Teologia ciała Wojtyły zapowiedzią Amoris Laetitia i sodomii na kościelnych urzędach.
Skoro można stworzyć "teologię" ciała to czemu nie "teologię" mojego lewego buta.
Dla takiej talmudycznej "teologii" może być i "teologia" pięćdziesięciu płci, zmiennopłciowości, i wszystkich w ogóle zboczeń.
Śmieszne jest promowanie "teologii" ciała i niesmaczne, kiedy zalew nieczystości budzi obrzydzenie także w Kościele. A głupiomądrym wprowadzeniem do tego była skrupulatna analiza seksu prowadzona przez celibatariusza (oby) zafascynowanego życiem płciowym, ubranym w pozornie naukowe i teologiczne słówka, jakby go sutanna parzyła.
Kiedy się doczekamy, żeby ktoś dowartościowywał teologię ołtarza, kapłaństwa, czystości, kultu Bożego. To wszystko się niszczy a po żydowsku daje pseudoteologiczne analizy instynktów i fizjologii ubranej w otoczkę duchowości.
Jeśli był taki wrażliwy na rozkoszne przepływy płynów ustrojowych i analizę uczuciowości i postaw temu towarzyszących, czemu nie miał wrażliwości na analizę tak dokładną teologii tradycyjnych katolickich rytów. Czyżby były one mniej pociągające?
Teologia ciała kończy się tam, gdzie ciało, jak się nie uprawiało teologii skierowanej do Boga. Człowiek, którego ciało niszczy się i niedomaga powinien mieć więcej rozumu, ale może pisząc te wynurzenia Wojtyła jeszcze cieszył się sprawnością członków i dlatego, zafascynowany ich niezaburzoną pracą, uczenie bełkotał.
Zupełne bzdury.