Grzech nieczysty oślepia umysł. Dlatego świat jest ślepy na Boga.
![](https://seedus0275.gloriatv.net/storage1/jigoixn9r0bexv9130bvdbv6tz3ebtxa86ntkhk.webp?scale=on&secure=Hvv854CrMdAo3k3BWu1oQQ&expires=1719890590)
Każdy człowiek upada i każdy jest grzesznikiem. Problem w tym, żeby ze swojego grzechu nie robić zwyczaju, niepisanego prawa, obowiązującego stanu rzeczy. Żeby był ktoś, kto, jak upadniesz, powie prawdę, w czym tkwisz. I jak to się skończy. Kto miłosiernie nie pozwoli ci trwać w grzechu i się zgubić ale napomni, żeby ratować.
Największa walka toczy sie dzisiaj o czystość. Grzech najbardziej dotykający całej istoty człowieka. Nieporządek tutaj dotyka i więzi bardzo skutecznie. Jak mówi Katarzyna ze Sieny cytując objawienie dane od Boga, jest to grzech, który zamyka człowieka na światło prawdy. Człowiek zanurzony w grzechach nieczystych nie widzi Boga ani Jego prawd. Staje sie duchowym ślepcem. To dlatego na czystość, na rodzinę, jaką ją zaplanował Bóg, na celibat kapłański jest taki straszny, światowy i bez precedensu atak. To dlatego człowiek zupełnie oślepiony nie ma już świadomości, czym jest Sakrament Ołtarza i wydaje mu się, że Komunię Świętą może sobie przyjmować, że to tylko symbol przynależności do wspólnoty. Symbol jedności w grupie wyznaniowej. To dlatego nie widzi w Hostii konsekrowanej obecności Ciała prawdziwego, żyjącego Boga. Ślepiec nie jest w stanie żyć czymkolwiek poza błotem materii pozbawionej ducha. Tylko Duch Święty daje życie, mądrość, zrozumienie, bojaźń bożą, trwanie w czystości. I to są prawdziwe charyzmaty a nie przewracanie się i bełkot. Nic nie da „mówienie językami”, gdy nie ma czystości sumienia. Nic nie dadzą wieczory uwielbienia, jeśli nie ma wytrwałości w podnoszeniu się z grzechu, pokuty. Może to wszystko być tylko znieczuleniem przed prawdą o sobie samym. Znieczuleniem przed widokiem nędzy i ślepoty własnej duszy. To dlatego pewne ruchy religijne rosna w siłę, a kryzys Kościoła się pogłębia. Dlatego rośnie liczba wspólnot a doktryna wali się w gruzy.... pewne ruchy sa znieczuleniem przed prawdą o sobie samym.
Grzech nieczystości dotyka tak świeckich jak i duchowieństwo. Jedno napędza drugie. Świeccy uznają łajdackie życie za normę, a duchowieństwo grzechów nieczystych nie tępi, milczy z ambon, bo samo nie dotrzymuje ślubów danych Bogu samemu. Sami zdradzają swoje oblubieńcze śluby, to jak moga świeckim mówić z autorytetem w sprawach moralności małżeńskiej i czystości w ogóle. Duchowni czyści nie boją się nikogo i mówią otwarcie. Ale większośc milczy. Dlaczego? Dzięki temu ilu świeckich uważa, że „Pan Jezus kazał się kochać” i w praktyce eliminują grzechy nieczyste ze spowiedzi albo lekceważą warunki spowiedzi i świetokradczo przystępują do sakramentów? Olbrzymia grupa. Nikt bowiem nie przypomina, co jest grzechem ciężkim, co nie. Nikt nie mówi, że za grzech ciężki bez powrotu do stanu łaski karą jest piekło. I szerzy się magiczne traktowanie spowiedzi. Świętokradcze, i grono ludzi, którzy w Kościele „się kochają” żyjąc w nieczystości i korzystając z sakramentów, nie napominani przez kapłanów, odpowiedzialnych za ich dusze. Idą pod pozorami religii na potępienie. Gdzie ci, co mają ich upominać, widząc ich grzechy? Milczą. Musza milczeć? A dlaczego?
Podczas dzisiejszej Mszy Świętej Ks. Śniadoch powiedział: "małżeństwo to nie karnet na darmowe pożycie". Jak nasze czasy odbiegły od zamierzenia Boga, jak upodliły ludzi nieczystością, że takie słowo brzmi jak śpiew Aniołów.
Łaciński tekst czytań z dzisiaj mówi, że kto nie kocha bliźniego, ten jest mordercą i pozostaje sam w sobie. Miłość bliźniego ma być w prawdzie miłości Boga. Kto nie kocha Boga i nie żyje według przykazań, na których zostało oparte całe Stworzenie, nie kocha też bliźniego. Ale zatruwa go swoja pychą, nieczystością, kłamstwem, prowadzi go i mu współtowarzyszy do potępienia i niszczenia samego siebie. Napominanie boli? Ośmiesza? Wystawia na publiczny widok nie tylko samego siebie ale i wartości, jakimi się żyje? Pozwala się oceniać, weryfikować, poniżać, atakować? Dlatego wielu z tych, co mają nauczać, zamyka oczy na grzech tych, których powinni napominać. Ale to nie do uniknięcia. To obowiązek. Najpierw samemu powstawać z grzechów a potem siać ziarno Bożego słowa by ludzie widzieli. By nie być dymiącym knotem, co zasnuwa duchotą dymu i zaciera kontury dobra i zła, ale świecą, co rozjaśnia i pogłębia cienie, by je na światło i oczyszczenie wystawić. Katolik, kapłan szczególnie musi być jak ziarno, które, gdy dla samego siebie nie obumiera, nie daje nowego życia, nie wydaje owocu. Jest jak ziarno które gnije samo w ziemi i ślad po nim nie zostaje. Gnije a za sobą zaraża zgnilizną innych. To stąd pochodzi kryzys w Kościele. Odwrotem jest zacząć wierność od własnego wnętrza. Powstawanie. Wszyscy jestesmy grzesznikami, ale to co innego, niż zrobić z grzechu zasadę i udawać, że grzechu nie ma. A na to choruje współczesny Kościół i świat.
Kto nie kocha bliźniego jest mordercą i zostaje sam w sobie. Gnije w ziemi i nie wydaje owocu. Jak wzrośnie wysoko tym bardziej wydaje owoc zatruty i zatruwa wokół siebie, dając truciznę zamiast pokarmu. Miłość bliźniego zaś prawdziwa zaczyna się od trwania w miłości Boga.
Kto ma obowiązek dbania o duszę innych musi najpierw mieć czystą własną duszę.
Kto jednak porzuca Kościół przez grzechy kapłana, choć wina za to spadnie na gorszyciela, sam siebie potępia, gdyż nic nie może nas oderwać od miłości Chrystusa:
"We wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. I jestem pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani Zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani Moce, ani co wysokie, ani co głębokie, ani jakiekolwiek inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym (Rz 8, 37-39). "