Ściek w pigułce, czyli coś o „tranie”
![](https://seedus2043.gloriatv.net/storage1/3n011hd5fqp5nkm5kw412mj8qcsrfat3evyhmex.webp?scale=on&secure=QHOLQD5ODFc8UwjXbmKvAQ&expires=1719116231)
Łykałem kapsułki z „tranem” jak cała masa ludzi. Jak się okazuje, łykałem przy okazji jedną wielką ściemę z domieszką najprawdziwszego złocistego syfu… Nie wiedziałbym o „tranie” pewnie nic nadzwyczajnego, gdyby nie przypadek.
A zaczęło się to tak…
Pewnego dnia mój wieloletni kolega zaprosił mnie na spotkanie, by poprosić mnie o pomoc w ponownym wprowadzeniu na rynek polskiego przełomowego preparatu – opowiedział mi o polskim patencie, dzięki któremu uzyskano najlepszą na świecie, najczystszą esencję kwasów Omega-3 z oleju lnianego. I choć deklasuje wszystko, co istnieje w sprzedaży, za cholerę nie może przebić się na rynku przez mur lobby tranowego oraz ludzkiej niewiedzy i naiwności.
– Jakiej niewiedzy?! Jakiej naiwności?! Tran, to tran! Ryby są zdrowe! Sam jem i biorę! Ludzie piją go od zawsze i działa. O co Ci chodzi? – zapytałem.
Popatrzył na mnie, jak na idiotę. A później zaczął mówić…
…a im więcej mówił, tym szerzej otwierały mi się oczy. Później zacząłem czytać. I jeszcze więcej czytać. Dotarłem też do filmów dokumentalnych obnażających ten temat.
Z zebranych informacji wyłonił się obraz światowego gigabiznesu wartego ponad dwadzieścia miliardów dolarów rocznie (sama Omega z oleju rybiego), który ma tyle wspólnego ze zdrowiem, co z ekologią.
To, co kiedyś nazywane było tranem (zgodnie z definicją – olej z wątroby dorsza i ryb dorszowatych), dziś w 79% jest substancją będącą efektem zmielenia i chemicznego oczyszczenia sardeli poławianych w Peru i Chile, z wód bardziej przypominających kanały ściekowe, niż czyste wody Norwegii.
– No, ale przecież tran jest z Norwegii?!!
Też tak sądziłem… W nazwie „Tran Norweski” nie ma nawet połowy prawdy, a i ta mała część budzi wielkie wątpliwości. Największe fabryki przetwarzające sardele właśnie w Peru, takie jak Copeinca czy Austral, to własność Norwegów. Jest to więc produkt „norweski”, co nie znaczy, że pochodzi z Norwegii. I na pewno nie jest to tran, który znamy z dzieciństwa!
Ale po kolei…
Może warto zacząć od ryb, jako takich. I to najlepiej właśnie tych norweskich. Bo przecież zdrowych i w ogóle…
Kiedyś, gdy morza i oceany były czyste, a ryby poławiano – nie hodowano, stanowiły one nieocenione źródło pożywienia, ale również niezbędnych kwasów Omega-3 i witamin rozpuszczanych w tłuszczach.
To jednak już przeszłość. Historia, którą możemy wspominać jedynie z sentymentem. Dziś 60-70% ryb (dorsze, łososie) sprzedawanych w sklepach pochodzi z hodowli. Reszta to odłowione przetrzebione resztki z często skrajnie zanieczyszczonych wód przybrzeżnych.
Norweskie wody wciąż należą do jednych z najczystszych, jednak to właśnie norweskie hodowle zaopatrują europejski rynek w ryby tak złej jakości, że przez niektórych naukowców nazywane są najbardziej toksycznym pokarmem na Ziemi!
Hodowle
To ogrodzone baseny z siatki zanurzone w morzach norweskich fiordów. Hodowane tam ryby żyją w wielkim zagęszczeniu, przez co łatwo chorują i wzajemnie zarażają się bakteriami i pasożytami.
By temu zapobiec, na przemysłową skalę „zasila” się te otwarte baseny w płynne pestycydy (difluorobenzuron) przeciwko pasożytom, takim jak wesz łososiowa.
Rzecz w tym, że poza ich zdolnością do eliminowania pasożytów charakteryzują się one niezwykle silnym działaniem neurotoksycznym. Nie wypłukują się z organizmów ryb, więc zjadając je przyjmujemy wraz z mięsem czy tłuszczem również pestycydy oddziałujące bezpośrednio na nasz układ nerwowy.
![](https://seedus4268.gloriatv.net/storage1/juuh4pfuisylt0tz0zc3rplh6iwtr9jtxho3zen.webp?scale=on&secure=8JAocwVFmdOCHb4Ao0so-w&expires=1719160624)
Na dnie morza pod hodowlami znajdują się warstwy szlamu złożone z karmy, odchodów i środków chemicznych grube na 15 metrów. To istna bomba chemiczna o ogromnej toksyczności.
Najwięcej toksyn zawierają jednak nie same pestycydy podawane łososiom bezpośrednio do wody, ale pasza, którą są tuczone.
Jérôme Ruzzin z uniwersytetu w Bergen zbadał te pasze i wnioski płynące z jego analiz są zatrważające – granulaty będące pokarmem łososi hodowlanych zawierają dioksyny, dieldrynę, PCB, aldrynę i toksafen. Niektóre wspomniane pestycydy, czy PCB nie rozkładają się, dlatego nazywane są Trwałymi Zanieczyszczeniami Organicznymi.
Do paszy dodaje się również etoksykinę, jako przeciwutleniacz – to pestycyd wyprodukowany przez Monsanto pierwotnie do ochrony drzew kauczukowych. Norma w żywności dla człowieka to 50 mikrogramów na kilogram – w łososiach hodowlanych jej stężenie sięgnęło już nawet 1000 mikrogramów!
Według badań innej uczonej z Bergen – Victorii Bohne etoksykina może przekraczać barierę krew-mózg, co samo w sobie jest już bardzo niebezpieczne. Etoksykina po dotarciu do mózgu podejrzewana jest bowiem o działanie silnie rakotwórcze. Po ogłoszeniu tego odkrycia pani Bohne nagle straciła pracę na uczelni i status uczonego, co zaskutkowało zakazem publikowania przez nią badań naukowych.
Na skrajną toksyczność paszy wpływa również jej częściowe pochodzenie. Pasza dla łososi w 20% składa się z ryb wyłowionych z Bałtyku, które jest jednym z najbardziej toksycznych mórz świata. W Szwecji ostrzega się klientów w sklepach przed spożywaniem ryb z Bałtyku częściej niż raz w tygodniu, a kobietom w ciąży i dzieciom całkowicie odradza się ich spożywania. Już mała ilość toksyn znajdujących się w bałtyckich rybach może zachwiać pracą układu hormonalnego i powodować raka. Kobiety planujące zajść w ciążę powinny ograniczyć spożywanie śledzia i łososia z Morza Bałtyckiego. Wskazane roczne spożycie to dwie, trzy ryby w roku (!!!) – ogłosiła w komunikacie szwedzka Agencja ds. Żywności, o czym polski konsument naturalnie nie jest informowany.
W efekcie takiego karmienia i takiego sposobu hodowli połowa dorszy ma widoczne mutacje genetyczne – zniekształcone szczęki, które nie dają się zamknąć. Poza tym cierpią one na krwawe wybroczyny skórne i zniekształcenia szkieletu. Również ich mięso ma inną, łamliwą strukturę w porównaniu z rybami dziko żyjącymi. Nie widać tego rzecz jasna kupując filet z dorsza norweskiego. Podobnych mutacji u łososia również nie widać, gdy kupujemy jego cienkie wędzone plastry. Osobniki niezmutowane trafiają do sklepów w całości na otwarte lady z lodem, jako dowód jakości ryby.
Dziki łosoś ma 5-7% tłuszczu, a hodowlany od 15 do 34% – toksyny natomiast gromadzą się właśnie w tłuszczu. Badania na myszach wykazały, że te którym dodawano do karmy łososia hodowlanego cierpiały na znaczną otyłość i cukrzyce. Toksyny zawarte w tłuszczu tych ryb powodują odkładanie się tłuszczu i zaburzenia hormonalne u organizmów, które je spożywają.
![](https://seedus6826.gloriatv.net/storage1/hsvcvgkquujt0yr0vq38n1n2epf4vf92sv0wgbd.webp?scale=on&secure=UQnJJkz7S39IRvbZ1MRGyQ&expires=1719103472)
Jérôme Ruzzin zbadał zatem również toksyczność samego mięsa ryb z norweskich hodowli – według jego badań są one pięciokrotnie bardziej toksyczne, niż jakiekolwiek inne produkty, które możemy znaleźć w supermarketach!
Olej rybi zwany przekornie tranem
Gdyby więc nawet to, co sprzedawane jest jako tran norweski było pozyskiwane z norweskich dorszy hodowlanych, siłą rzeczy zawierałoby cały ten syf, który się w nich znajduje.
Tak jednak nie jest. Tylko 7% sprzedawanego oleju rybiego pochodzi z dorsza.
60-70% światowej produkcji oleju rybiego pochodzi z Peru i Chile, gdzie na gigantyczną skalę trzebi się zdziesiątkowaną już populację nie dorsza, a sardeli, z których uzyskuje się blisko 80% światowej produkcji oleju rybiego.
![](https://seedus4268.gloriatv.net/storage1/s8uk78y4wzixq97z32vm13s1ifd6lce0txjcvzs.webp?scale=on&secure=NXCFX30EFd5z1tSRygi-Iw&expires=1719096917)
Chimbote w Peru, to miasto skupiające 50 fabryk oleju rybiego, z czego znaczna część należy do Norwegów, jest aglomeracją gdzie produkuje się najwięcej oleju rybiego na świecie. To tu swój początek ma większość „Tranu Norweskiego”.
Skażenie środowiska w tym mieście jest tak potworne, że znaczna część mieszkańców cierpi na choroby oczu, układu oddechowego (astma) i silne alergie skórne – pryszcze na rękach i wysypkę na głowie. Dzieci z Chimbote charakteryzują duże czerwone plamy na policzkach – to trwałe wysypki wywołane grzybicą.
Ścieki przemysłowe z fabryk, w tym silne kwasy i soda kaustyczna używane do odtłuszczania linii produkcyjnej spuszczane są wprost do morza – tego samego, z którego później poławia się sardele do produkcji oleju.
![](https://seedus3932.gloriatv.net/storage1/8s75e8hqibn08prco9v5np46lxltxxdc71iji00.webp?scale=on&secure=ro6k5rGr_qihEhS5j_9BQA&expires=1719092665)
Kutry łowiące sardele są w morzu często po 30h, a w związku z brakiem chłodni bywa, że ryby docierają do fabryk już w stanie wstępnego rozkładu. Powstały z nich zepsuty olej musi zostać „uzdatniony” przez konserwanty, przeciwutleniacze, a często również antybiotyki.
Ze śledztwa wynika, że pomimo tych działań olej potrafi dotrzeć do Europy już w stanie wstępnego rozkładu. Czeka go więc kolejna obróbka już na miejscu.
Na dnie morza w okolicach Chimbote zalegają 53 miliony metrów sześciennych (!!!) szlamu z fabryk z odpadami chemicznymi i organicznymi – to równowartość przekraczająca objętość 14.000 olimpijskich basenów…
Skażenie środowiska jest totalne, a to tam poławia się ryby na olej, zwany u nas najczęściej „Tranem Norweskim”.
Na peruwiańskim wybrzeżu zdziesiątkowanie sardeli spowodowało wyniszczenie całego łańcucha pokarmowego. Na niektórych obszarach populacja ptaków zmniejszyła się już o 90%.
![](https://seedus0275.gloriatv.net/storage1/kzycy8s3q6cgw1y3vtvg0xzv1lzj8xakre7us5n.webp?scale=on&secure=YHl0HZpOzMt0BC07_AiqcA&expires=1719084436)
Proces ten jest na tyle agresywny, że giną w nim często nawet witaminy. Witamina D3, którą szczycą się producenci olejów rybich jest najczęściej dodawana sztucznie na końcowym etapie produkcji, a jej rolą jest, co ciekawe, działanie konserwujące.
Malejące populacje ryb na świecie zmuszają producentów do szukania oleju już nawet w ich ościach i kręgosłupach, którzy wyciskają zeń wszystko co się da. Mieszanie go w produkcie końcowym z olejami roślinnymi dla zwiększenia objętości jest tajemnicą poliszynela. Efektem jest niewielka zawartość kwasów Omega-3 w produkcie końcowym, mniejsza niż deklarowana na opakowaniach. Dotyczy to aż 70% produktów na rynku, zgodnie z wynikiem badania przeprowadzonego przez Purdue University w USA w 2015r.
Oleju rybiego zaczyna zwyczajnie brakować, a zapotrzebowanie wciąż rośnie. Nic więc dziwnego, że jakość spada, a w niektórych przypadkach sięgnęła już dna pełnego chemicznego szlamu.
Producenci na opakowaniach „tranu” nie podają składu, a jedynie zawartość kwasów Omega-3 i witamin.
To niezwykłe w kontekście restrykcyjnego prawa rządzącego rynkiem suplementów diety, leków i produktów spożywczych specjalnego przeznaczenia. Jest to jeden z dowodów na ogromną siłę tej branży.
Świadomość
Kolejnym dowodem na potęgę branży olejów rybich jest powszechny społeczny brak wiedzy o kulisach jej działania.
Założę się, że 95% osób czytających ten tekst zderza się z tą brudną prawdą o rybach i „tranie” po raz pierwszy. I pewnie ma równie szeroko otwarte oczy jak ja, gdy dowiedziałem się o tym na wspomnianym spotkaniu.
Naszą „wiedzę” o kwasach Omega czerpiemy z licznych artykułów, programów telewizyjnych i reklam sponsorowanych w większości przez producentów suplementów nazywanych tranem, bądź przez organizacje zrzeszające rybaków. Na „fachowych” stronach internetowych o zdrowiu, jako prawdy objawione, wklejane są całe artykuły żywcem skopiowane ze strony Mollersa czy innych producentów.
Przez lata w świadomości konsumentów zdołano tak głęboko zaszczepić aksjomat wspaniałości tranu, że gdy mowa jest o kwasach Omega-3 słowo „tran” nasuwa się na myśl jako pierwsze. Gdy mówimy rybach to z kolei „zdrowie” jest pierwszym skojarzeniem. No w końcu „ryba wpływa na wszystko”…
![](https://seedus4268.gloriatv.net/storage1/p8oftiwblv54m67tyo5k8soopb7ikjgxhcnk7qc.webp?scale=on&secure=SCTPcGorvLEcUOQQm0auxg&expires=1719122326)
Raptem kilka procent Polaków ma świadomość szkodliwości ryb hodowlanych i morskich oraz oleju rybiego i szuka zastępstwa w produktach pochodzenia roślinnego, a i tu zaczyna wkradać się celowa dezinformacja.
Lobby i polskie piekiełko
I tu dochodzimy w wspomnianego na wstępie polskiego wynalazku, z którym przyszedł do mnie mój kolega. Do produktu, który przez wzgląd na swoją unikatową specyfikację i właściwości powinien być wizytówką Polski na świecie i powszechnie znanym towarem eksportowym – jak szwajcarska czekolada, czy francuskie sery! Zamiast tego jednak, w chwilę po pojawieniu się w nielicznych aptekach, został zmarginalizowany i zepchnięty w niebyt przez bliżej nieokreślone siły rządzące polskimi sieciami aptecznej sprzedaży.
Polskim naukowcom udało się wyestryfikować olej lniany, dzięki czemu pozbyli się wszystkiego co w nim tuczące i trujące. Okazuje się bowiem, że len zawiera naturalnie występujące cyjanogeny, które przy długim przyjmowaniu niszczą nerki i wątrobę. Z tego powodu w kilku europejskich krajach sprzedaż oleju lnianego jest zakazana lub bardzo mocno ograniczona, jednak nie w Polsce.
![](https://seedus3932.gloriatv.net/storage1/iwu0t2o2fggkjzvzjopczm9z581uge7caijuujb.webp?scale=on&secure=LXxahz5qAR5fv-57BFNJIg&expires=1719122955)
I choć w rękach polskich profesorów znajdowało się prawdziwe żywe złoto, kolejne firmy dystrybucyjne i sieci aptek po pierwszym spontanicznym zachwycie, już po kilku dniach odmawiały przyjęcia towaru pod pretekstem podpisanych umów na wyłączność z „innymi producentami”. Choć produkt sprzedawał się nawet bez specjalnej promocji, kolejne sieciowe apteki rezygnowały z ponownego przyjęcia go do sprzedaży.
I choć był on doceniany na kolejnych konkursach, targach, sympozjach lekarskich i kongresach medycznych, ani Państwo Polskie, ani żadna państwowa instytucja (poza współtworzącymi produkt uniwersytetami) nie zrobiły nic, by Polacy mogli być zdrowsi, a Polska rozsławiona na świecie dzięki rodzimej myśli naukowej.
Produkt zniknął w końcu z aptek i potrzebnych było kilka kolejnych lat ciężkiej i kosztownej walki z wszelkimi przeciwnościami, by pod nową nazwą (essentiALA) na nowo spróbował zaistnieć na rynku i w świadomości konsumentów. Walka z blokadami rynku to jedno, ale wrogość polskiej administracji to coś zupełnie innego.
Z rozmów z właścicielami produktu wynika, że uzyskanie od Państwa należnych dokumentów graniczy z cudem i trwa całe miesiące, a wydawane opinie, mające przełożenie na cenę i konkurencyjność, uderzają w ten produkt z całą zaciętością i absurdalnością znaną z filmów Barei. Przykładem może być kwalifikowana stawka VAT – choć oleje rybie zachodnich producentów bez przeszkód mogą posługiwać się stawkami 5% VAT, według polskich urzędów ten po stokroć lepszy lokalny ich zamiennik miałby być klasyfikowany jako napoje bezalkoholowe i powinien już być opodatkowany stawką 23%… Mogłoby się zdawać, że aby coś zostało nazwane napojem, (czyli miało zdolność napojenia) powinno zawierać choćby 1% wody. essentiALA wody nie zawiera, co nie przeszkadza Wojewódzkiemu Urzędowi Statystycznemu w Łodzi mieć o niej takie właśnie zdanie. Walka o finalne ustanowienie klasyfikacji zgodnej z prawdą i prawem trwa, ale jej finał wcale nie jest przesądzony. Proponowana przez Urząd Statystyczny klasyfikacja podnosi oczywiście cenę produktu na półce, a tym samym obniża jego atrakcyjność w oczach konsumenta, lub zmusza producenta do rezygnacji ze swojej marży.
Podobnych przykładów można mnożyć dziesiątki.
Jednocześnie z ekranów telewizorów blask kolejnych kolorowych reklam „Tranu Norweskiego” ogrzewa wnętrza naszych domów, a kolejni „eksperci” rozpisują się o nim w poradnikach dla kobiet. Kolejne pokolenia wychowywane są na micie zdrowego i „naturalnego oleju z wątroby dorsza lub rekina”, a kolejne młode mamy, w najlepszej wierze, podają swoim dzieciom pochodną peruwiańskiego ścieku.
![](https://seedus2043.gloriatv.net/storage1/n7ihqhh3xkcyh46n0l4504dvj6zow8omp97ptt0.webp?crop=1280.791&scale=on&secure=kumhjnnwXsJifi67qHLvdg&expires=1719157822)
Czy każdy tran jest takim syfem? Zapewne nie! Te z najwyższej półki są nie tylko bardziej pewnego pochodzenia, ale również zadbano przy ich produkcji o właściwe oczyszczenie z całej niebezpiecznej chemii i metali ciężkich. Pewności jednak nie ma, bo producenci nie mają obowiązku podawania dokładnego składu.
Większość jednak olejowych produktów pochodzenia rybiego, przebyło brudną drogę opisaną wyżej.
![](https://seedus6826.gloriatv.net/storage1/zjb4cjt8jnm7igign76h5qg5s79dm9u2cdecskv.webp?crop=1280.791&scale=on&secure=TsHdPDiVstj8r5pDJRUxIQ&expires=1719114607)
Polska może być Omegową światową potęgą, o ile uda się przełamać gigantyczny opór zachodnich koncernów. Pierwszym krokiem jest zwiększenie świadomości. Ostatnim będzie bojkot wszystkiego, co kłamliwe i szkodliwe na rzecz tego, co zwyczajnie najlepsze i najbardziej korzystne – dla naszego zdrowia i dla NASZEJ gospodarki.
NIEPOPRAWNIPOLITYCZNIE.COM