V.R.S.
121,7 tys.

Anatomia mordu

Jeśli ktoś zastanawia się jak rzezie na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej były w ogóle możliwe, powinien przeczytać lekturę o blisko 100 lat wcześniejszą, napisaną po rzeziach w Galicji na wschód od linii Dunajec - Poprad, w roku 1846 zwanych zbiorczo "rabacją galicyjską". Autorem jest znany misjonarz ówczesnej epoki, jezuita, ks. Karol Antoniewicz, którego posłano między morderców na misje tuż po owej rzezi. Lektura jest dostępna na stronach polskich bibliotek cyfrowych pod tytułem "Wspomnienia misyjne z roku 1846".

Ks. Antoniewicz o tamtejszym ludzie tak:
"Chęci zysków, wygód i dostatków, zemście, pijaństwu, rozpuście wszelkiego rodzaju gwałtownie obudzonej, (którychto namiętności zaród drzymał ciągle w sercach iudu zapuszczonego i nieoświeconego), wszystkie władze wolno puszczone zostały! — Lud, czując się wolnym po kilkowiekowéj niewoli, chciał téj wolności użyć; nie umiejąc jej użyć na dobre, użył na złe. Nie widząc nad sobą żadnego prawa, zdeplał wszelkie prawa. Nie doznając nad sobą karzącej ręki sprawiedliwości boskiej, podniósł rękę na Boga samego. I ten lud, co przed miesiącem, zbierał się tak pobożnie do kościołów i tak przykładnie się w onych zachowywał, napadał zbrojną ręką te domy boże, szydząc i bluźniąc, to, co dotychczas czcił i szanował; łamał i deptał te krzyże, przed któremi kolana swoje uginał; znieważał Przenajświętszy Sakrament, na którego wspomnienie, przed parą dniami, wzdychał i bił się w piersi! A powstawszy tak zuchwale przeciwko Bogu, cóż dziwnego, że nie szczędził ludzi? Zbrodnia stała mu się potrzebą, mordował bez żadnej osobistej zemsty, bo miał uciechę broczyć w krwi ludzkiej, pustoszył bez chęci zysku, bo miał rozkosz patrzeć na spustoszenie. Chciał swej wolności, chciał się przekonać, czy w istocie wolnym jest! (...)

Oj księże, mówił mi niejeden stary chłop, a łzy mu po siwych spływały wąsach, tyle lat człowiek przeżył, a nikomu krzywdy żadnej nie uczynił, a teraz przed śmiercią, takiemi zbrodniami obciążyć trzeba mi było sumienie. (...)

Widziałem, z jaką roztropnością i rozwagą postępować trzeba pośród tego, we wszystkich stosunkach rozchwianego i wstrząśnionego towarzystwa, gdzie się wszystko tak groźnie i nieprzyjaźnie ścierało, w którém zemsta, nienawiść, nieufność i rozpacz panowała. Potrzeba było stanąć na téj ziemi krwią zbroczonej, patrzeć na łzy, żyć między rozpaczą i zbrodnią, i z kazalnic znieważonych kościołów, gromić zbrodnię, pocieszać smutek, uspokoić rozpacz, okazać w całej wielkości i potędze sądy sprawiedliwości i miłosierdzia Boskiego! — Odpowiedzialność tych spowiedzi (ludu zmazanego zbrodnią, morderstwem, rabunkiem i świętokradztwem) przed Bogiem, trwogą mnie napełniała. Czy potrafię temu wszystkiemu zadosyć uczynić? Czy ratując dusze innych, własnej nie stracę? Na te pytania jedna pocieszająca odpowiedź, że taka była wola starszych, a tern samem wola Boska! Bóg mnie posyła do ludu swego — ja nic, On wszystko zdziałać potrafi. (...)

Z rzęsistym doszczem wjechaliśmy do Bobowy, miasteczka najnędzniejszego między najnędzniejszemi miasteczkami polskiemu Żydostwo liczne i zamożne, mieszkańców do największej nędzy moralnej i materyalnéj przyprowadziło. Miasteczko to, przez samych prawie szewców zamieszkałe, przedstawia najsmutniejszy widok zepsucia, pijaństwa i złodziejstwa we wszystkich swoich odcieniach. Jak te brudne pająki, gdziekolwiek przypełzają, wszędzie ślady po sobie zostawują, tak i to żydostwo napiętnowało zepsuciem cały kraj nasz i biedny lud spod ich piekielnego jarzma, wyłamać się nie może i dla nieszczęsnego, tylowiekowego przyzwyczajenia i innych powodów, nie chce. Niechaj ci, co po cudzych krajach wędrują, i wychwalając nam dostatki i porządki zagraniczne jakby z pogardą patrzyli i mówili o własnym kraju, aby raczej krwawą łzą zapłakali i wszystkich sił użyli, aby złemu tamę położyć! Oj gdyby do tych tak wychwalonych zagranicznych miasteczek posłać na rok jeden żydów naszych, ujrzelibyście wkrótce wielką zmianę! (...)
Do parafii Bobowy należą dwie wsie, postanowiliśmy najprzód w tych wioskach rozpocząć nauki nasze. Po południu na nieszporach miałem naukę, przed bardzo licznie zgromadzonym słuchaczem, gdziem wyłożył powód przybycia, cel nauk naszych, i wystawił w prawdziwem świetle te zgrozy, których widownią te miejsca były. Gdym opisywał wewnętrzny stan mordercy, słowy prostemi, ale dobitnie, jeden ze słuchających, który wytężonego oka ze mnie przez cały ciąg mowy zuchwale nie spuszczał, raptownie pobladł i blizki omdlenia, z kościoła wyniesiony został (co się nie raz jeden w czasie misyi i na różnych wydarzyło miejscach), obecni poznawali w nim jednego z morderców P. W. (...)

Podziękowałem Panu Bogu za te 8 dni, w których tak widocznie błogosławił pracy mojej. Że poznał lud ten zbrodnię, że za nią żałował, a to poznanie zdaje się być pewną rękojmią, że się te krwawe sceny, nawet przy zdarzonej nie ponowią okazyi, że bezprawia, od pojedynczych osób popełniane, trafić się mogą, to nic dziwnego, bo źli ludzie zawsze byli, są i będą. Zresztą czyniliśmy, cośmy mogli, że nasiona nie na twardą padły skałę, zdaje mi się, że zapewnić mogę. Ale jeśli zewnętrzne wpływy nie przestaną działać w ciemnościach, aby tę słabą roślinę wydrzeć, i prace nasze zniweczone zostaną, i lud nieszczęśliwy zginie. Ale sądy Boskie kiedyś okropne się okażą. Ach, gdyby całą pracą naszą tylko jednej zbrodni się zapobiegło, nie byłaby ona próżną i bezowocną. (...)

Doświadczyłem nie raz jeden, że daleko ciężej na dobrą drogę naprowadzić człowieka, u którego zepsute obyczaje, jakoby już systematycznie wpajany jad, stały się potrzebą niezbędną życia, jak tego, który zewnętrznym wpływem pchnięty, dopuszcza się zbrodni w szale pomieszania wewnętrznego, i sam z sobą rozdwojony, stoi na téj strasznej rozstajnej drodze, albo iść dalej tą drogą zbrodni na której pierwszy krok uczynił, albo ze łzami pokuty wrócić na drogę którą opuścił. (...)
Tymczasem wszystkie pojęcia ludu pomieszane były, sami nie wiedząc czy to co uczynili było dobrem, lub złem, czy na karę, czy na nagrodę zasłużyli, i nie mając nikogo, kogoby się poradzić i komuby zaufać mogli. W takiém położeniu, jeden ksiądz by ich mógł oświecić, ale i ta ostatnia pociecha i pomoc odjętą im została. Jakąż mogli położyć ufność w słowach kapłańskich, ci którzy bezkarnie lżyli, wiązali, więzili, i zabijali kapłanów? I ten ostatni promyk światła i rozumu, co jeszcze przyświecał w głowach i sercach ludzi, zgasł w pośród krwi potoków, i zostali w pośród ciemnej nocy wyrzutów sumienia, nieufności, nędzy, i wątpliwości o przyszłości. Ciężko padła na nich ręka sprawiedliwości Boga, bo oni to prawo natury w sercu każdego zapisane: nie zabijaj, nie bierz cudzego mienia, zgwałcili. Jak wielką ta nieufność ku księżom się okazała, dosyć przykładów zaświadcza. W jednej Parafii proboszcz, przed temi rozruchami bardzo lubiony od parafian swoich, gdy zaburzenia ustały, posłał chłopa do apteki po proszki od kaszlu. Natychmiast gruchnęła pogłoska po całej parafii, iż ksiądz truć będzie przy rozdawaniu komunii. (...)

Gdy po skończonej nauce, która zwykle do wieczora pociągała się zapalono wszystkie świece i ksiądz miejscowy rozpoczynał przy wystawieniu Najświęt. Sakramentu litanią do Matki Boskiej z całym ludem, była to chwila tak uroczysta, tak święta.; lecz gdy po skończonych litaniach cały lud nasz, padłszy na kolana przy towarzyszeniu organów, począł pieśń: „Przed oczy Twoje Panie" wtedy, zda mi się, żeby najtwardsze serce zostało wzruszone. Te głosy tak bolesne, które czuć było, że z głębi rozdartego wydobywają się serca, które poznawszy zbrodnię swoją, żebrze o zlitowanie i miłosierdzie, ten ponury mrok w kościele, przytomność Boga na ołtarzu pośród uroczystego blasku świec w około Przenajświętszego Sakramentu i ten głuchy głos organów, tak to wszystko dziwnie duszę wzruszało. Czy podobna, pomimowolnie ta myśl przechodziła, czy podobna, aby, ten lud tak skruszony, starty, korzący się przed Bogiem swoini, był tym ludem, co przed parą miesiącami broczył w krwi bratniej, znieważał i bluźnił Boga swego?
Cóż go w jednej chwili tak złym uczyniło, cóż go tak prędko do poznania przywiodło? Pierwszego złość ludzka, ludu za narzędzie ślepe używając, drugiego miłosierdzie Boskie było przyczyną! Oh! Sąd ostateczny, okropne światu wykryje tajemnice! (...)

Po pierwszéj nauce lud głośno szemrać począł, mówiąc, że my od panów przekupieni; dowiedziawszy się o tem, i że się na mnie zmawiali i odgrażali, na nieszporach, wstąpiwszy na ambonę i widząc lud tłumnie i groźno zgromadzony, po zwykłem pozdrowieniu „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus," począłem wprost od tego: wy mówicie, że my, przekupieni od szlachty, tu przysłani jesteśmy, tak jest, przekupieni, przysłani jesteśmy, ale nie od szlachty, nie od cesarza, bo my na tém miejscu ani cesarza, ani pana, ani chłopa nie znamy i nie lękamy się, tylko tego jednego, który nas tu do was przysłał, i przed nim tylko rachunek będziem zdawać ze słowa każdego, co do was mówimy i t. d. na koniec dodałem, jeśli wam nie dosyć zbrodni, jeśli jeszcze pragniecie zmazać ręce wasze w krwi niewinnej, chodźcie, nie przelęknę się ani cepów, ani noży waszych, bo mi nie idzie o życie moje, ale o zbawienie wasze i umierając, jeszcze wołać będę: Bracia nawróćcie się do Boga waszego! i t. d. W największej cichości słuchali słów tych, które grzmiącym głosem do nich przemówiłem, i odtąd nie tylko że w największej pokorze i uszanowaniu tłumnie się zgromadzali, ale za wyrzeczone przepraszali groźby i wymawiali się z nich; taką ufność w kilku dniach pozyskaliśmy u nich, że, jakem z boku posłyszał, umawiali się pójść do biskupa z prośbą, aby to uczynił, byśmy z nimi pozostali na zawsze. Jeden z morderców, wzruszony tém całem nabożeństwem, takie poczuł zgryzoty sumienia, że nie mogąc ich już znieść, sam się wydał w ręce urzędu, prosząc, aby za morderstwo zasłużoną odebrał karę (...)
Dawnego uszanowania dla księży pomiędzy ludem najmniejszego śladu nie pozostało, a że jeszcze przy życiu pozostali, to z lej przyczyny, że lud widział ich potrzebę dla chrztów, ślubów i innych obrzędów religijnych, chociaż i to nie wszystkich zasłoniło, wielu bowiem księży zginęło krwawą śmiercią z rąk własnych parafian, a daleko więcej sromotnie zelżonych, związanych, chłopi do urzędu obwodowego odstawili, jako złoczyńców (...)
Kościół zrabowany pozostał i do dziś dnia, ani szkody odzyskać, ani sprawców téj zbrodni wynaleść nie można. Ta dziwaczna pogłoska, że Polacy i Panowie będą lud wyrzynać, piekielnie wymyślona i między lud już rokiem przed témi zaburzeniami w obieg puszczona, pomimo całej niedorzeczności swojej, mocną wiarę u ludu znalazła, i nie mało się przyczyniła do téj wściekłej zawziętości ludu. (...)

To jedno przekonanie dać mogę, że takie przechodzące misje wiejskie są jedynym środkiem do poprawienia i oświecenia ludu naszego, jedna pojedyncza nauka nigdy nie odniesie tego skutku, co taki ciąg nauk połączonych, do zrozumienia potrzeb i pojęcia miejscowych zastosowanych i łatwiej tym, co w grzechach się zanurzyli, przed obcym księdzem, do którego raz ufności nabrali, wynurzyć" sumienie. Przeto wielu świętokradzkim zapobiegało się spowiedziom, wiele takowych się poprawia. Pamięć takiego nabożeństwa tkwi długo w umyśle ludu i jest wielkim na zbrodnie i grzechy hamulcem, zresztą i samo nabożeństwo i modły zebranego ludu, łzy i żal szczery ściągają błogosławieństwo Boskie i rozbrajają gniew Jego, ustają w wiosce zgorszenia, cudza krzywda się nagradza, pojednania w małżeństwach, w sąsiedztwie zgody, posłuszeństwo, pobożność wracająca w skutek tych nauk na każdem miejscu widzieć się dawały. (...)

W smutnej, piaszczystej okolicy, o trzy mile od Tarnowa, leży wieś Nagoszyn, której mieszkańcy okiucieństwem swojém tak się odznaczyli, że to samo imię postrach w całej okolicy rzuciło. Stąd bowiem po rzezi pilznieńskiej rozpoczęły się te krwawe mordy, wskutek których o kilkanaście mil dokoła nikt śmierci nie uszedł, kto za wczasu ucieczką się nie ratował. W Nagoszynie obficie krew płynęła; między innymi zamordowano księdza Bazyliana, który dla prześladowania tu się był schronił. Nagoszyn i Wiewiórka do parafii należą zasowskiej, lecz w Nagoszynie jest kościółek filialny i ksiądz za staraniem dziedzica przy nim był postanowiony, lecz w tych czasach, musiał się schronić przed zemstą ludu, i zastaliśmy tylko tymczasowo przydanego księdza bernardyna. (...) Od pierwszego rozpoczęcia nauk naszych aż do końca, lud tłumnie się zbierał, z największą skruchą i żalem odprawiał spowiedzi swoje, które codziennie do późnej nocy się przeciągały, chociaż mieliśmy do pomocy dwóch księży bernardynów, jednego karmelitę i jednego dominikana, oraz proboszczów z okolicy, którzy na całe dni tu zjeżdżali. Nauki dla ilości zgromadzonego ludu, nie mogącego się w kościele pomieścić, odbywały się na kościelnym dziedzińcu, jako też i spowiedzi. Niemało restytucyi nastąpiło, wraca lud, co tylko miał jeszcze ukrytego, za szkody poczynione prosił P. K. o darowanie, co też z rozczulającą łagodnością czyniła. Poznał to lud; i raz wracającej z kościoła do domu zastąpił drogę, i rzuciwszy się do nóg z własnego popędu, błagał o przebaczenie. Jedna z pobliskich gromad prosiła, aby publiczną pokutę na całą gromadę naznaczyć, aby żal swój za to, co popełnili nie tylko przed Bogiem, ale i przed ludźmi okazać mogli."



podobne tematy:
Pod godłem Krzyża
yagu udostępnia to
1534
yagu
Lilianna w ogrodzie
Trzeba przypominać i pokazywać.