V.R.S.
162 tys.

Pan Mateusz czyli Pierwsza Pandemia w Koronie

fragmenty

Księga I - Miłe początki

Będę piękno twe sławił, choć cierpkaś jak wino,
Republiko Przyjaciół, pradawna Polino.
W której władza miejscowa nie szczędzi osłody,
by zarobić na uśmiech zza Olbrzymiej Wody.
Gdzie tubylcom maseczki wszczepili do głowy,
by, gdy już ich wyszczepią, mogli kopać rowy.
Gdzie zamknięto cmentarze, skwery i ulice,
by mógł Prezes obchodzić godnie miesięcznicę.
Gdzie kościoły wymietli, w lasy wstępu bronią,
gdzie odwiedzin jest zakaz, z parków siłą gonią.
Gdzie, gdy chciałeś zjeść w ciszy domu obiad z kaczki
to przez okno cię nękał głos ostry szczekaczki.
Gdzie fundują igrzyska mieszkańcom miast chleba
a fałszywość ich przysiąg ściągnie pomstę z nieba.

[Ogród cudów]
W sadzie nieco zarosłym kąkolem niemile
był maleńki ogródek, gdzie rosły żonkile.
A w ogródku krzesełko ku jego ozdobie
Matuszowi szeptało: tu odpocznij sobie!
W tym ogródku maleńkim, latem w owym roku,
siedział rabin, sierżanta mając przy swym boku.
Wyznał wiarę Mateusz splątanym językiem,
że Polina czołowym jest ich sojusznikiem.
Nie wiedział że wnet Prezes oznajmi przed ludem,
iż kraj bratni prawdziwym czasów naszych cudem.
Międzymorza to filar i nowego ładu
oraz członek wschodzący grupy z Wyszehradu.

Miał się jeszcze Mateusz podszkolić w tej wierze
a gdy lekko zmęczony zasnął na sederze,
to obudził go szelest, szum bliskości ciała,
aż mu kipa z ciemienia na piersi zjechała.
Robak redemptorysta wszedł w wieczorną porę,
co go zwykli nazywać ojcem dyrektorem.
Głos miał on aksamitny, do gadania skory
i lubił sierżantowi zaśpiewać nieszpory.
Omiótł wzrokiem biesiadę, czując nieco głodu,
Alleluja – zawołał i ruszył do przodu,
gdzie siedział zacny sierżant, towarzystwa dusza
i spoglądał znacząco na twarz Mateusza.
A spojrzenie to było wymowne i szczere,
jakby mówiąc: już wkrótce zostaniesz premierem.
Zaś duchowny zamruczał, siadając przy ścianie:
takie będą Poliny jak młodych chowanie.

Księga V - Dyplomatyka i głowy
[Koncert Prezesa]
Tu przerwał lecz dłoń ściskał, wszystkim się zdawało,
że to Prezes gra jeszcze a to echo grało.
Ujrzał Rysiek przez oczy mętne od nałogu,
że ma Prezes na szyi jeno sznur po rogu.
Czapka z piór mu przepadła od much przeganiania,
został tylko element od opakowania.
Spodnie się osunęły jak u zwisłej flagi
i ktoś mógłby zawołać: Pan Prezes jest nagi!
Lecz Tomasz, co o żubrach bardzo wiele wiedział,
zwrócił wszystkim uwagę wnet na trop niedźwiedzia,
co przechodził niedawno, tam gdzie stały kuce,
zostawiając przypadkiem znoszone onuce.
Tu Jerzyk rzecz podchwycił, zakrył ręką lica,
i krzyknął: znam, znam znak ten! to jest Targowica!
Lecz dłoń trzymać przy twarzy przeszła mu ochota,
bo dość mocno woniała od głaskania kota.

[Manewry i umizgi]
Choć Andrzej ku Żorżecie myślami się skradał,
w domu białym, tym w którym na stół się pokładał
i gdy w kraju broniła tele-demokracji,
każąc mu się odklepać w mig od pewnej stacji,
teraz, na tych manewrach, zadziwił się zrazu,
rozpoznając w niej model swojego obrazu.
Miejsca piękność upartą, twardą aż do skutku
co to, niczym on kiedyś, była w kapelutku.
Gdy: Just Act! mu szepnęła, zadrżał jak ze strachu,
jak gdy spieszył podpisać dekret panu Jahu.
Lecz się ze swym uczuciem nie zdradził nikomu,
no a zwłaszcza tym, którym kazał zostać w domu.
Ruszył w drogę swą dalej, wśród bujnych kaczeńców,
co nabrały wnet żywszych niż zwykle rumieńców.

[Koncert Jankiela]
Bowiem na tym polega tajemnica cała,
że nasz Jankiel uwielbia grywać na cymbałach
- rzekł Mateusz i dodał że mówili ludzie,
iż potrafi on zagrać na niejednej dudzie.
Tutaj Andrzej się skrzywił, gniew mu twarz odmieniał,
bo, jak twierdził, on przecież był z tego korzenia.
I pamiętał swej żony porady kobiece
by tu palić ogarek a tam palić świece.

Księga VI - Gospodarstwo
[Wykład Prezesa o ekonomii]
Prezes lekko odchrząknął i rzekł im: „Kochani,
dawno nie był już pieniądz tak cudownie tani.
Dobra wieść to, bo wszyscy musimy mieć długi,
drodzy, cieszmy się zatem jak Fryderyk II.
Grzech to jest nie skorzystać”, tu westchnienie cienkie:
„Gorszy niż dać gdzie Papier kopertę z okienkiem?”
zza bukietu dobiegło stu rozkwitłych kwiatów,
które przyniósł mu w hołdzie sekretarz klimatu.
Prezes zmilczał i ciągnął: „Ludziom interesu
Konstytucję daliśmy prawdziwą biznesu.
W tych białych rękawiczkach ręce co są czyste
obejmą z badylarzem także sygnalistę.
Nam potrzeba krwi świeżej, wiary że się uda,
takich, którzy w zachwycie krzykną: prosta ciuda!
Aby przykład dać innym to sam jestem gotów
by otworzyć wzorcową, pierwszą fermę kotów.
Tym co na urzędników patrzą z drżącą duszą,
mówię: ludzie uczciwi lękać się nie muszą.
Ci co lubią narzekać, że państwa zbyt wiele,
lody kręcić by chcieli albo karuzele.
Zbyt leniwi by reform przyjąć stosy całe
nas próbują przekonać że białe jest białe.
To Janusze biznesu, plujący z firm krzaków
w wielki projekt: Polina zwykłych Poliniaków,
gdy w trudzie heroicznym szwalnie szyją maski!”
Tu mu mowę przerwały płomienne oklaski.

Ręką ciszę nakazał w pretorianów tłumie
Prezes po czym znów podjął: „A dziad co nie umie
wykorzystać warunków jakie mu dajemy,
gdzie pieprz rośnie niech rusza - płakać nie będziemy.
Bo kto naszych nie uzna ozdrowieńczych racji
ten nie dorósł do rynku oraz demokracji.
Nie pracą, oszczędnością ludzie się bogacą,
lecz ciągle podnoszoną minimalną płacą.”
Tutaj aplauz potężnym znów ogniem zapłonął
i patrzyli jak kroczył dostojnie z ochroną.
A że wszyscy przyjęli te długie wywody
jęli sobie za trud swój przyznawać nagrody.

Księga VII - Świątynia dumania
Pogrążył się w swych myślach, nogi trzymał w górze
i patrzył w tęczy blaski na pałacu murze.
To dumnie maszerował wąż strojny w kolory,
którego język raził proste elektory.
Lecz Żorżeta go skryła pod matczynym łonem,
więc sunął tu i ówdzie, w tę i tamtą stronę.
A by się nie zdarzyła żadna przykra wsypa
dali mu ochroniarzy znanych z akcji grypa.

Wnet zgrzyt nagły metalu posłyszał za rogiem,
to czołg bratni hamował przed ulicznym progiem.
I wróciły wspomnienia jak za Wielką Wodą
Czarny i Biały Ojciec sielskie życie wiodą.
W cudownym białym domu, do którego - mili
jego, rzecz fantastyczna, tak szczodrze wpuścili.
Postawili przy stole, witali wspaniale,
na drogę perkal dając i szklane korale.

A tu go melancholia i udręka dusi,
z ostrym mgły cieniem walczyć nieustannie musi,
gdy przychodzi odegrać, taka rola krucha,
w śnie nocy listopada kwiatek do kożucha.
Lecz gdy mu ciągle mówią: podpisz-że, Andrzejek,
powtarza niczym rejent: niech wola się dzieje
nieba, gdzie srebrny miesiąc krągłą buzię szczerzy -
- zrepolinizowany po śmiałej kradzieży.

Znów zaczęła bezwiednie myśl Jędrka się włóczyć,
bo przecież niepodobna cały czas się uczyć
a na jego powiekach tańczą, jak w Lednicy,
w dziwnych maskach na plaży dzielni ratownicy.
On w nakryciu słomianym zgrabnie się wygina,
lepiej niż Filipińczyk do disko-polina.
Och, chciałby tak jak Prezes śnić słodko i smacznie,
lecz się pewnie ponownie kołomyja zacznie.

Wybiła siedemnasta ponad nowym światem
i słyszał jak mu niosą pospiesznie herbatę.
Skrzypnęła drzwi z impetem otwarta połowa
i się w niej ukazała senatorska głowa.
- Jest niecała godzina, podpisz i nie zwlekaj,
bo czekają: Żorżeta i pan Bibi czeka -
odezwał się posłaniec z wyciągniętą szyją,
westchnął cicho więc Andrzej i długopis wyjął.

Księga VIII - Rok 2020
Sam to przecież Mateusz powiedział u sowy,
że mieszkańcy Poliny będą kopać rowy.
Pewne to jak frank w banku, gdy kryzys zagości
i gdy wszyscy skosztują nowej normalności.
Teraz jednak na twarzy miał wyraz cierpienia,
mimo że mógł wydawać ciżbie polecenia.
Mocno schylił ku ziemi ociężałą głowę,
czując że wkrótce wszyscy zapłacą jarkowe.
I tak siedział na ławie, zmęczony i zbladły,
widząc że, pośród broni, maseczki opadły.

[Przepowiednia]
Lecz Grzegorz co we wrażej był konfederacji
i nie znosił warunków w maskach wegetacji,
Łukaszowi z dna serca otwarcie wygarnie,
że skoro się zapuścić zechciał pod latarnię,
niechaj bacznie uważa by po wajchy zgrzycie
nie znalazł się na koniec, na jej samym szczycie.
Tu Łukasz Grzegorzowi tak łagodnie rzecze:
to prawda, kiedyś kpiłem z noszenia maseczek,
lecz gdy przyszło mi innym zaplanować życie
to wnet zdanie zmieniłem, i co mi zrobicie?
I pogładził swą brodę, co ją równo ścięli,
bo i Łukasz, i barber objawów nie mieli.
A gdy postać Łukasza była wycofana
to wnet zagiął nasz Grzegorz parol na Adama,
co brylował rok cały w pandemicznym gronie,
i wiedzieli w Polinie: Adam nie utonie.

[Sen Prezesa]
Prezes przysiadł na sofie, oparł się o kota
i wnet wkroczył w otwarte Morfeusza wrota,
za którymi czekały niezwykłe go dziwy:
najpierw mu się ukazał kraj nowy, szczęśliwy.
Żeglarz Piotrek wyzwanie rzucał oceanom,
prując przestwór swym jachtem Polina – te amo.
Ponad Laskiem brzozowym, pod helikopterem
wisiał Miś Antoniego wraz z młodym Potterem.
Potem jednak krajobraz jak różdżką dotknięto
i w trymiga ów lasek w całości wycięto.
Patrzył bacznie jak wszędzie znikały wkrąg knieje
a w oddali kopano zawzięcie mierzeję.
Kiedy drzewa te cięto, to właśnie w tej chwili
w bok wyskoczył króliczek i go pogonili.
I nie dziwił się, widząc tę scenę znajomą,
bo króliczek przystanął, tam gdzie stało zomo.
Co innego zaś zając - to zwierz miły oku,
kiedy w ciszy wykona zręczny taniec Skoków.
Gdy oglądał jak państwo się wielkie wynurza,
niebo nagle ściemniało i ściągnęła burza.
I przestraszył się Prezes, że mu zniszczą gromy
na prąd auta, z budżetu raj i szklane domy.
Penelopa, gdy spadła w swoim samolocie,
mocno przez sen się szarpnął i podparł na kocie.
Lecz wnet ujrzał w dwóch wieżach piękną, srebrną salę,
gdzie się właśnie miał odbyć wielki bal nad bale.
Niedostępny dla osób co z sortu gorszego,
oprócz nawróconego imiennika swego.
W reflektora tam świetle, co wciąż kolor zmieniał,
podpisywał sam Andrzej gościom zaproszenia.
W szatni modna Beata przypinała broszkę
a za węgłem ktoś gładził nietrzeźwą buldożkę.
Zasępiony Mateusz ryż wolno przeżuwał,
do blond włosów zaś dziewoj Adam się przysuwał.
Rysiek młodość wspominał, tę z obłoków skręta,
choć po prawdzie niewiele z czasów tych pamiętał.
Jacek karty swe chował, unikając gadki
a Krystyna się jęła żydowskiej sałatki.
W kącie leżał dyktafon Zbyszka co był płaski
a Żorżeta wnosiła tęczowe obrazki.
Zaś Joachim, co przysiadł z boku wielkiej sali,
tulił mocno Judasza, co go spałowali.
W kuchni Łukasz przycupnął całkiem wyszczepiony
i nawijał na uszy długie farmazony.
Podniósł oczy zmęczone znad sterylnej misy
i w dal zwrócił, przez ścianę, gdzie były kulisy.
Siedział wierny tam Mariusz na leżącej tarczy
i mamrotał zgnębiony: nie kraść nie wystarczy.

I zadumał się Prezes, żal w nim mocno wzbierał,
i nowego przez okno patrzył bohatera,
który by kres położyć pewnej wrednej damie
jechał na białym koniu i w lśniącej pidżamie.
Tu huk głośny się rozległ, drgnęła sala cała,
to się na wysokościach trąba odezwała.
Sąd ostatni nastąpił, wprawdzie nierychliwy,
lecz co w końcu ogłasza swój wyrok straszliwy.
Jednak zabrzmiał, gdy trwało jego odczytanie
okrzyk Eli: powtórzyć trzeba głosowanie!
Inni zawtórowali: nie damy i basta,
nam nie będzie przeszkadzać nadzwyczajna kasta!
Tutaj nicość wtargnęła z głębi sennych dolin
i z mlaśnięciem odpłynął Prezes kraju Polin.

Księga IX - Kochajmy się
W purpurowych maseczkach, stroniąc od głodówki,
tuż za stołem, gdzie świece, wino i kremówki,
siedzieli wkrąg zebrani, potakując głową
by nikt ich nie oskarżył o złe anty-słowo.

Siedział Wojciech tam prymus, z twarzą strachem zdjętą,
co chciał zamknąć świątynie na największe święto.
Siedział Grzegorz co z gracją drapieżnego ssaka
po przewrotu pochodach sprawnie ciągle skakał.

Siedział Staś muzealnik, co – każdy pamięta –
dla narodu wprowadził nowe w styczniu święta.
Siedział Andrzej co obcych lubił spraszać gości
by otwartej nauczać owce tożsamości.

Siedział wreszcie Kazimierz, co w miodowe lata
nową wiarę promował na różnych warsztatach.
Był też ten co nie lubił *), gdy ciągnięto sznurek
by stary Dąbrowskiego posłyszeć mazurek.

Tylko Tonio wciąż krążył po obszernej sali,
wspominając jak z rządem ongiś się gibali.
Teraz jednak się bali złączyć w rytmie dłonie,
bowiem trwali w bojaźni wirusa w koronie.

Lecz Tonio, co swobodnie czuł się wszędzie wiecznie,
szukał dwojga do tanga, chociaż bezskutecznie.
Zatem potem wśród ciszy rozmowę zagaił,
tak jak wtedy gdy dziatkom program rządu raił.

Do współbraci się zwrócił, patrząc w lica blade:
„Opowiem wam przypowieść czy raczej hagadę.
Rafał by to rozstrzygnął, lecz go nie ma z nami,
bo podążył z pielgrzymką cacyków śladami.

W ramach ruchu reformy czy raczej rebelii
paramy się głoszeniem nowej ewangelii.
Lecz by przewrót ten szybciej w umysłach się ziścił
potrzebni są nam nowi też ewangeliści.

Szczęściem czas tej pandemii panteon wzbogacił,
bo się z nieba zjawili świetni kandydaci.
Co to znacznie przyćmili, jak wywieść zamierzam,
świetną Hannę drogiego brata Kazimierza.

Pierwszy Mateusz, mniejszy prezes tego kraju,
drugi Łukasz profesor od zdrowego raju,
w którym to wszystkie owce, w którą spojrzysz stronę,
nie giną, bo liczone są i wyszczepione.

Gdzie kultu w telewizji jest miejsce bezpieczne
a publiczne ofiary są już niekonieczne.
Gdzie resztki dawnych rubryk, niedzisiejszych, marnych
zastąpiono reżimem nowym – sanitarnym.

Tego kto go naruszył podczas tych miesięcy,
słuszna kara spotkała trzydziestu tysięcy.
A prawi – sprawiedliwi wśród wielkiej radości
w Jeruzalem wkroczyli nowej normalności.

Tych dwóch ewangelistów chwalmy tutaj społem
wraz z Andrzejem co nowym naszym apostołem.
Przyjaciół republikę głosi, wszyscy wiemy,
co ją z serca wprowadzić na tej ziemi chcemy.

I teraz bój ostatni z hydrą straszną toczy,
z szatanami czynnymi, których dar proroczy
rychło przejrzał Prezesa, co nad bitwy planem
mężnie czuwa jak Dawid ze swym Jonatanem.”

Tu zakończył i deptał po śródstopia kości,
bo jak Dawid chciał tańczyć z wielkiej wesołości,
ale w swym entuzjazmie nie znalazł posłuchu,
bo tymczasem współbracia już upadli w duchu.

Więc do kaplicy przeszedł, czując wieku trudy,
gdy nagle, przed obrazem, cień mu przemknął rudy.
Już pomyślał, że mają gdzieś w winnicy lisa,
lecz to weszła za pulpit Jadzia diakonisa.

A po roku swe usta Marek wszerz otworzył,
wszystkim każąc dziękować wokół za dar Boży,
bo choć puste świątynie, się zgadzała kiesa,
a to wszystko zasługa wspaniała Prezesa.

I Kazimierz ze Stasiem kaganiec nadziei
przed swoimi owcami wznieśli po kolei.
Bo nie będzie u owiec nowej normalności,
jeśli białko kolczaste u nich nie zagości.

*) przypisek – 07.2021: ale już go nie ma

Księga X- Ostatnia bitwa
Już zagrano na dudach, już chorągiew stanie,
już ściągają rozgrzani dudeo-włościanie.
Na chorągwi zaś Orzeł przy drewnianym stole,
ma maseczkę na dziobie – oka nie wykole.
Stoją zwarte szeregi, pierś ich chwilą żyje
nim znów włożyć im każą przyłbice na ryje.
Stoją bić się gotowi – umrzeć, zedrzeć krwawo
ów proporzec złowrogi z groźną Czajką rdzawą.
Co też maskę na dziobie nosi w letnim skwarze,
bo się strony lubiły obie brać za twarze.
Pod proporcem zaś Rafał z tęczowym kirysem
a gwiazd na nim jest osiem z jednym szczwanym lisem.
Omiótł Andrzej kraj wzrokiem spustoszony trwale
i jął swoim stronnikom podnosić morale.
Pojął że wołać musi, bo coś z tytułu piszczy,
głośno zatem obiecał dopłatę do zgliszczy.
Wezwał by zgnieść Rafała, co geniuszu siła
Prezesowa naprzeciw dziś im postawiła.
Bo gdy hordy tęczowe suną przez kraj Lecha,
to on – Andrzej się krzywi a Rafał uśmiecha.
Gdy już czerń od tej mowy nabrała ochoty
nagle marszem nadeszły nowe jakieś roty.
Mąż szlachetny prowadził ową odsiecz małą,
wrzeszcząc w tubę: rodacy – nic wam się nie stało!
Stanął dumny że, dzięki swojej dyplomacji,
zdążył udział wziąć w wojnie dwóch cywilizacji.
I podjęły szeregi – daleko i blisko
odzew gromki, potężny: Andrzej – mimo wszystko!
I ruszyła nawała w Czajki szyków stronę:
szli spieszeni Janusze z wakacyjnym bonem.
Antoniego szli woje szybkim sprawnym chodem
wyćwiczonym w ganianiu, w parkach za narodem.
Doborowe szły trole zaprawione w sieci,
harcownicy co biorą wszystko plus jak leci.
A na skrzydle i z boku tej bitewnej łąki
owe roty spóźnione – tnące niczym bąki.
I ta cała spojona nienawiścią siła
w Czajkę wrażą, tęczową hurmem uderzyła.
Lecz bój nie był zbyt łatwy i się długo rżnęli,
na pandemię nie bacząc, w czas letniej niedzieli.
Gdy wiktoria nadeszła, to w wdzięczności darze
wziął swe wojsko zwycięskie Andrzej znów za twarze.
Do Prezesa pociągnął przez gruz i ruiny,
wielki bowiem to triumf był przyjaciół Poliny.

Księga XI – Sen, który powraca
Wierzgał Prezes zawzięcie i naprężał siły,
lecz co ubrał swą maskę, wizje go goniły.
Najpierw mu się pojawił gdzieś tam w kącie głowy,
niczym balon dmuchany ów osioł różowy
i wszem wobec ogłosił pełen uniesienia:
„maski noście by poczuć że rządzi pandemia”.
Deszcz plag różnych rozrzucił, pękł nagle ze złości,
psy spuszczone szczekały w morzu nieprawości
Pierwszej fali szum przeszedł i flotę pozbierał,
potem ucichł - był szabas i przyszła niedziela.
Czekał krótko aż druga fala się pokaże
i zatrzyma bezsilnych w drodze na cmentarze.
I Chór bana usłyszał z hukiem trzeciej fali:
„przybylim i ujrzelim, i zdemolowalim”.
Lecz niestraszny głos ów był, nie uciekł od niego,
bo mierzeją człapało coś znacznie gorszego.
Szedł straszniejszy niż Moskal i najeźdźca Niemiec
negujący pandemię podły płaskoziemiec.
Co jedności wozowi kije w szprychy wtyka
i na świeżym powietrzu nosa nie zatyka.
Co swój lokal otwiera, nie chwyta go trwoga,
miast jałmużnę przyjmować Goga i Magoga.
Co otwarte ma usta, wolność piersią chłonie,
co nie bierze w świątyniach na sterylne dłonie.
Zatrząsł Prezes się cały i palcami prztykał,
lecz się stwór ów nie zmienił w miłego królika,
co je chętnie sałatę, którą mu się wlepi
i podskoczy gdy każesz, i rad się wyszczepi.
Wciąż się zbliżał i inni wnet się przyłączyli,
zaczął Prezes uciekać, nie czekając chwili.
I tak zdyszał się biedny, jak małpa w topieli,
że się ocknął dopiero, gdy mu maskę zdjęli.

Księga XII - Wojna
I gdy trwał tak w Polinie pandemiczny miraż,
się zaczęła kuracja baćki Władymira.
Który wojska gotował przy huku wystrzałów,
rad przepędzić komika z pewnego kwartału.
Gdy do domu wracając, rodak zatrwożony
na kwarantannę trafiał, lały się miliony
bez kontroli, bez ładu przez wschodnią granicę
im Polina otwarła ostatnią piwnicę.
Ratowała pieniądzem własnym swym bankruta
i choć ceny wciąż rosły, rósł z inflacji utarg.
Wypłacano socjale, czołgi oddawano
by nadążyć z olbrzymią etniczną podmianą.
I wjeżdżali uchodźcy furami zacnemi
by pobierać zasiłki z cnej polińskiej ziemi.
I noszono niebieskie i żółte odzienie,
by nim ukryć czerwono-czarne podniebienie.
I wisiały wciąż flagi obce na ulicy
a sam Andrzej obwieścił, że nie masz granicy.
I krzyknęli w Polinie, że są obcych sługi,
i przypięli kokardy, nie bacząc na długi.
I też, aby w narracji nie było zakłóceń,
to tropiono zajadle podstępne onuce
a portale zajęte sceptycznym fermentem
wnet zostały bez sądu po prostu zniknięte.
Takie słuszne to środki co znane są w Chinach,
prąc do wojny przyjęła pradawna Polina.
Porzucając loterie wirusa sławnego
by los wygrać w grze bingo wujaszka Joego.
Choć chrust zbierać kazano i drożała strawa,
z lewa, prawa wołano gromko: Sława, sława!
I nie wiedzieć z głupoty, czy też z czystej drwiny
wkrąg sławiono zalety czerwonej kaliny.
I tak w miastach polińskich, w tym bojowym trendzie
obcy język słyszano wkoło niemal wszędzie.
Doborowi mołojcy, spod dumnej bandery,
strzegli braci z brawurą okupując skwery.
Rozsierdziwszy się dużo, w wieczór tęgo pili
i w ten sposób Poliny honoru bronili.
V.R.S. udostępnia to
11 tys.
Bowiem na tym polega tajemnica cała, że nasz Jankiel uwielbia grywać na cymbałach
- rzekł Mateusz i dodał że mówili ludzie, iż potrafi on zagrać na niejednej dudzie.
Geminiano Secundo
Wstręt do polityków silniejszy od uciechy ze zgrabnej facecji.
Lilianna w ogrodzie
Przeszedł pan samego siebie!
V.R.S.
Oj tam - powstawało to falami podczas fal tzw. "pandemii" dla rekreacji ducha i pokrzepienia serca. Jak widać rzecz jest fragmentaryczna i nieukończona.
Lilianna w ogrodzie
Granice bywają cienkie . Np. pomiędzy pychą , poczuciem własnej wartości lub nadmierną skromnością. Życzę prawidłowego spojrzenia .:)Nie wiem czy chcę ukończenia , czy nowej weny , czy nowych okoliczności. Wolę aby zostało zakończone tak jak jest , bez nowych zdarzeń.
V.R.S.
To nie jest kwestia spojrzenia tylko rzeczywistości. Nie jest to opis kompletny choć uzupełniają go dwa filmiki dokumentalne z tego samego okresu:
Nie wiem sam (powiedz mi dlaczego maskę mam) [film…
Ponieważ ci co w potylice i zwykły lud złączony z …
Też wolę żeby nie było nowych zdarzeń, które trzeba byłoby (d)opisywać.Więcej
To nie jest kwestia spojrzenia tylko rzeczywistości. Nie jest to opis kompletny choć uzupełniają go dwa filmiki dokumentalne z tego samego okresu:
Nie wiem sam (powiedz mi dlaczego maskę mam) [film…

Ponieważ ci co w potylice i zwykły lud złączony z …

Też wolę żeby nie było nowych zdarzeń, które trzeba byłoby (d)opisywać.
Lilianna w ogrodzie
Dobra robota , trzeba przypominać. Teraz banerujemy i banery znikają , nie wiem czy to pisie robią.