O świętym Janie Bosco i epidemii koronawirusa. "Z pomocy duchowej zrezygnowano szybciej niż z konsumeryzmu"
W 1854 r. we włoskim mieście Turyn szalała straszna epidemia cholery. Mieszkańcy panikowali, zamykali się w domach, a zarażeni umierali opuszczeni przez wszystkich.
Jednym z niewielu, który postanowił wtedy przyjść z pomocą chorym był święty salezjanin ks. Jan Bosco. Zebrał młodych ludzi, którymi się opiekował w oratorium i zaproponował im, aby ci, którzy czują się na siłach wyszli z nim do miasta, aby pomóc chorym. Jak zapisali biografowie życia kapłana, ks. Bosco obiecał chłopcom, że żaden z nich się nie zarazi, ale mają być w stanie łaski uświęcającej i mieć przy sobie medalik z Najświętszą Marią Panną.
Zgłosiło się kilkudziesięciu młodych chłopców, którzy przez kilka następnych dni pomagali chorym w mieście. Nikt z ich się nie zaraził, a epidemia w końcu się skończyła.
Wielu z nas przypomniała się w ostatnich dniach historia z życia tego włoskiego świętego w kontekście epidemii koronawirusa i decyzji wstrzymania aż do początku kwietnia publicznego odprawiania mszy św. w ojczyźnie ks. Jana.
Ewangeliczna odwaga z tej historii, której autentyczność potwierdzają biografowie ks. Bosco dla wielu była przykładem przeciwnej postawy do tej, jaką w ostatnich dniach podjęli włoscy biskupi. Niektórzy oceniają ją może nie jako tchórzliwą, ale na pewno jako trudną do zrozumienia, kiedy rezygnuje się z duchowej mocy i pocieszenia, jakie niesie ona ze sobą. Jej wyrazem w największym stopniu jest właśnie eucharystia, która jest w dzisiejszych okolicznościach najbardziej potrzebna wiernym.
I wcale nie chodzi tu o to, że ktoś namawia do nierozsądnego zachowania w chwili, kiedy należy zachować największą ostrożność z powodu epidemii, która zabiera coraz więcej istnień ludzkich. Przecież św. Jan także wysyłał swoich wychowanków w niebezpieczeństwo dopiero, kiedy ostrzegł ich o metodach ochrony przed zarazą.
Chodzi o to, że podczas gdy zakazane zostały spotkania w kościołach, restauracje i sklepy we włoskich miastach wciąż są pełne ludzi (są to zbiorowiska z pewnością większe niż te, które spotkać można w kościołach). Z pomocy duchowej zrezygnowano szybciej niż z konsumeryzmu.
Chorwacki kapłan i teolog ks. Mladen Parlov zamieścił w ostatnich dniach ważny komentarz w kwestii wydarzeń w sąsiadującej z Chorwacją Italii. Powiedział, że nie rozumie, jak można odmówić wiernym narażonym na niebezpieczeństwo śmierci ich największego źródła siły.
„Wypowiadając słowa o wskrzeszeniu zmarłych i o życiu wiecznym chrześcijanie powinni mieć inne podejście do śmierci. Właśnie my, poprzez swoją wiarę powinniśmy stanąć ponad strachem od śmierci”, powiedział kapłan.
To bardzo smutne obserwować jak w Kościele włoskim strach tak łatwo zapanował nad nadzieją.
Jednym z niewielu, który postanowił wtedy przyjść z pomocą chorym był święty salezjanin ks. Jan Bosco. Zebrał młodych ludzi, którymi się opiekował w oratorium i zaproponował im, aby ci, którzy czują się na siłach wyszli z nim do miasta, aby pomóc chorym. Jak zapisali biografowie życia kapłana, ks. Bosco obiecał chłopcom, że żaden z nich się nie zarazi, ale mają być w stanie łaski uświęcającej i mieć przy sobie medalik z Najświętszą Marią Panną.
Zgłosiło się kilkudziesięciu młodych chłopców, którzy przez kilka następnych dni pomagali chorym w mieście. Nikt z ich się nie zaraził, a epidemia w końcu się skończyła.
Wielu z nas przypomniała się w ostatnich dniach historia z życia tego włoskiego świętego w kontekście epidemii koronawirusa i decyzji wstrzymania aż do początku kwietnia publicznego odprawiania mszy św. w ojczyźnie ks. Jana.
Ewangeliczna odwaga z tej historii, której autentyczność potwierdzają biografowie ks. Bosco dla wielu była przykładem przeciwnej postawy do tej, jaką w ostatnich dniach podjęli włoscy biskupi. Niektórzy oceniają ją może nie jako tchórzliwą, ale na pewno jako trudną do zrozumienia, kiedy rezygnuje się z duchowej mocy i pocieszenia, jakie niesie ona ze sobą. Jej wyrazem w największym stopniu jest właśnie eucharystia, która jest w dzisiejszych okolicznościach najbardziej potrzebna wiernym.
I wcale nie chodzi tu o to, że ktoś namawia do nierozsądnego zachowania w chwili, kiedy należy zachować największą ostrożność z powodu epidemii, która zabiera coraz więcej istnień ludzkich. Przecież św. Jan także wysyłał swoich wychowanków w niebezpieczeństwo dopiero, kiedy ostrzegł ich o metodach ochrony przed zarazą.
Chodzi o to, że podczas gdy zakazane zostały spotkania w kościołach, restauracje i sklepy we włoskich miastach wciąż są pełne ludzi (są to zbiorowiska z pewnością większe niż te, które spotkać można w kościołach). Z pomocy duchowej zrezygnowano szybciej niż z konsumeryzmu.
Chorwacki kapłan i teolog ks. Mladen Parlov zamieścił w ostatnich dniach ważny komentarz w kwestii wydarzeń w sąsiadującej z Chorwacją Italii. Powiedział, że nie rozumie, jak można odmówić wiernym narażonym na niebezpieczeństwo śmierci ich największego źródła siły.
„Wypowiadając słowa o wskrzeszeniu zmarłych i o życiu wiecznym chrześcijanie powinni mieć inne podejście do śmierci. Właśnie my, poprzez swoją wiarę powinniśmy stanąć ponad strachem od śmierci”, powiedział kapłan.
To bardzo smutne obserwować jak w Kościele włoskim strach tak łatwo zapanował nad nadzieją.