Kąkol
W bezlitosnym kraju,
gdzie pól dzikich łany,
tam gdzie rośnie zboże
ponad mogiłami,
które wciąż czekają
na niepogrzebanych,
szedł o rannej porze
człowiek z patykami.
Z kijów na krzyż zbitych
Chrystus nie spoglądał,
bo On miłosiernie
mękę ludzką widzi,
na prochach zabitych
inna moc się pląta,
co plecie kłamstw ciernie,
prawdy nienawidzi.
Te krwawe niedziele
mało ją obchodzą:
ofiary hen z dali,
na drodze postępu,
niechaj przyjaciele
z morderców się rodzą,
byle całowali,
klepali po ręku.
Te patyki muszą
dzisiaj zaś wystarczyć
i tym co umarli,
i umierającym,
choć kości się kruszą,
choć upiór wciąż warczy,
znów rany rozdarli
wśród wilków krążących.
Pasterz nie zostawia
na łup wilka złego,
opiekę roztacza
nad stadem bezsilnym,
pasterz nie zastawia
drzwi do domu swego,
pasterz nie przebacza
tym co winni innym.
I żniwa nadeszły,
ten co kąkol zasiał
kąkolowi wmówił,
że wodą jest czystą,
że zbożem jest wzeszłym,
co chwasty rozprasza
i kąkol wygubi,
i podpali rżysko
I nadeszły żniwa,
żniwa tak koszmarne,
że nie chcą dziś słyszeć
co działo się w domach,
gdy wola złośliwa
szła w nocy toń czarnej
i rozdarł krzyk ciszę,
i łuna czerwona.
Lecz tutaj w dzień biały,
wśród spiesznych Różańców
przez dzieci zmawianych,
gdy pieśni śpiewano
te rzeczy się działy,
pędzono mieszkańców,
paliły się ściany
i wkrąg zabijano.
Nie było litości,
palono, strzelano,
by wieś zlikwidować
z diaboliczną siłą,
w krwawej nikczemności
oczy wykłuwano,
spieszono mordować,
przerzynano piłą.
Siekierą tną głowę,
by mit prawdą stał się,
prawda zaś przeklętą,
zapomnianym mitem,
w cień spychanym słowem,
gdy huczą wkrąg baśnie,
głowę też obcięto
Rzeczypospolitej.
Lecz klątwę znam srogą:
niech krew spadnie na was
i dzieci i wnuki,
i waszych wspólników,
zdjąć klątwy nie mogą
ci co brak im prawa:
ni tchórze w purpurze,
ni rząd obłudników.
Może zdjąć ją dziki,
podobny do zwierzy,
rzeźnik-opętaniec,
syn, którego zrodził,
gdy przerwie uniki,
gdy w pierś się uderzy,
i w prawdzie gdy stanie,
i zło wynagrodzi.
( krzyż w Ostrówkach - źródło: kresy.pl)
gdzie pól dzikich łany,
tam gdzie rośnie zboże
ponad mogiłami,
które wciąż czekają
na niepogrzebanych,
szedł o rannej porze
człowiek z patykami.
Z kijów na krzyż zbitych
Chrystus nie spoglądał,
bo On miłosiernie
mękę ludzką widzi,
na prochach zabitych
inna moc się pląta,
co plecie kłamstw ciernie,
prawdy nienawidzi.
Te krwawe niedziele
mało ją obchodzą:
ofiary hen z dali,
na drodze postępu,
niechaj przyjaciele
z morderców się rodzą,
byle całowali,
klepali po ręku.
Te patyki muszą
dzisiaj zaś wystarczyć
i tym co umarli,
i umierającym,
choć kości się kruszą,
choć upiór wciąż warczy,
znów rany rozdarli
wśród wilków krążących.
Pasterz nie zostawia
na łup wilka złego,
opiekę roztacza
nad stadem bezsilnym,
pasterz nie zastawia
drzwi do domu swego,
pasterz nie przebacza
tym co winni innym.
I żniwa nadeszły,
ten co kąkol zasiał
kąkolowi wmówił,
że wodą jest czystą,
że zbożem jest wzeszłym,
co chwasty rozprasza
i kąkol wygubi,
i podpali rżysko
I nadeszły żniwa,
żniwa tak koszmarne,
że nie chcą dziś słyszeć
co działo się w domach,
gdy wola złośliwa
szła w nocy toń czarnej
i rozdarł krzyk ciszę,
i łuna czerwona.
Lecz tutaj w dzień biały,
wśród spiesznych Różańców
przez dzieci zmawianych,
gdy pieśni śpiewano
te rzeczy się działy,
pędzono mieszkańców,
paliły się ściany
i wkrąg zabijano.
Nie było litości,
palono, strzelano,
by wieś zlikwidować
z diaboliczną siłą,
w krwawej nikczemności
oczy wykłuwano,
spieszono mordować,
przerzynano piłą.
Siekierą tną głowę,
by mit prawdą stał się,
prawda zaś przeklętą,
zapomnianym mitem,
w cień spychanym słowem,
gdy huczą wkrąg baśnie,
głowę też obcięto
Rzeczypospolitej.
Lecz klątwę znam srogą:
niech krew spadnie na was
i dzieci i wnuki,
i waszych wspólników,
zdjąć klątwy nie mogą
ci co brak im prawa:
ni tchórze w purpurze,
ni rząd obłudników.
Może zdjąć ją dziki,
podobny do zwierzy,
rzeźnik-opętaniec,
syn, którego zrodził,
gdy przerwie uniki,
gdy w pierś się uderzy,
i w prawdzie gdy stanie,
i zło wynagrodzi.
( krzyż w Ostrówkach - źródło: kresy.pl)