sprawienia że poczują się w domu, w Kościele ‘katolickim’ jaki reprezentujemy. Nawet kiedy próbujemy się z nimi kontaktować używamy terminologii całkowicie obcej zwykłemu robotnikowi, co więcej, przyjmujemy za pewnik że zaakceptował on podstawowe idee chrześcijaństwa, choć tak nie jest. (…) Żyjemy w innym świecie, czystym, klerykalnym i filozoficznym świecie. Czas zejść na ziemię!”

[o "masach pracujących" i ich kulturze]

„Nasza kultura jest całkowicie obca wobec niego [przeciętnego członka klasy pracującej], tak bardzo że jej nie ufa. Naszkicujemy tu pokrótce kilka bardziej oczywistych różnic między naszym światem i jego światem. Ludzie kultury, ludzie wykształceni przemyśliwują swoje działania i żyją stosownie do zbioru zasad, które przyjął ich intelekt. Z drugiej strony, zwykły człowiek, działa na podstawie uczuć lub stosownie do zasad przyjętych przez swoich sąsiadów. Większość tych zasad działania można zredukować do przeważająco praktycznych i całkowicie materialistycznych maksym (…) Kolejna różnica dotyczy krytycznego ducha ludzi wykształconych. Będą dyskutowali i analizowali wszystko co im się przedstawi, czasem, dla zasady, z niechęci do instynktów stadnych. I znów, masy są tego przeciwieństwem. Biorą za swą własną opinię większości i działają wspólnie na podstawie tej opinii. Nie jest to wynik braku osobistej odwagi, lecz raczej ubóstwa idei. (…) Osobowość jest pochłaniana przez grupę. Tego rodzaju ludzie będą wystarczająco stanowczy w wyrażaniu swych opinii, lecz nie zauważają że ich wnioski nie są ich własnymi. Ludzie kulturalni opierają swe osądy na pewnych kryteriach zewnętrznych, lecz standard zwykłego robotnika jest mniej wymagający – zwykle zadowala się credo rozpoczynającym się od słów: ‘to wszystko kwestia opinii’. (…) Jego zdolność do osądu zostaje pochłonięta przez wspólne podejście jego klasy.”

„Nasze intelektualne podejście do rzeczy Bożych jest obce zarówno naszemu ludowi, jak i Ewangelii, którą mamy głosić i zawodzimy oba te elementy. Uważamy że lud odrzuca Chrystusa, podczas gdy często odrzuca nasze beznamiętne i nierzeczywiste jego przedstawienie. Nasze mowy i kazania mogą być perfekcyjnie wycyzelowane gramatycznie i opracowane na podstawie najbardziej ortodoksyjnych źródeł, lecz nic nie znaczą dla naszych słuchaczy. Potrzebny nam jest dar języków. Poza tym potrzebujemy zdolności słuchania i musimy pozwolić by inni mówili do nas o swoich duchowych odkryciach: możemy i powinniśmy wiedzieć więcej o teologii niż nasi parafianie, lecz wielu z nich może nas nauczać o Bogu i tym jak go przedstawiać naszej owczarni. To jedna z najlepszych cech klubów dyskusyjnych – każdy ma szansę mówić a potem musimy słuchać. Skutek jest dobry dla nich i dla nas. Jest bardziej rzeczywistą rzeczą słuchanie mężczyzny czy kobiety jak opowiada o swojej relacji z Bogiem niż słuchanie logicznej, lecz nierealistycznej przemowy opartej na scholastycznych sylogizmach.”

„Ktoś powiedział nam raz o angielskim księdzu, który na ambonę przynosi gazetę z danego dnia, czyta ludziom jakiś artykuł i wychodzi z tego ku chrześcijańskiemu przedstawieniu przedmiotu. Bez wątpienia gorszy wielu parafian. Zgorszenie czy nie, bardziej jest nastawiony na potrzeby czasów niż owi super-scholastycy, którzy mówią o Wszechobecności Bożej (…) Chrystus nie mówił jak uczony.”

„Większość ludzi chce uzewnętrzniać swoją wewnętrzną wiarę i nasze chłodne jej przedstawianie powoduje u nich frustrację.”

[czy otrzymujesz jakąś krytykę kazań od parafian?]

„Bardzo liczną, zwłaszcza że specjalnie zachęcamy ich do przekazania nam jakie uczucia wywołały w nich kazania (…) Jedna szczególnie uderzająca rzecz to komentarz że Ewangelia jako taka jest często łatwiejsza do zrozumienia niż objaśnienie jej przez kaznodzieję. (…) Jedną z możliwych metod uzyskania właściwego podejścia jest zdanie sobie sprawy że mówimy do neofitów, katechumenów, pogan, którzy po prostu wpadli na Mszę. Pewien ksiądz powiedział nam o komentarzu jaki poczynił jego niewierzący przyjaciel podczas misji parafialnej. Powiedział mu że kazanie zostało dobrze wygłoszone, lecz było oczywiste że kapłan zamierzył mówić do ludzi, którzy byli już przekonani o prawdzie chrześcijaństwa i tylko do nich. Powiedział następnie, że jeśli kościół byłby wypełniony mężczyznami i kobietami o jego poglądach [tj. niewierzącymi], kazanie byłoby bezużyteczne. (…)”

V.R.S.
Swoje refleksje z nauk pobranych u ks. Michonneau ks. Karol Wojtyła opisał potem w tekście opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” w roku 1949 (por.):
Zbiornik istnieć musi. Chodzi jedynie o doprowadzenie jego bogactw do szerokich rzesz, przede wszystkim do szerokich rzesz własnego społeczeństwa. (…)Nowi apostołowie Francji zdali sobie sprawę, że muszą wyjść w swej pracy z punktu zerowego. …Więcej
Swoje refleksje z nauk pobranych u ks. Michonneau ks. Karol Wojtyła opisał potem w tekście opublikowanym w „Tygodniku Powszechnym” w roku 1949 (por.):

Zbiornik istnieć musi. Chodzi jedynie o doprowadzenie jego bogactw do szerokich rzesz, przede wszystkim do szerokich rzesz własnego społeczeństwa. (…)Nowi apostołowie Francji zdali sobie sprawę, że muszą wyjść w swej pracy z punktu zerowego. Popatrzyli w oczy rzeczywistości i zrozumieli, że wiele zabytków chrześcijańskiego życia, to już tylko czcza forma, opierająca się na próżni. Że to, co się brało za tradycję, nie ma już żadnej siły, żadnej życiowej wartości. Doświadczenie wykazało, że przeciętny katolik, przeniesiony z takiej np. Bretanii w środowiska niewierzących czy choćby nie praktykujących, porzuca praktyki religijne z zatrważającą szybkością i bardzo prędko zrównuje się ze swym otoczeniem. Widocznie tradycja, którą wyniósł ze swego środowiska, nic mu nie dała. Katoliccy pisarze i działacze biją na alarm, patrząc na to wygasanie, a raczej wyczerpywanie się psychologicznych źródeł religijnej tradycji. (…) „Silnikiem” apostolskim nowoczesnych parafii misyjnych jest liturgia, pojmowana jako zbiorowe przeżywanie chrześcijańskiej prawdy. Liturgia przedmiejskich parafii Paryża czy Marsylii, to na pewno nie liturgia wielkich benedyktyńskich opactw. Musi ona być zrozumiała dla nowoczesnego proletariusza. Musi do niego przemawiać. (…)

Apostolskość Kościoła katolickiego to ciągłość zbiorowego wysiłku wszystkich wierzących w kierunku utrzymania i rozpowszechnienia wiary. Na tych zasadach urabia się w nowych parafiach typ świeckiego katolika. On ma być właściwym twórcą chrześcijańskiego oblicza swego środowiska, swej społeczności, on jest odpowiedzialny za społeczne urzeczywistnienie i przedłużenie Tajemnicy Wcielenia. Nie potrzeba dodawać, że tak kapłan-apostoł, jak również idący przed nim świecki apostoł-pionier, natrafiają na cały szereg oporów i trudności. Rzesze proletariackie nie poddają się nowej nauce bez walki.
Nie zniechęca to pionierów duchowych i świeckich. Rozumieją oni, że wygasa pewien typ kultury, że wiele tradycji ongiś żywych stało się już tylko pustym dźwiękiem. Przewidują więc i planują. Plan ten polega głównie na tym, by w narastające życie i jego nowe formy wprowadzić zasady Ewangelii. Na tym polega głównie działalność francuskich placówek misyjnych. Nie jest to działalność oporu, sprzeciwu, działalność „anty” – przeciwnie, jest to działalność pozytywna, konstruktywna, dążąca do budowania. Uwzględnia ona wymogi dzisiejszego życia, dzisiejszej psychiki, dzisiejszych warunków. Wszystkie te zmiany usiłuje wciągnąć w orbitę Ewangelii i tak dąży do wytworzenia nowego typu kultury chrześcijańskiej. (…)”
V.R.S.
PS: Ks. Michonneau już po Soborze Watykańskim II napisał książkę Pour la liturgie d’ après Concile (Za Liturgię Posoborową). Tutaj jej nie cytuję, gdyż tekst dotyczy wpływu jaki ks. Michonneau mógł mieć na Karola Wojtyłę jako młodego kapłana - stąd powyżej jego "manifest programowy" z lat 40-tych, jeszcze przed soborem.