V.R.S.
21,3 tys.

Pod godłem Krzyża - Ksiądz Karol Antoniewicz

W krzyżu cierpienie,
w krzyżu zbawienie,
w krzyżu miłości nauka.
Kto Ciebie, Boże, raz pojąć może,
ten nic nie pragnie ni szuka.


Ten wiersz ks. Karola Bołoza Antoniewicza SJ ukazał się w wydaniu jego poezji kilka lat po jego śmierci w Roku Pańskim 1852. Stanowi świadectwo wiary, ale i życia zgodnie z wiarą naszego bohatera. Urodził się on we Lwowie, 6 listopada 1807 roku, w rodzinie ormiańskiej – jego ojciec Józef był doktorem prawa i adwokatem, matka – Józefa pochodziła z zaprzyjaźnionej rodziny Nikorowiczów. Oprócz niego rodzina doczekała się dwóch córek. 9 listopada 1807 roku chłopiec został ochrzczony i bierzmowany w obrządku ormiańskim, otrzymując imiona Karol Leonard. Był to okres burzliwy – przez tę część Europy przetaczała się zawierucha napoleońska, z którą Polacy wiązali wielkie nadzieje, które okazały się płonne. Józef Antoniewicz postanowił uniknąć zagrożenia i wyprawił rodzinę do Wiednia. Młody Karol wspominał potem w napisanym po niemiecku wierszu o Dunaju ówczesne beztroskie życie po opieką matki. Po zakończeniu wojen napoleońskich w roku 1815 Józefa wróciła z dziećmi do Lwowa, gdzie Karol pobierał nauki domowe u prywatnego nauczyciela, zdając bez problemu kolejne państwowe egzaminy. W roku 1818 Józef Antoniewicz zakończył karierę adwokata i przeniósł się do majątku stanowiącego posag żony – Skwarzawy pod Lwowem. Podupadł na zdrowiu i zmarł 23 marca 1823 roku, gdy Karol miał 16 lat. W swoich pamiętnikach tak wspominał ten moment: “Jeden dzień odmienił mnie zupełnie: był to dzień śmierci ojca mego. Od dnia tego przestałem się śmiać, spoważniałem, osmutniałem bardzo i począłem myśleć. A kiedym trzy dni później spojrzał w grób, do którego zwłoki ojca mego spuszczano, wyczytałem w nim wszystko, zrozumiałem wszystko, życie i śmierć, i to co życie dać może, i to co śmierć bierze.”

W krzyżu osłoda,
w krzyżu ochłoda
dla duszy smutkiem znękanej;
kto krzyż odgadnie, ten nie upadnie
w boleści sercu zadanej.


Jesienią roku 1824 powrócił Karol z matką i siostrami do Lwowa i, idąc w ślady ojca, zapisał się na wykłady z prawa, kończąc kilka lat później studia prawnicze. Lubił też przechadzki na łonie natury po wzgórzach w okolicach miasta. Podczas jednej z takich wycieczek zimą znalazł w jakiejś niszy zziębniętego chłopca – sierotę, przyprowadził go do domu i zaopiekował się nim, dając nauki. Po ukończeniu studiów wyjechał do Wiednia, gdzie rozbłysł jego talent poetycki, potem Krakowa a następnie udał się w podróż do Mołdawii. W pozostawionej z tej ostatniej poetycką prozą pisanej relacji uderza spotkanie z pewnym Grekiem mieszkającym wcześniej w Jassach i prowadzącym tam handel: “Byłem bogaty, byłem szczęśliwy, miałem żonę i troje dzieci… Turcy domy moje z ziemią zrównali, towar w ogniu spłonął, tylko nędzne wyratowałem życie, które jako ciężar w ubóstwie i smutku dźwigać muszę. – A dzieci, żona? – zapytałem nieśmiałym głosem. – Zamordowane. To słowo głucho z głębi piersi się wydobywało a ściśnione usta wymówiły stłumionym westchnieniem kilka niezrozumiałych dla mnie wyrazów, nie wiem czy przekleństwo czyli też… modlitwę”.

Kiedy cierpienie,
kiedy zwątpienie
zada bolesne ci rany,
gdy cios się zbliża, pospiesz do krzyża,
w nim nam ratunek jest dany.


Latem 1829 roku Antoniewicz odwiedził Karpaty Wschodnie, po podróży tej pozostał wydany w Wiedniu zbiorek poezji po niemiecku sławiących tamtejszą przyrodę. Gdy pod koniec roku 1830 w Warszawie rozegrała się noc listopadowa Karol postanowił wziąć udział w powstaniu i samotrzeć – m.in. z uratowanym wcześniej sierotą, który pozostał u niego na służbie wyruszył by przekraść się przez granicę z Kongresówką. Wynajęty przewodnik okazał się zdrajcą – część ochotników, do których dołączył Antoniewicz została schwytana, jego samego uratował, jak potem twierdził, Anioł Stróż, oto bowiem tak szczęśliwie zabłądził, że zamiast w moskiewską zasadzkę trafił do obozu generała Dwernickiego. Powstańcy jednak zostali wkrótce zmuszeni przez silniejsze siły rosyjskie do przejścia granicy austriackiej, gdzie, 27 kwietnia 1831 roku ich rozbrojono. Szeregowych żołnierzy takich jak Karol puszczono wolno. Peregrynował potem po Austrii, zapisując swoje wrażenia estetyczne w sonetach, pod koniec roku wracając do domu. Tu matka postanowiła sprawić by się ustatkował – próbowano go swatać z kuzynką, jednak małżeństwo to nie doszło do skutku. Udało się następnym razem i, po uzyskaniu niezbędnej dyspensy, ożenił się na początku roku 1832 z inną krewniaczką – Zofią z Nikorowiczów. Matka Józefa przekazała majątek Skwarzawę w zarząd syna i synowej a na jesieni przeniosła się do klasztoru benedyktynek obrządku ormiańskiego we Lwowie, gdzie zapragnęła. We wspomnieniach spisanych kilkanaście lat później podczas kuracji w Jeseniku na Śląsku (wówczas Freiwaldau) zapisał o żonie: “Życie Zofii jak mały strumyczek przepłynęło i znikło, ale w tym strumyku były na dnie złote ziarnka, o których Bóg tylko wiedział, ale ten strumyk po ostrych płynął cierniach i kamykach, i dlatego fale jego były tak czyste i odbijały pogodny błękit nieba (…) Mało jest takich, którzy pojąwszy znaczenie i istotę przykazania miłości, zastosowali je praktycznie i jakoby wcielili w cały żywot swój. Do tej małej liczby, zdaje mi się, że śmiało Zofię policzyć mogę.” W jednej z izb dworu w Skwarzawie małżeństwo utworzyło szkółkę ludową, gdzie Karol uczył okolicznych chłopców a Zofia dziewczęta. Przy tym doglądaniu majątku i pracy dotknęły ich kolejne bolesne krzyże. Pierworodne dziecko po kilku miesiącach życia zachorowało i zmarło, urodzona w następnym roku córka również wkrótce zmarła, na trzeci rok kolejna córka a po niej, po kilku miesiącach mały synek Józef. Piąte dziecko, urodzone we Lwowie również podzieliło los swego rodzeństwa. Kilkanaście lat później w jednym z listów Antoniewicz tak wspominał ówczesną swoją samotność: “czy pamiętasz jak ostatnie dziecię umarło mi we Lwowie? Byliśmy podówczas tak sami! Zosi Bóg wystarczał, ona żadnej pociechy ludzkiej nie potrzebowała (…) Ale ja byłem tak słaby, tak biedny, tak nędzny”.

Gdy twoje serce
jest w poniewierce,
wielu cię ludzi zawiodło,
sam nie rozpaczaj, módl się, przebaczaj,
krzyż niech ci służy za godło.


Swoje cierpienie Antoniewiczowie postanowili zatem, Karol z trudem, zawierzyć Bogu i oddać się dziełom miłosierdzia. Udawali się by pomagać do położonego na wzgórzu klasztoru szarytek. “O pamiętam te odwiedziny klasztoru Sióstr Miłosierdzia – pisał potem Karol – gdy zmęczony, znudzony tym gwarem miasta i tą czczością rozmów i zabaw ludzkich, spieszyłem cienistymi ścieżkami skarp na tę górę, na której wierzchołku ten piękny wznosi się klasztorek. O, za każdym razem, gdym wchodził w dom ten, pokój wracał do serca, myśl mi się uspokajała, całowałem z gorącością nogi Zbawiciela na tym długim korytarzu, klękałem przed Przenajświętszym Sakramentem w kaplicy domowej i szukałem schronienia przed sobą i światem w tych salach szpitalnych, gdzie nędza ludzka i miłosierdzie w osobie chorych i siostry miłosierdzia przedstawiało się duszy! Tu widziałem, tu pojmowałem moc i siłę Boga, w słabym objawione stworzeniu, tu zazdrościłem tego szczęścia swobodnego, jakie miłość boska tylko dać może.” Postanowili też odtąd małżonkowie, rozeznając za radą spowiednika swoją sytuację, żyć w czystości. Tymczasem żona Karola – Zofia zapadła na suchoty. Kuracja u doktora Prysznica w ówczesnym Graeffenbergu (dziś Jesenik-Łaźnie w Czechach) na trochę tylko poprawiła stan jej zdrowia. Pod koniec 1838 stan jej zdrowia pogorszył się ponownie znacznie – na co odpowiadała łagodnie, że trzeba głośno dziękować a cicho cierpieć. Lekarze nie dawali jej nadziei na wyzdrowienie. Modląc się o cud, małżonkowie złożyli ślub, że jeśli Zofia wyzdrowienie oboje poświęcą resztę swego życia w całości Bogu – Zofia wstąpi do szarytek, zaś Karol do Towarzystwa Jezusowego. Cud nie nastąpił – po ponad miesięcznej agonii Zofia, złożywszy w zgromadzeniu śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, zmarła 27 lipca roku 1839.

Gdy wśród żywota
biedna sierota
stoi od ludzi wzgardzona;
krzyż będzie światem, ojcem i bratem,
gdy go przytulisz do łona.


Karol Antoniewicz, niczym biblijny Hiob, uderzony wielokrotnie, nie uległ rozpaczy. Pomogły mu w tym przyjazne dusze: spowiednik – jezuita o. Fryderyk Rinn oraz arcybiskup lwowski obrządku ormiańskiego Samuel Stefanowicz. Pomogła mu matka Józefa, popierająca jego postanowienie. Karol, szukając w tym wszystkim co go spotkało woli Bożej, doszedł do wniosku, że oto Bóg powołał go sobie na wyłączność, przygotowując wcześniej do tej służby poprzez ból i cierpienie. Jak pisał potem w jednym z wierszy: “Jeślim za długo świata szczęście gonił, / jeżeli jego jęczał niewolnikiem; / Dziś, gdyś mi Boże tę przepaść odsłonił, / gdyś mię Twej łaski oświecił promykiem: / Dusza wdzięcznością i żalem ujęta, / zrywa ze łzami swej niewoli pęta.” Inaczej patrzyli na to wszystko krewni Antoniewicza – uważając, że to rozpacz popchnęła 32-letniego Karola, który wciąż mógł założyć kolejną rodzinę, do takiego kroku i próbując od niego odwieść. Ten był jednak zdeterminowany w swym postanowieniu – przekazał Skwarzawę we wrześniu tegoż roku swemu bratu stryjecznemu za niewielką sumę, którą złożył w banku na potrzeby swej matki. Jeszcze wcześniej, na początku sierpnia nastąpiło pożegnanie z ukochaną matką: “chwilą bolesną i radosną była ta ostatnia chwila rozłączenia, chwila świętej, wielkiej ofiary serca matki i syna u stóp krzyża złożonej, chwila, którą Bóg z nieba pobłogosławił (…) W tej tak ważnej, rozstrzygającej chwili czuwał nade mną i poruszony aż w głębi duszy czułem (…) pokój, jakiegom nigdy nie doznawał. O, Boże, jakżeś Ty zawsze był dobry i miłosierny dla mnie; czyniłem com mógł, aby Cię zmusić, żebyś mię odepchnął od siebie a Tyś czynił coś mógł, abyś mię do siebie przyciągnął.” I tak, 9 września 1839 roku, po uporządkowaniu spraw rodzinnych i majątkowych Karol Bołoz Antoniewicz udał się do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi.

Gdy rozpacz w łonie,
serce ci tonie,
łzami zalane powieki,
Ukrzyżowany, Pan twój nad pany,
od ciebie jest niedaleki.


Jak zapisał w swoich wspomnieniach wybór drogi zakonnej nie odbył się bez walki: “O, jaka walka odbywała się podówczas w sercu, gdym świat ten żegnał! (…) Przez cały ciąg podróży mojej ze Lwowa do Starej Wsi, łudzący głos świata szeptał do duszy, przez wszystkie zmysły ciała wdzierał się w głąb duszy, ale głos Boga silniej się odzywał: Chodź i idź za mną! Świat wszystkie swoje urocze rozwijał przede mną obrazy, ale oko moje wszędzie widziało tego Zbawcę świata, krwią zbroczonego, pod ciężkim upadającego krzyża drzewem. I widziałem tłumy ludzi, którzy się zabierali tę krzyżową z Nim i za przewodnictwem Jego odbyć drogę! Ale wkrótce znużeni, depcąc po bolesnych zaparcia siebie cierniach, upadać na umyśle i słabnąć poczęli. (…) Mała garstka odbyła z Jezusem drogę krzyżową, stanęła pod krzyżem Jego w miłości, w milczeniu i boleści, kilka niewiast i ten ulubiony uczeń, co przy ostatniej wieczerzy spoczywał na sercu Zbawiciela! Ten obraz stał mi ciągle przed oczyma i zawołałem w głębi duszy mojej: O Jezu! Ty mnie wołasz, pójdę za Tobą a chociaż od żalu pęknie serce moje, to pęknie u stóp krzyża Twego!” I tak, 16 września 1839 roku Antoniewicz przeszedł obłóczyny i rozpoczął nowicjat. 12 września roku 1841 złożył w Starej Wsi śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa po czym skierowano go do Tarnopola na przygotowanie na studia teologiczne. Naukę teologii kontynuował od jesieni 1842 roku w Nowym Sączu i tu, w lutym 1844 roku otrzymał Karol wiadomość o śmierci we Lwowie ukochanej matki, która nie doczekała dnia jego kapłańskich święceń.

U Twego krzyża
dusza się zniża,
spójrz, Panie, na nią łaskawie;
mój Zbawicielu, Odkupicielu,
daj odpocznienie w swej sławie!


Święcenia kapłańskie przyjął o. Karol Antoniewicz 18 września roku 1844 we Lwowie, zaś 10 października odprawił w tamtejszym kościele jezuitów – pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła Mszę prymicyjną. Po powrocie na ziemię sądecką zajął się katechezą dla miejscowych chłopów, walcząc zwłaszcza z nałogiem pijaństwa. Jak pisał biograf ks. Antoniewicza o. Jan Badeni: “zupełny brak oświaty, cisnąca bieda, nierzadko w nędzę się przeradzającą a w dodatku sprytny arendarz-kusiciel, ciągnęli zjednoczonymi siłami górala do karczmy i kazali mu tu w gorzałce szukać zapomnienia swych trosk, oszałamiali trunkiem na godzin kilka a na lata niszczyli zdrowie i wyciągali ostatni, niezbędny do życia grosz.” Wzywał również do pomocy ofiarom powodzi w dolinach Dunajca, Popradu i Kamienicy w czerwcu roku 1845, upatrując w klęsce kary Bożej za ludzkie grzechy: “Otwarte kościoły, ale w kościołach pusto, stoją konfesjonały, ale nikt się nie zbliża. Przenajświętszy był wystawiony Sakrament, ale nie było kto by przed nim się upokorzył, biją dzwony, ale głuche uszy na nie. Obejdziem się be Pana Boga, zdawali się ludzie mówić. (…) Bogaty, zamożny gospodarz, stojąc nad tymi zwaliskami, smutno patrzy wkoło siebie. Z całego mienia nic nie wyratował, tylko tę gromadkę dziatek, co go otacza i ten kostur, z którym puści się na żebry! Cóż mu zostaje? Opatrzność Boska i serce wasze, bracia, których Bóg od zniszczenia uchronił, może jedynie dlaczego, abyście nieśli pomoc nieszczęśliwym”. Nie cały rok później, gdy o. Antoniewicz składał egzamin z filozofii i teologii, ziemię sądecką spotkało jeszcze gorsze nieszczęście – bezrozumna rzeź galicyjska. O. Antoniewicz musiał pocieszyć ofiary w ich straszliwym nieszczęściu, ale i, na prowadzonych misjach, przemówić do sumień katów. Jak zapisał w swoich wspomnieniach z tej trudnej pracy w obliczu “tajemnicy nieprawości”: “Ci nawet, którzy mało lub żadnych skutków nie obiecywali sobie z opowiadania słowa Bożego, z podziwieniem wyznać musieli moc wiary nad sercem ludzkim. Że ona jedna jest w stanie rozhukane tłumy do porządku i poprawy przyprowadzić, że brak wiary jest źródłem i początkiem wszystkich nieszczęść i zbrodni, jak się i w tych czasach okazało. Ten lud, co przed miesiącem zbierał się tak pobożnie do kościołów i tak przykładnie się w nich zachowywał, napadał zbrojną ręką na te domy Boże, szydząc i bluźniąc to, co dotychczas czcił i szanował, łamał i deptał te krzyże, przed którymi kolana swoje uginał, znieważał Przenajświętszy Sakrament, na którego wspomnienie przed paroma dniami wzdychał i bił się w piersi! A powstawszy tak zuchwale przeciw Bogu, cóż dziwnego, że nie szczędził ludzi? Zbrodnia stała mu się potrzebą, mordował bez żadnej osobistej zemsty, bo miał uciechę broczyć w krwi ludzkiej, pustoszył bez chęci zysku, bo miał rozkosz patrzyć na spustoszenie. Chciał swej wolności, chciał się przekonać , czy w istocie wolnym jest! (…) Potrzeba było stanąć na tej ziemi krwią zbroczonej, patrzeć na łzy, żyć między rozpaczą i zbrodnią, i z kazalnic znieważonych kościołów gromić zbrodnię, pocieszać smutek, uspakajać rozpacz, okazywać w całej wielkości i potędze sądy sprawiedliwości i miłosierdzia Boskiego! Odpowiedzialność tych spowiedzi (ludu zmazanego zbrodnią, morderstwem, rabunkiem i świętokradztwem) przed Bogiem, trwogą mnie napełniała (…) Czy ratując dusze innych własnej nie stracę! Na te pytania jedna pocieszająca odpowiedź, że taka była wola starszych a tym samym wola Boska! Bóg mnie posyła do ludu swego – ja nic, On wszystko zdziałać potrafi”. Podczas tych misji – głoszących karę sprawiedliwą za zbrodnie i miłosierdzie Boże za skruchę i pokutę nieodłącznym towarzyszem ks. Antoniewicza był jego duży drewniany krucyfiks, który wieszał zawsze przy kazaniach i katechezach przed buntowniczym ludem. A kiedy na niego patrzył – dobrze mu się i błogo robiło, i wracała zachwiana nadzieja. Nie był to ostatni z krzyży ks. Antoniewicza, choć trwał wiele miesięcy aż do jesieni roku 1846 i wiele go kosztował. Między innymi zapadnięcie na zdrowiu – na wiosnę roku następnego skierowano go do Pasiecznej na Huculszczyźnie. Potem, w roku 1847 został kaznodzieją w jezuickim kościele we Lwowie, jednak w roku 1848 władze austriackie dokonały likwidacji domów zakonnych zgromadzenia w całej Galicji – do konwentu lwowskiego wkroczyło wojsko i siłą wyrzuciło zakonników z ich domu. Latem roku 1848, znów do poratowania zdrowia, ks. Antoniewicz trafił tam, gdzie próbowała 10 lat wcześniej kurować się jego małżonka, Zofia – do Graefenbergu czyli dzisiejszego czeskiego Jesenika-Łaźni. Wróciły wspomnienia, których świadectwem były cytowane wyżej listy wspomnieniowe, i rozterki, w których Krzyż Chrystusowy był ponownie dla ks. Karola oparciem. Po wyjeździe do Krakowa i Tarnowa, pod koniec wiosny następnego roku znów pojawił się na Śląsku – w listopadzie roku 1849 opuścił Jesenik i przez sanktuarium w Piekarach dotarł do Lwowa. Po pożarze Krakowa w lipcu 1850 roku wysłano go by służył pociechom mieszkańcom miasta. Kolejny okres to znów misje – na Górnym Śląsku, Śląsku Opolskim i Śląsku właściwym aż po Wrocław. Zmarł 14 listopada roku 1854 w konwencie jezuitów w Obrze, po misjach w Wielkopolsce. Podczas misji tych panowała epidemia cholery, którą się zaraził. Pozostawił po sobie wiele kazań i nauk, w których nauka Krzyża zajmowała czołowe miejsce.

podobne tematy:
Ks. Karol Antoniewicz SJ: Droga krzyża
Ks. Karol Antoniewicz o relacjach męsko-damskich
Bp J. Pelczar: Pius IX i Jego Pontyfikat (3)
Ks. Karol Antoniewicz: Rekolekcje adwentowe
Ks. Karol Antoniewicz – Rekolekcje adwentowe (2)
Ks. Karol Antoniewicz – Rekolekcje adwentowe (3)
Ks. Karol Antoniewicz – Rekolekcje adwentowe (4)
Anatomia mordu
Myśmy wszystko zapomnieli, mego dziadka piłą rżnęli…

V.R.S. udostępnia to
651
W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka. Kto Ciebie, Boże, raz pojąć może, ten nic nie pragnie ni szuka.
Piotr Ptasiński udostępnia to
194